[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Pięć dolarów -poinformował, stawiajšc przed niš szklankę.-I co? Dobre?-Interesujšcy smak -wybrnęła, upiwszy mały łyk.-Wszyscy tak mówiš.-Rozmawiamy o Charliem.-David pilnował, byrozmowa nie zbaczała z właciwych torów.-A tak.No więc przychodził do nas prawie co wieczór.Chyba lubił być między ludmi, choć rzadko z kim rozmawiał, bo co tam miał nie tak z gardłem.Siadał sobie w tym swoim kšcie i pił, ale nigdy nie przesadzał.Zwykle kończył na dwóch…-Czystych whisky -dopowiedział David.-Włanie.Znał umiar, nie to co inni.Przychodził tak przez cały miesišc, a potem raptem przestał.Szkoda.-Wie pan, dlaczego zniknšł?-Podobno gliny go szukały.Poszła plotka, że kogo zabił.-A co pan o tym myli?-Charlie miałby kogo zabić? -Barman parsknšł miechem.-Wolne żarty!-Czy kiedykolwiek wspominał o Jenny Brook? -zapytała Kate.-Już mówiłem, że mało gadał.Zresztš często był zajęty, bo pisał te swoje wiersze.Mógł tak bazgrać godzinami.A potem nagle co w niego wstępowało i zaczynał je drzeć na strzępy.Tylko sprzštanie potem było.-Nie wiedziałam, że był poetš -powiedziała zaskoczona.-Dzisiaj to każdy się za poetę uważa.Ale ten Charlie traktował to poważnie.Jak tu był ostatnim razem, zabrakło mu pieniędzy.Wycišgnšł więc jeden z tych swoich wierszy i mi go dał.Bierz, Sam, mówi.Kiedy to będzie sporo warte.Co miałem robić, wzišłem.Straszny ze mnie frajer, nie?-Ma pan ten wiersz? -zainteresowała się.-Tak, powiesiłem go tu, na cianie.Wyrwana z zeszytu kartka dyndała na paru kawałkach tamy klejšcej.W mrocznym wnętrzu z trudem dawało się odczytać słowa:Oto co od nich usłyszałem: Potrzeba czasu… Czas leczy rany, pozwala zapomnieć”.Oto co im odpowiedziałem: Uzdrowienie nie polega na zapominaniu Lecz na pamięci O tobie.O zapachu morza na twojej skórze; O odciniętych na piasku ladach twoich drobnychpięknych stóp.Pamięć jest bezkresna.Leżysz więc, teraz i na zawsze, na brzegu morza.Otwierasz oczy.Dotykasz mnie.Słońce przepływa przez twoje palce.I czuję się uleczony.Czuję się uleczony”.-I co? Mylicie, że to co warte? -Barman spojrzał na nich z nadziejš.-No pewnie! Przecież to Charlie napisał! -powiedziała z przejęciem.-Zdaje się, że zabrnęlimy w lepy zaułek -skomentował David, gdy wyszli na zalanš słońcem ulicę.Równie dobrze mógł to powiedzieć o ich zwišzku.Gdyby chociaż się do niej umiechnšł lub dał jaki znak, że ich przygoda jeszcze się nie kończy.On jednak milczał.Patrzyła, jak stoi z rękami w kieszeni na chodniku zamieconym szkłem z potłuczonych butelek, na tle krzykliwej fasady kina porno, ipowoli godziła się z mylš, że ich wspólny czas dobiega końca.-W tej sprawie jest mnóstwo niezbadanych wštków stwierdziła, gdy ruszyli do samochodu.-Nie rozumiem, dlaczego policja zamknęła ledztwo.-W tej pracy tak już jest.Zawsze zostajš jakie wštpliwoci i niezbadane wštki.-To smutne, kiedy człowiek umiera i prawie nic po nim nie zostaje -westchnęła, zerkajšc w stronę hotelu.-Mylisz, że z nami będzie inaczej? Jeli nie napiszesz wspaniałej ksišżki albo nie zbudujesz imponujšcego gmachu, kto będzie o tobie pamiętał? Nikt.