[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wobec ich uporu przywołałem Jaime i powiedziałem, żeby poszedł zaraz ze mną na cmentarz wykraść zwłoki Rosy.Nie okazał zdziwienia.- Jeśli nie po dobroci, to zabiorę je siłą - powiedziałem synowi.Jak to zwykle bywa w takich razach, udaliśmy się nocą na cmentarz, gdzie przekupiłem strażnika - tak samo zrobiłem wtedy, przed laty, by pozostać z Rosą przez pierwszą noc, którą tam spędziła.Aleją cyprysową wkroczyliśmy z narzędziami, odszukaliśmy grobowiec rodziny del Valle i zabraliśmy się do ponurej roboty, to znaczy otworzyliśmy go.Zdjęliśmy ostrożnie kamienną płytę, która zapewniała Rosie wieczny odpoczynek, i wyciągnęliśmy z wnęki białą trumnę, która była o wiele cięższa, niż przypuszczaliśmy, toteż musieliśmy poprosić o pomoc strażnika.Pracowaliśmy w niewygodnej pozycji, w ciasnym pomieszczeniu, przeszkadzając sobie wzajemnie, w słabym świetle karbidówki.Następnie przykryliśmy wnękę płytą, by nikt nie podejrzewał, że jest pusta.Skończyliśmy zziajani.Jaime był na tyle przezorny, że zabrał ze sobą manierkę z wódką i mogliśmy wypić po łyku, by dodać sobie animuszu.Choć żaden z nas nie jest przesądny, krzyże, kopuły i płyty nekropolii sprawiały, że byliśmy podenerwowani.Usiadłem na progu grobowca, by złapać oddech, i pomyślałem, że nie jestem już młody, skoro uniesienie skrzyni zakłóca rytm mojego serca i w ciemności widzę świecące punkciki.Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie Rosę, jej idealne rysy, mleczną cerę, włosy syreny morskiej, oczy koloru miodu, które wzbudzały ogólne poruszenie, dłonie oplecione różańcem z masy perłowej, wianek panny młodej.Westchnąłem na wspomnienie tej cudownej dziewczyny, która wymknęła mi się z rąk i przez te wszystkie lata czekała, bym przyszedł po nią i zabrał tam, gdzie powinna leżeć.- Synu, otworzymy to.Chcę zobaczyć Rosę - powiedziałem Jaime.Nie starał się odwieść mnie od tego zamiaru, ponieważ znał ton, jakim mówię, gdy decyzja jest nieodwołalna.Oświetliliśmy trumnę karbidówką, Jaime poodkręcał cierpliwie brązowe śruby, poczerniałe na skutek upływu czasu, i podnieśliśmy wieko, ciężkie jak z ołowiu.W białym świetle karbidówki ujrzałem piękną Rosę z kwiatami pomarańczowymi panny młodej i z zielonymi włosami - całą jej niezmąconą urodę, tak jakbym widział ją przed laty, gdy leżała w białej trumnie na stole w jadalni, w domu teściów.Patrzyłem zafascynowany nie dziwiąc się, że czas jej nie tknął, że jest taka sama jak w moich snach.Pochyliłem się i przez szybę, za którą znajdowała się jej twarz, złożyłem pocałunek na bladych ustach kobiety, którą zawsze kochałem.W tej samej chwili między cyprysami podpełznął powiew wiatru, przedostał się zdradziecko przez jakąś szparę w trumnie, która była dotąd hermetycznie zamknięta, i w mgnieniu oka niezmieniona panna młoda rozsypała się jak zaczarowana w ulotny szary pył.Gdy uniosłem głowę i otworzyłem oczy, czując jeszcze na ustach chłód pocałunku, nie było już pięknej Rosy.Zamiast niej była czaszka z pustymi oczodołami, parę pasemek skóry koloru kości słoniowej, przylepionych do kości policzkowych, i kosmyki spleśniałych włosów na karku.Jaime i strażnik pospiesznie zamknęli wieko, ułożyli trumnę na taczce i zawieźli ją na miejsce, które było zarezerwowane dla Rosy obok Clary w mauzoleum łososiowego koloru.Ja siedziałem w tym czasie na jakimś grobie w alei cyprysowej, patrząc na księżyc.Ferula miała rację - pomyślałem.- Zostałem sam i maleje moje ciało i dusza.Pozostaje mi tylko umrzeć jak pies.Senator Trueba walczył z wrogami politycznymi, którzy z dnia na dzień napierali coraz bardziej, szykując się do zdobycia władzy.Podczas gdy inni działacze partii konserwatywnej tyli, starzeli się i tracili czas na nie kończących się jałowych dyskusjach, on, nie bacząc na swój wiek i łamanie w kościach, pracował, przeprowadzał studia, podróżował po kraju z północy na południe i prowadził w ten sposób nieustającą własną kampanię.W każdych wyborach parlamentarnych wybierano go ponownie na senatora.Nie robił tego jednak dla władzy, bogactwa czy prestiżu.Jego obsesją było, jak mawiał, zniszczenie „marksistowskiego raka”, który coraz bardziej toczył lud.- Człowiek podnosi kamień, a spod niego wstaje komunista! - twierdził-Nikt w to nie wierzył.Nawet sami komuniści.Nieco szydzono zeń, z jego napadów złego humoru, wyglądu kruka w żałobie, anachronicznej laski i apokaliptycznych prognoz.Gdy podsuwał ludziom pod nosy dane statystyczne i prawdziwe wyniki ostatniego głosowania, przyjaciele polityczni mniemali, że to starcze ględzenie.- W dniu, w którym nie upilnujemy urn przed zliczeniem głosów, pójdziemy w cholerę! - utrzymywał Trueba.- Nigdzie marksiści nie wygrali w wyborach powszechnych.Do tego potrzeba co najmniej rewolucji, a w tym kraju takie rzeczy się nie zdarzają - odpowiadali.- Dopóki się nie zdarzą! - upierał się rozgorączkowany Trueba.- Uspokój się, człowieku.Nie pozwolimy, żeby się zdarzyły - pocieszali go.- Marksizm nie ma żadnych szans w Ameryce Łacińskiej.Czy nie widzisz, że nie uwzględnia magicznej strony rzeczy? Jest to doktryna ateistyczna, praktyczna i funkcjonalna.Tu nie może odnieść sukcesu!Nawet pułkownik Hurtado, który wszędzie węszył wrogów ojczyzny, nie uważał, żeby komuniści byli niebezpieczni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.