[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bank mieścił się w prostopadłościennym budynku przypominającym raczej magazyn.Ragge szybko wrócił i przyniósł wymienioną walutę, rozłożoną tak, jak prosiłam, na trzy kupki.Przeznaczyłam bowiem zawczasu równowartość stu dolarów dla ojca, dwieście pięćdziesiąt dla matki, a sto - na drogę powrotną.Ragge rozliczył się ze mną co do szylinga, nawet zaopatrzył każdą transzę w karteczkę z napisem, na jaki cel jest przeznaczona.Na wszelki wypadek kazał sobie wypłacić w obu walutach używanych w różnych częściach kraju, w razie gdyby odmówiono przyjęcia którejś z nich.Mohammed czekał na nas w domu kuzyna, ale był na mnie obrażony i przez pierwszą godzinę w ogóle się nie odzywał, ba, udawał, że mnie nie zauważa.Nie przejmowałam się tym, bo akurat zaczęli się schodzić różni bliżsi i dalsi krewni, którzy dowiedzieli się o naszym przybyciu.Nawet nie przypuszczałam, że mam tak liczną rodzinę! Każdy chciałsię ze mną przywitać, co było nawet miłe, ale gorzej, że niektórzy chcieli też czegoś ode mnie, a ja, niestety, niewiele mogłam dla nich zrobić.75Na przykład wujek Ali zawołał małą dziewczynkę.Kazał jej podejść i usiąść obok mnie.- To dziecko jest bardzo chore i potrzebuje twojej pomocy oznajmił.- A co jej jest? - spytałam, biorąc małą za rączkę.- No, ma jakąś taką paskudną chorobę.- Nie wie wujek jaką?- Nie wiem, ale widać, że ona schnie w oczach.Wszystkie włosy jej wypadły i przestała rosnąć.Zewnętrzny wygląd dziewczynki nie zdradzał żadnych objawów chorobowych, ale trudno było cokolwiek zauważyć, gdyż miała na sobie długą sukienkę, a głowę i twarz okręconą szalem według zwyczajów somalijskich.- Mogłabyś zabrać ją do Stanów Zjednoczonych, tam by jej na pewno pomogli - zażądałwujek.- Chciałabym jej pomóc, wujku, ale naprawdę nie dam rady - broniłam się.- A niby dlaczego nie możesz jej pomóc? Tam u ciebie na pewno by JĄ wyleczyli, a u nas nie ma lekarstw na takie choroby.Powinnaś wziąć ją do siebie i zrobić wszystko, żeby ją uratować!- Proszę cię, wujku! - przekonywałam.- Mam dosyć własnych kłopotów i obowiązków, o jakich nie masz pojęcia.To, że mieszkam na Zachodzie, nie oznacza, że żyję w luksusie.Widziałam, że moja argumentacja do niego nie trafia.Jakie ty tam możesz mieć kłopoty? - szydził.- To u nas toczą się walki i żołnierze biegają z karabinami jak opętani! To u nas nie ma porządnych szpitali, a często brakuje także jedzenia! Co jeszcze może być gorszego?Nie potrafiłam mu wytłumaczyć, że nie mogę zabrać chorego dziecka do Nowego Jorku, musiałabym za nie odpowiadać.Wujku, będę się za nią modlić, ale naprawdę nie mogę jej zabrać ze sobą.Spróbuj to zrozumieć.Pogłaskałam małą po rączce, uścisnęłam serdecznie i szybko wstałam, wymawiając się, że już późno, a musimy jeszcze wrócić po ojca.W samochodzie usiadłam obok stryja na tylnym siedzeniu, bo Mohammed nadal się na mnie gniewał.Nawet się nie odwrócił, tylko patrzył na drogę przed sobą.Pojechaliśmy prosto do szpitala, ale zanim zabraliśmy ojca i Burhaana, zrobiło się ciemno, a do poko-nania mieliśmy ponad sto mil.Ledwo wyjechaliśmy z Galcaio, ojciec nagle zapytał, dokąd jedziemy.Kiedy mu wyjaśniłam, oświadczył, że zmienił zdanie i nie ma zamiaru wracać do domu mojej matki.Tam nie pojadę! - powtarzał, chociaż był stary, osłabiony chorobą i bezradny, gdyż nic nie widział.Stryj próbował go przekonać i w tym celu usiadł przy nim, otoczył go ramieniem i coś mu cicho tłumaczył.Po raz pierwszy widziałam, jak ci dwaj starsi mężczyźni, w końcu rodzeni bracia, siedzieli tak, podtrzymując się nawzajem.Mimo powagi sytuacji miło było widzieć, jak zbliżyli się do siebie.Ojciec jednak nie ustępował, więc z kolei ja zaczęłam go prosić, żeby został z nami choć kilka dni.Nie widziałam cię od dwudziestu lat - naciskałam.- Mohammed i ja niedługo musimy wracać, więc jeśli nie zostaniesz z nami, już się nie zobaczymy.76W końcu dał się ubłagać, ale prosił, żebyśmy zajechali do jego domu i zabrali stamtąd jego rzeczy.- A gdzie to jest? - zapytałam.- Gdzieś tam.- Pomachał lewą ręką w powietrzu.- Ależ, tato, jest już ciemno i nic nie widać.Od razu wpadł w złość i podniesionym głosem zaczął komenderować: Jedź, dziecko, gdzie ci każę! Chyba wiem, co robię! Zarówno moi bracia, jak i ja nie mogliśmy powstrzymać śmiechu, nawet Mohammed musiał zaprzestać dąsów, bo dostrzegał komizm sytuacji.Oto nasz ojciec, chociaż ślepy i bezradny, nadal chciał rzą-dzić i wskazywać nam drogę, chociaż jej nie widział.Przednie światła samochodu oświetlały jedynie kamienistą i zapyloną nawierzchnię.Kiedy ojciec nakazał skręcić w lewo - zjechaliśmy prosto na pustynię.Po chwili znów zawołał:- Skręcajcie tutaj! - Nie było nic widać, ale dopytywał: - Widzisz kopiec termitów?- Tak, widzę - odpowiedział zaskoczony Mohammed.- No to skręcaj w lewo.Ojciec wydawał polecenia z taką pewnością siebie, jakby codziennie jeździł tą drogą, i to po ciemku.Trudno było przewidzieć, jak to się skończy, bo nie widzieliśmy przed sobą dalej niż na sześć stóp i jechaliśmy po bezdrożach, kierując się tylko wskazówkami udzielanymi przez ślepca.Mniej więcej po piętnastu minutach takiej jazdy ojciec zapytał:- Widzisz go?- Co mam widzieć, tato? - nie zrozumiał Mohammed [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.