[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podejrzewał, że Mac Taggart gotów wrócić.Być może to samo podejrzenie gościło w mózgu Bariego, gdy bowiem Carvel spojrzałnań ponownie, pies stał już na łapach i chwiejąc się nieco, usiłował odzyskać równowagę.W następnej chwili mężczyzna zrzuciłpakunek z pleców i otworzył go.Z wnętrza dobył kawał świeżego, czerwonego mięsa.— Zabiłem dziś rano! — tłumaczył Bariemu.— Boczny jeleń, delikatny jak kuropatwa.A to polędwica, najmiększa, jakąś w życiu widział.Spróbuj tylko!Cisnął Bariemu mięso.Bari przyjął dar bez wahania.Był głodny, a żywność pochodziła z przyjaznej ręki.Szczęki poczęły rwać i gryźć.Posiłek wlał mu w żyły nowe ciepło, lecz jedząc ani na chwilę nie spuszczał z Carvela zaognionych oczu.Mężczyzna znów umocowałplecak na ramionach.Teraz wstał, podjął z ziemi karabin, włożył rakiety i zwrócił twarz ku północy.— Pójdź, chłopcze! — rzekł.— Czas ruszać w drogę!Było to obojętne zaproszenie, jakby ci dwaj dawno chodzili razem.Brzmiała w nim tylko, być może, lekka nuta komendy.Bari się zdziwił.Dobre pół minuty tkwił bez ruchu, obserwując, jak się Carvel oddala.Wstrząsnąłnim nerwowy dreszcz; zwrócił łeb w kierunku Lac Bain.Potem znów spojrzał na Carvela i zaskomlił cicho.Człowiek miał właśnie zniknąć w gęstej jedlinie.Przystanął i obejrzałsię.— Idziesz, stary?Nawet z tej odległości Bari widział na jego twarzy przyjazny uśmiech; dostrzegłwyciągniętą dłoń, a głos wzbudził nowe uczucie.W niczym nie przypominał głosu Pierrota; Bari nigdy nie lubił Pierrota.Ale różnił się także od miękkiej mowy Nepeese.Bari znał dotychczas zaledwie paru mężczyzn i do wszystkich odnosił się z niechęcią i niedowierzaniem.Lecz ten głos go rozbroił.Był prawdziwie kuszący.Miał ochotę go usłuchać.Zapragnął raptem iść u samej nogi obcego człowieka.Po raz pierwszy w życiu za4pragnął męskiej przyjaźni.Nie ruszył się, nim CatĄ vel nie wszedł między jodły.Potem podążył jego śladem.Tej nocy rozbili obóz w gęstej kępie jodeł i cedrów, o dziesięć mil na północ od rewiru Bush Mac Taggarta.Śnieg sypał dwie godziny i pokrył wszystkie ślady.Prószyło i teraz, lecz ani jeden płatek białej zamieci nie zdołałprzelecieć przez gęstą kopułę splecionych konarów.Garvel ustawiło swój malutki jedwabny namiot i rozpalił ogień; spożyli już kolację"; i Bari leżał płasko na brzuchu, prawie na odległość ręki od wędrowca, obserwował go bacznie.Carvel, plecami wsparty o drzewo, z rozkoszą ćmił fajkę.Poprzednio zrzucił kaptur i płaszcz i w świetle płomieni wyglądał na młodego chłopca.Lecz zarys] szczęk pozostałpo dawnemu twardy, a oczy czujnei i przenikliwe.— Swoją drogą przyjemnie jest mieć z kim pogawędzić! — mówił do Bari ego.—Przyjemnie zwierzyć] się komuś, kto rozumie wszystko i umie milczeć; Czy zdarzyło ci się kiedy mieć ochotę wyć i nie; śmieć dobyć głosu? Bo właśnie ze mną tak byw Nieraz aż we łbie mi się kręciło, tak strasznie chcia* łem mówić, a nie miałem do kogo!Zatarł ręce i wyciągnął je w stronę ognia.Bar| obserwował ruchy mężczyzny i łowiłchciwie każdy] dźwięk padający z jego warg.W oczach miał teraa nieme uwielbienie, a pod tym wejrzeniem Carve| czuł, jak mu się ciepło robi na sercu.Raptem piel przyczołgał się do samych nóg człowieka i wtedy1! Carvel wyciągając rękę poklepał ciemny łeb.— Zbrodniczy typ ze mnie! — zachichotał.— Czy chcesz wiedzieć, co zaszło? —przeczekał chwilę, a Bari obserwował go uparcie.— Więc widzisz — mówił poważnie, jakby do człowieka — to było pięć lat temu.Właśnie pięć lat minęło w grudniu, przed Gwiazdką.Miałem ojca.Morowy chłop byłmój ojciec.Matki już nie, tylko ojca, a takeśmy się zżyli ze sobą jak jedna dusza.Pojmujesz?Aż zjawił się taki podły skunks, imieniem Hardy, i zastrzelił ojca pewnego dnia, że to byli odrębnychpoglądówwpolityce.Mord, prawda? A jednak go nie powiesili! Nie, proszę pana, nie powiesili tego śmierdziela! Miał zbyt wielu przyjaciół i zbyt dużo pieniędzy, toteż dostał tylko dwa lata domu poprawczego.Ale do tego domu nie trafił, jak Boga kocham!Wyginał dłonie, aż trzeszczały stawy.Dumny uśmiech opromieniał jego twarz, oczy odbijały blask płomienia.Bari westchnąłgłęboko — zupełnie przypadkowo — jednak chwila stała się jeszcze bardziej uroczysta.— Nie, nie trafił do domu poprawczego! —ciągnął Carvel uparcie patrząc na psa.— Wiesz pewnie, stary, co mam na myśli? Dwa lata tylko.Kto wie, może wypuszczono by go już po roku, a tu, mój ojciec — w grobie! Więc poszedłemdogmachusądui w obliczu całej tej bandy; prokuratora, obrońcy,świadków i przyjaciół,z a s t r z e l i ł e m go! I uciekłem! Skoczyłem przez okno, nim się opamiętali, zapadłem w las i odtąd stale włóczę się po świecie.Tamtego lata przypadek dopomógł mi w dziwny sposób — właśnie kiedy policja deptała mi po piętach i perspektywy były jak najgorsze.Wkrainie Reindeer, tam gdzie byli pewni, że mnie osaczono, policjanci znaleźli zwłoki topielca.Ten ktoś podobny był do mnie tak dalece, iż pochowaligopodmoimimieniem.Zatem, rozumiesz, oficjalnie — nie żyję! Nie potrzebuję się niczego obawiać, jak długo nikt mnie nie pozna.A jakie jest twoje zdanie, co?Pochylił się ku przodowi czekając odpowiedzi.Bari słuchał pilnie.Być może zrozumiał na swój I sposób.Lecz teraz uszu jego dobiegłinny dźwięk, nie tylko głos Carvela.Z łbem przylepionym do ziemi łowił go zupełnie wyraźnie.Zaskomlił kończąc warczeniem tak głuchym, że Carvel je pochwycił.Mężczyzna wyprostował się.Wreszcie wstał i skierowałwzrok na północ, Bari tkwił obok, cały zje-żony, na sztywnych łapach.— Twoi krewni, stary! Wilki!I wszedł do namiotu po naboje i karabin.OKROPNA NOCBari stał sztywno, niby wykuty z głazu, gdy Carvel wyszedł z namiotu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.