[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Że cię nie będzie kilka dni, może dłużej.Nie pamiętasz?Belzebub przytaknął.No tak, wygadał się głupio, jak szczeniak.Ale skąd mógł przypuszczać, że Zoe ruszy w ślad za nim?–No i co? Przejrzałaś me plany, wsiadłaś na konia i pojechałaś za mną? Nie mając nawet tak do końca pewności, że to o to chodzi.Że jadę do Kapadocji zdobyć fant, na który ostrzy sobie zęby cała gildia.–Hmmm.No właściwie… Tak.Pokręcił z niedowierzaniem głową.Zoe zawsze go zaskakiwała, ale teraz przeszła już samą siebie.Wciąż targały nim sprzeczne uczucia: z jednej strony uratowała mu życie i gdyby nie ona, to… Raczej nie wyszedłby z tego cało.No i zawsze lepiej jechać w kompanii, a szczególnie z… – tutaj musiał stoczyć krótką wewnętrzną walkę, by przyznać to przed samym sobą -…szczególnie z Zoe.Naprawdę bardzo lubił to dziewczę.No ale z drugiej strony nie chciał nikogo w to wciągać.Był zdrajcą, tak? Więc chciał, żeby to odium spoczęło tylko na nim i na nikim więcej.Pozostała jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia.–A ci dwaj? Te zbóje-ścierwojady? Mustafa i ten drugi.Skąd…?Zoe tylko czekała na to pytanie.–Skąd wiedziałam, że trzymają cię w swoim obozowisku? Nie wiedziałam.Natknęłam się na nich, jadąc twoim tropem.Najpierw minęłam rozstaje ze spalonym cyprysem.Później jechałam jeszcze jakiś czas w tym samym kierunku, kiedy dostrzegłam ich przed sobą.Nie widzieli mnie.Patrzę: dziwni jacyś.Raz jadą szybciej, raz wolniej, czają się.Pomyślałam, że to podejrzane i pewnikiem coś knują.Że kogoś śledzą.–Mnie.–Tak, ale ja jeszcze o tym nie wiedziałam.Więc zaczęłam śledzić ich, bacząc, by do nich nie podjechać za blisko.Nie wyglądali na przyjemnych.Zwłaszcza ten Turek… Już z daleka wyczułam w nim coś złego.No a później… Nagle przystanęli i nałożyli na końskie kopyta worki, żeby ciszej biegły.Wreszcie zobaczyłam z daleka, jak cię łapią na linę.Głupio dałeś się podejść, to ci trzeba przyznać.Wiem – pomyślał.Spotkanie z kupcami, spalenie demona, słońce, wypite wspólnie wino – to wszystko uśpiło jego czujność.I co z tego, że tamci znali okolicę? Co z tego, iż wiedzieli, że na tamtym odcinku droga zakręca między skałami i niemal zawraca w to samo miejsce? To się nie powinno zdarzyć…Po chwili skonstatował ze smutkiem: Moim żywiołem są miejskie zaułki.Dachy domów, mury, ulice, place, porty, pokłady galer… Moim żywiołem jest Konstantynopol, ale poza miastem, na polach, między łękami, polami i wzgórzami, można mnie upolować jak leniwą muchę w kałuży rozlanego wina.–I musiałaś czekać, aż mi przypalą stopy żywym ogniem? Nie mogłaś od razu tam na drodze posłać im paru strzał?Zoe uśmiechnęła się tajemniczo.–Mogłam, ale wiesz… Ciekawiło mnie, co będzie dalej.Dlaczego ci dwaj polowali na jakiegoś wędrowca, który ani złotem nie śmierdział, ani nawet konia dobrego nie miał.Pomyślałam: Popatrzę, o co tu idzie.Belzebub posłał jej złowrogie spojrzenie: Dziewczyno, ty sobie lepiej uważaj!–Mogłaś chociaż się pospieszyć, jak mnie przypalali… – stwierdził zrezygnowany.Pulsujący ból przypalonej skóry nie przemijał.Gorzej – wyraźnie narastał.Promieniował z pięt na całe nogi i uderzał do głowy.Nie pozwalał myśleć.–Oj, pomyślałam, że ci to dobrze zrobi.Taka mała kara za to nagłe zniknięcie z miasta.Żarty sobie stroi, to widać.Żarty nie na miejscu i nie na czasie.– Kalikst rzucił Zoe wściekłe spojrzenie, a w jej ciemnych oczach zalśniły wesołe ogniki.Na twarzy Belzebuba wykwitł z trudem powstrzymywany uśmiech.Nie miał już siły się na nią złościć.Nigdy tak do końca nie wiedział, kiedy żartuje, a kiedy mówi prawdę.Chociaż nie musiała tak długo zwlekać z odsieczą – pomyślał z trudem, gdy nogę zalała mu kolejna fala pulsującego bólu.Mimo ziołowych okładów wciąż piekła.–Dobrze, Zoe.Teraz wytłumacz mi jedno.Po co? Po co za mną jedziesz?Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i nic nie powiedziała.–No… – zachęcał ją.– Mówże!Zoe nic.Bawiła ją niepewność Kaliksta.–Bo przecież nie po to, by opowiedzieć mi, co słychać w Konstantynopolu.–Może po to, by uratować twój tyłek z głupiej awantury, w którą się wplątałeś już na początku swojej wielkiej wyprawy.–Dobrze, niech ci będzie – warknął.– Jechałaś za mną po to, by opowiedzieć, co w Konstantynopolu i uratować mój tyłek.Dzięki.Zadanie wykonane, możesz wracać.Ty jedziesz tam… – wskazał za siebie -…a ja do przodu.Ty wracasz, ja jadę dalej.Nawet nie mrugnęła okiem.Znacząco ścisnęła cugle i cmoknęła na wierzchowca.Belzebub uderzył konia przypalonymi piętami.Zabolało, zabolało przeokrutnie, stłumił jednak okrzyk, gotów w tej chwili na każde poświęcenie.Pomknął do przodu, zostawiając za sobą skłębioną chmurę kurzu.Chwilę gnał galopem, zmuszając zwierzę do pełnego wysiłku.Po kilkuset krokach zwolnił i popatrzył w tył.Zoe nie goniła go.Przyspieszyła z lekka, unosząc się w siodle, ale oszczędzała wierzchowca.Tylko lekki kłus.To na nic – pomyślał Kalikst.– Mógłbym jej uciec, ale na jak długo? Koń w końcu padnie ze zmęczenia, a ona będzie ciągnąć za mną, aż mnie znów dojdzie.Zwolnił i pozwolił, by dziewczyna go dogoniła.–Dobrze, zacznijmy jeszcze raz.Konstantynopol – tak, już wiem, co jest.Tyłek – w porządku, uratowany.Ale co jeszcze?–Nie domyślasz się?Święty Boże – westchnął w duchu – dlaczego ona zawsze musi w ten sposób? Czego miał się domyślać? Po co ta dziewczyna jedzie za nim taki kawał i pcha nos w nie swoje sprawy? Na co liczy? Złoto? Chwała? Zaszczyty? Przygody? Tych ostatnich nie zabraknie, ale co do reszty – marzenie ściętej głowy! A może jej chodzi jeszcze o coś innego?–Daj spokój! Nie mam ochoty na twoje gry – powiedział ostrym tonem.– Nie domyślam się.–Jesteś bystry jak ściek z kloaki.Dobrze, niech ci będzie.Jadę za tobą, bo chcę mieć udział w zyskach.Pół na pół.Wstrzymał konia.–Jakich zyskach?! Przecież mówiłem.Nie dla blitu to robię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.