[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Okazało się, że Dorota wniosła do tego domu brudne książki poza jej plecami; że było to monstrualne przeniewierstwo i niewdzięczność; i że jeśli coś podobnego powtórzy się – Dorota odejdzie z tygodniówką w kieszeni.Powtarzała to z naciskiem kilka razy.Zdania w rodzaju „dziewczyna, którą przyjęłam do mego domu", „jedząca mój chleb", a nawet „żyjąca z mojej łaski" powtarzały się wielokrotnie.Rodzice siedzieli naokoło obserwując ją – a w ich bezmyślnych twarzach – nie niemiłych czy złych, ale stępionych przez ignorancję i pośledniej miary cnoty – można było dostrzec solenną aprobatę, namaszczoną rozkosz udziału w spektaklu potępienia grzechu.Dorota rozumiała, że „reprymenda" udzielona jej przez panią Creevy w obecności rodziców byki niezbędna, żeby dać im poczucie, iż za swoje pieniądze otrzymują to, co się im należy – by wyszli usatysfakcjonowani.Mimo to, w miarę jak ciekł strumień nędznych, okrutnych przygan, w jej sercu narastał taki gniew, że z przyjemnością wstałaby i trzasnęła panią Creevy w twarz.Powtarzała sobie bez końca: „Nie wytrzymam tego, ja tego dłużej nie wytrzymam! Powiem, co o niej myślę i potem wyjdę z tego domu!" Ale nie zrobiła niczego w tym rodzaju.Ujrzała z przejmującą wyrazistością swoją beznadziejną sytuację.Cokolwiek się działo, jakiekolwiek by przyszło przełykać zniewagi, musiała tę pracę zachować.Tak więc siedziała cicho, z twarzą zarumienioną przez poniżenie, w kręgu rodziców; gniew zmienił się w cierpienie i zdała sobie sprawę, że jeśli temu nie potrafi zapobiec, zacznie płakać.Ale też wiedziała doskonale, że jeśli zacznie płakać – będzie to ostatnia kropla wody, która przebierze miarę i rodzice zażądają jej zwolnienia.By się powstrzymać wbiła w dłonie paznokcie tak głęboko, że potem spostrzegła, iż wycisnęła z nich kilka kropel krwi.W tej chwili „reprymenda" zaczęła się wyczerpywać w zapewnieniach pani Creevy, że to się już nigdy nie powtórzy i że te niecne Szekspiry zostaną natychmiast spalone.Teraz rodzice byli już zupełnie zadowoleni.Dorota otrzymała lekcję i niewątpliwie z niej skorzysta; nie mieli wobec niej złych zamiarów ani nie zdawali sobie sprawy, że ją upokarzają.Powiedzieli paniCreevy „do widzenia" i nieco chłodniejsze „do widzenia" Dorocie, i wyszli.Także Dorota wstała, by wyjść, ale pani Creevy kazała jej zostać na miejscu.–Proszę chwilę zaczekać – rzekła złowieszczo, kiedy rodzice opuścili pokój.– Jeszcze nie skończyłam, o, zupełnie nie.Dorota usiadła ponownie.Czuła, że drżą jej kolana i że jest bliższa łez niż kiedykolwiek.Pani Creevy, odprowadziwszy rodziców do drzwi frontowych, wróciła z dzbankiem wody i zalała nią ogień – bo jakiż sens palić dobry węgiel, kiedy rodzice wyszli? Dorota oczekiwała, że „reprymenda" pani Creevy zacznie się na nowo.Jednakże gniew pani Creevy zdawał się wygasać -w każdym razie zrezygnowała z obraźliwych racji, jakie koniecznie należało wyłożyć w obecności rodziców.–Chcę z panią porozmawiać chwileczkę, panno Millborough – powiedziała.– Dojrzał czas, żebyśmy ustaliły raz na zawsze, jak ta szkoła ma być prowadzona i jak nie będzie prowadzona.–Tak – bąknęła Dorota.–Cóż, będę z panią szczera.Kiedy pani tu przyszła, mogłam widzieć nie patrząc, że o nauczaniu w szkole nie miała pani elementarnego pojęcia; ale mnie by to nie przeszkadzało, gdyby pani miała odrobinę zdrowego rozsądku, takiego jaki miewa każda dziewczyna.Wydaje się jednak, że pani go nie miała.Pozwoliłam pani iść własną drogą przez tydzień – dwa, a pierwsze, co pani robi, to zraża sobie rodziców.No więc nie chcę, żeby to się powtórzyło.Od tej chwili sprawy pójdą po mojemu, nie po paninemu.Czy pani to rozumie?–Tak – powtórzyła Dorota.–Pani uważa, pani nie myśli, że sobie bez niej nie.poradzę – ciągnęła pani Creevy.– Mogę mieć każdego tygodnia nauczycieli z dyplomami M A i B A i wszystkich innych.Tylko że ci z M A i B A w większości mają ciągoty do picia albo do… zresztą to nie ma znaczenia.A pani, przyznam, nie widzę, żeby panią ciągnęło do picia albo czegoś w tym rodzaju.Ośmielam się powiedzieć, że możemy żyć w zgodzie, jeśli zarzuci pani te nowinkarskie pomysły i zrozumie, co się tu uważa za nauczanie praktyczne.No więc niech mnie pani posłucha.Dorota słuchała.Z podziwu godną jasnością i z cynizmem, który był tym bardziej odrażający, że całkowicie nie uświadomiony, pani Creevy wyłożyła technikę brudnego oszustwa, które nazywała nauczaniem praktycznym.–Co powinna pani zapamiętać raz na zawsze – zaczęła – to to, że w szkole liczy się tylko jedno, to znaczy czesne.Cała paplanina o „rozwijaniu dziecięcych umysłów", jak to pani nazywa, psu na budę.Mnie interesuje czesne, a nie rozwijanie dziecięcych umysłów.Krótko mówiąc, nic więcej,tylko zdrowy rozsądek.Nie można przecie przypuszczać, że ktokolwiek weźmie na siebie wszystkie kłopoty z utrzymaniem szkoły, narażając dom na wywrócenie do góry nogami przez bandę bachorów, jeśli nie można by na tym zrobić jakichś pieniędzy.Przede wszystkim idzie o czesne, wszystko inne jest drugorzędne.Czyż nie powiedziałam pani o tym już pierwszego dnia po jej przybyciu?–Tak – przyznała Dorota pokornie.–Dobrze, więc czesne płacą rodzice i pani musi myśleć o rodzicach.Proszę robić to, czego żądają rodzice.To nasza tutaj zasada.Mogę się zgodzić, że całe to śmiecenie plasteliną i wycinankami, do których jest pani tak przywiązana, nie wyrządzają dzieciom żadnej szczególnej szkody; ale rodzice tego nie chcą i trzeba z tym skończyć.Są dwa przedmioty, których się dla swoich dzieci domagają, to znaczy arytmetyki i pisania.Szczególnie pisania.To jest coś, w czym widzą sens.A więc pisanie jest tym, na co musi pani kłaść nieustanny nacisk.Dużo ładnych, schludnych przepisywań, które dziewczynki mogą zanieść do domów i które rodzice będą mogli pokazywać sąsiadom, a nam dadzą trochę bezpłatnej reklamy.Chcę, żeby pani kazała dzieciom przepisywać dwie godziny dziennie i nic poza tym.–Dwie godziny dziennie na pisanie – powtórzyła Dorota posłusznie.–Tak.A także dużo arytmetyki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.