-Z wyjštkiem dzieci.Długo milczał.-O ile zdarzy ci się to szczęcie, by je mieć -zauważył z goryczš.-Przynajmniej dowiedzielimy się jednego o Deckerze dodała na pocieszenie.-Bardzo jš kochał.Tę swojš Jenny.Ciekawe, jakie to uczucie, być tak kochanš? -przebiegło jej przez myl.I co takiego miała w sobie ta kobieta, że zasłużyła na tak wielkš miłoć?-Fajnie wrócić wreszcie do domu -stwierdziła bez przekonania.-Naprawdę?-Tak.Przywykłam do tego, że jestem sama.-Podobnie jak ja.Wycofali się do swych emocjonalnych narożników.Zostało im już tak niewiele czasu, a oni cedzili słowa jak nieznajomi.Rano, zanim pojechali do hotelu, rozmawiali o wszystkim z wyjštkiem tego, co najbardziej leżało jej na sercu.Pakujšc walizki, w napięciu czekała, aż David poprosi, by została.Nie wahałaby się ani chwili.Nawet się na ten temat nie zajšknšł.Dziękowała Bogu, że obdarzył jš silnym charakterem.W trudnych chwilach nigdy nie zalewała się łzami ani nie próbowała emocjonalnego szantażu.Nawet Eric, jej były partner, to doceniał.Zawsze jeste taka rozsšdna, powiedział, gdy się rozstawali.Teraz też zachowała rozsšdek.Całš drogę do domu udało jej się utrzymać minę rasowego pokerzysty.David zaniósł jej walizkę pod drzwi.Poruszał się przy tym jak człowiek, któremu bardzo się spieszy.-Może wstšpisz na kawę? -zaproponowała, wiedzšc, że odmówi.-Teraz nie mogę.Ale zadzwonię do ciebie.Słynne ostatnie zdanie.Oczywicie w mig pojęła jego ukryty sens.Było żywcem wyjęte z kanonu rozstań.David ostentacyjnie spojrzał na zegarek.Pora ruszać w drogę.Tyle że każde z nas w swojš, pomylała.Przekręciła klucz w zamku i lekko pchnęła drzwi.Otwierały się powoli, stopniowo odsłaniajšc znajome wnętrze.Znieruchomiała.Nie wierzyła własnym oczom.Miała wrażenie, że oglšda scenę z sennego koszmaru.Boże, dlaczego mnie to spotyka? I dlaczego teraz?Poczuła na ramieniu rękę Davida.Podtrzymał jš, gdy cofajšc się, zaplštała się we własne nogi.Zdawało jej się, że pokój faluje.Chcšc skupić na czym wzrok, spojrzała na przeciwległš cianę.I po raz drugi ugięły się pod niš kolana.Na jasnej tapecie w delikatny rolinny wzór kto napisał krwistoczerwonym sprejem: NIE WTYKAJ NOSA W NIE SWOJE SPRAWY”.A pod spodem narysował trupiš czaszkę.ROZDZIAŁCZTERNASTY-Davy, przestań mi wiercić dziurę w brzuchu! Ile razy mam ci powtarzać, że wznowienie ledztwa nie wchodzi w grę?Pokie Ah Ching sunšł przez zatłoczony posterunek, wychlapujšc kawę z plastikowego kubka.Niewzruszony i majestatyczny niczym fregata prujšca wzburzone fale, mijał kolejno: sierżanta wykłócajšcego się z kim przez telefon, asystentki biegajšce tam i z powrotem z segregatorami, mierdzšcego pijaka ubliżajšcego dwóm wyranie zmęczonym policjantom.-Czy ty nie rozumiesz, że to było ostrzeżenie?-Nawet jeli, to pewnie zostawił je Decker.-Sšsiadka Kate podlewała kwiatki we wtorek i wszystko było w porzšdku.Więc to się musiało stać póniej, kiedy Decker już nie żył.-Może jakie małolaty zrobiły jej głupi dowcip [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|