[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomaszerował przez zielone, wilgotne łąki, przeskoczył przez mur i jużwkrótce znikł w gęstwinie błoni.Jakub Kuisl usiadł na ławce i utkwił wzrok w dali.Dopiero po kilku minu-tach zauważył, że z ręki kapie mu krew.Tak mocno ściskał kamień, że jego rogi ikrawędzie wpiły się mu w ciało niczym nóż.TLRJohann Lechner porządkował papiery na swoim stole na wyższym piętrzebudynku Ballenhaus.Przygotowywał przyszłe posiedzenie rady, które, przypusz-czalnie na długi czas, będzie już ostatnim.Pisarz nie robił sobie złudzeń.Jeśli wmieście pojawi się jego ekscelencja, przedstawiciel księcia elektora, graf Sand-izell, skończy się władza Johanna Lechnera.Pisarz sprawował w mieście tylkofunkcję zastępcy.Graf Sandizell zrobi tu porządek i nie poprzestanie na spaleniujednej czarownicy.Już teraz na ulicach wrzało.Wielu ludzi mówiło Lechnerowi,że mogą przysiąc na Boga, iż Stechlinowa zaczarowała ich cielęta, gradem znisz-czyła zbiory i wywołała bezpłodność u żony.Dopiero co dziś rano Agnes zeSteingaden złapała go na ulicy za rękaw i chuchając mu do ucha przesyconymwinem oddechem, powiedziała, że jej sąsiadka, Maria Kohlhaas, też jest czarow-nicą oraz że widziała ją, jak zeszłej nocy leciała na miotle w stronę nieba.JohannLechner westchnął.Jeśli dojdzie do najgorszego, kat istotnie będzie miał dużoroboty.Pierwsi rajcowie przybyli do ogrzanej izby i w swoich drogich togach i fu-trzanych czapkach usiedli na przeznaczonych dla nich krzesłach.Burmistrz KarlSemer pytająco spoglądał z boku na Lechnera.Choć był pierwszym burmistrzem,w sprawach urzędowych całkowicie ufał pisarzowi.Jednak tym razem zdawałosię, że Lechner zawiódł.Semer pociągnął go za rękaw.—Czy jest coś nowego w sprawie Stechlinowej? — szepnął.— Przyznałasię w końcu do winy?—Zaraz — Johann Lechner zachowywał się tak, jakby musiałjeszcze podpisać jakiś dokument.Pisarz nienawidził tych tłustych handlarzyn, tych kukieł, które wiele osią-gnęły tylko dzięki swemu urodzeniu.Ojciec Lechnera również był pisarzem, po-dobnie jak jego cioteczny dziadek, jednak żaden pisarz sądowy przed nim niemiał nigdy tak dużej władzy.Stanowisko sędziego ziemskiego było od dłuższegoTLRczasu nieobsadzone, a przedstawiciel księcia elektora rzadko przybywał do mia-sta.Johann Lechner był na tyle mądry, by pozwolić patrycjuszom żyć w przeko-naniu, że to oni panują nad Schongau.Jednak w rzeczywistości rządził on, pisarz.Teraz jego władza zdawała się chwiać i rajcowie to wyczuli.Johann Lechner dalej porządkował swoje papiery.Później podniósł wzrok.Patrycjusze spoglądali na niego wyczekująco.Po jego lewej i prawej stronie sie-działo czterech burmistrzów i zarządca ze szpitala.Kolejne miejsca zajmowalipozostali członkowie rady wewnętrznej i zewnętrznej.—Chciałbym zaraz przejść do rzeczy — zaczął Lechner.— Zwołałem to po-siedzenie rady, bowiem miasto znalazło się w trudnym położeniu.Do tej pory,niestety, nie udało się nam skłonić Marty Stechlin do mówienia.Dziś rano cza-rownica znów straciła przytomność.Georg Riegg ugodził ją kamieniem w głowęi.—Jak to możliwe? — przerwał mu stary Augustin.Jego niewidzące oczybłysnęły w kierunku Lechnera.— Riegg sam był przecież zamknięty w związkuze spalonym magazynem.Jak mógł rzucić kamieniem w Stechlinową?Johann Lechner westchnął.—Po prostu tak się stało i na tym poprzestańmy.W każdy m razie czarowni-ca nie może dojść do siebie.Możliwe, że zabierze ją diabeł, zanim wcześniejprzyzna się nam do swoich czynów.—A gdybyśmy po prostu powiedzieli ludziom, że się przyznała? — mruknąłburmistrz Semer, jedwabną chusteczką ścierając sobie pot z łysiny.— Umrze, amyją spalimy.Dla dobra miasta.—Panowie! — syknął Johann Lechner.— To jest kłamstwo przed Bogiem iprzed jego ekscelencją księciem elektorem we własnej osobie! W czasie każdegoprzepytywania mamy świadków! Czy wszyscy oni mają dopuścić się krzywo-przysięstwa?TLR—Nie, nie, myślałem tylko, że.jak już powiedziałem, dla dobra Schon-gau.— głos pierwszego burmistrza stał się cichszy i wreszcie zamilkł.—Kiedy mamy spodziewać się przybycia przedstawiciela księcia elektora?— dopytywał stary Augustin.—Wysłałem posłańców — odrzekł Lechner.— Wygląda na to, że jego eks-celencja graf Sandizell zaszczyci nas swoją obecnością już jutro przed połu-dniem.Po sali rozszedł się jęk.Patrycjusze wiedzieli bowiem, co ich czeka.Przed-stawiciel księcia elektora wraz ze swoją świtą, który zagnieździ się w mieście nakilka dni, a może nawet tygodni, będzie kosztować miasto majątek! Nie wspomi-nając już o niekończących się przesłuchaniach podejrzanych obywateli i obywa-telek na okoliczność uprawiania czarów.Dopóki prawdziwy winny lub winni niezostaną schwytani, w gruncie rzeczy każdy może zostać oskarżony o pozostawa-nie w związku z diabłem.Również rajcy i ich małżonki.Podczas ostatniegowielkiego procesu czarownic dotknęło to przecież także kilku poważanychmieszczek.Diabeł nie rozróżniał między służącą a gospodynią, między akuszer-ką a córką burmistrza.— Co się dzieje z augsburskim woźnicą, którego aresztowaliśmy z powodupodpalenia magazynu? — zapytał teraz drugi burmistrz Johann Piichner, ner-wowo bębniąc palcami w stół.— Ma coś z tym wspólnego?Johann Lechner potrząsnął głową.—Przesłuchałem go osobiście.Jest niewinny.Dlatego dziś rano powiedzia-łem mu kilka ostrych słów i wypuściłem na wolność.Przynajmniej augsburczycynie będą się nam teraz naprzykrzać.Dostali za swoje.Ale augsburski woźnicawidział, że przy magazynie kręcili się jacyś żołnierze.—Żołnierze? Jacy żołnierze? — zapytał stary Augustin.— Ta historia stajesię coraz bardziej zagmatwana.Lechner, proszę o wyjaśnienie!Johann Lechner zastanawiał się przez chwilę, czy powinien opowiedzieć raj-TLRcom o swojej rozmowie z katem na placu budowy.Jednak postanowił tego nierobić.Sprawa była i tak wystarczająco skomplikowana.Wzruszył ramionami.—Cóż, wygląda na to, że nasz magazyn podpaliło kilku włóczących się iplądrujących łajdaków.Tych samych, którzy zniszczyli również plac budowyprzytułku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.