[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mogę, nie mogę.- Jasne, że tak.Nie ma sprawy - wydobyło się z ust Tyrone’a.Kto to powiedział? Zwariowałeś? Śmierć! Pożoga! Zniszczenie! Ojej! - krzyczał instynkt samozachowawczy.- Och, dziękuję ci.Tu masz mój numer - powiedziała Bella.- Zadzwoń do mnie, to się umówimy, dobrze?O, tak! Bardzo dobrze! Umówimy się! „Byk” LeMott rozerwie nas na kawałki, jak pieczonego kurczaka!Tyrone wziął od niej kartkę z numerem telefonu i uśmiechnął się niepewnie.- D-d-dobrze.Posłała mu uśmiech, odwróciła się i odeszła.Nie, oddaliła się tanecznym krokiem, kręcąc biodrami, jak polinezyjska księżniczka na białej plaży.Władczyni męskich serc.Tyrone poczuł, jak budzi się w nim pożądanie.Równocześnie strach sprawił, że w gardle zaschło mu, jakby znalazł się bez wody na spalonej słońcem Pustyni Gobi.Ratuj się, głupcze! Uciekaj! Zmień nazwisko! Wyprowadź się z miasta!- Hej, Tyrone! To z Bellą rozmawiałeś?Tyrone spojrzał błędnym wzrokiem na Jimmy Joe.Stać go było w tej chwili tylko na skinięcie głową.- O rety! Daleko zajdziesz, Tyrone! Aha, i gratulacje z okazji zdobycia czarnego pasa.Tyrone spojrzał na przyjaciela zdziwiony.- Co? Jakiego czarnego pasa?- Tego, którego będziesz potrzebował, kiedy Byk się dowie, że próbujesz wejść w układ scalony z Bellą.Albo pas, albo pistolet.Osobiście wolałbym pistolet.- Nie próbowałem wchodzić w układ! Podeszła do mnie, żeby o coś poprosić! O pomoc w sprawach komputerowych!- Jasne.- Nie, naprawdę! Dała mi swój numer, mam do niej zadzwonić, żeby się umówić, bo.bo.- Gdzieś w ustronnym miejscu, na przykład u niej w domu? - kpił sobie Jimmy Joe.- O rety.Nie.- O tak.Mogę ci opisać scenariusz: Byk wpada, widzi, jak pochylasz się, patrząc Belli przez ponętne ramię, z ręką na jej.myszce i sayonara, Tyrone-san.- E tam!- Cóż, jeszcze masz szansę.Wiesz, możesz być zbyt zajęty, żeby jej pomagać.- Aha.A ona się wkurzy, powie Bykowi, że ją obraziłem i wtedy on mnie zabije.- Wygląda na to, że nie masz wyjścia.- No i z czego się śmiejesz?! To nie jest zabawne, Jimmy Joe!- To zależy od punktu widzenia, nie? Słuchaj, skoro tak czy tak masz zginąć, równie dobrze możesz się przedtem zabawić.Zaznać szczęścia, zanim się na dobre nie wylogujesz.- Chyba muszę iść do toalety - powiedział Tyrone.Poczuł nagle, że jest to bardzo pilna sprawa.Jimmy Joe szedł za nim korytarzem, krztusząc się ze śmiechu.***Piątek, 1 października, godzina 21.45Grozny, CzeczeniaPlechanow zdjął sprzęt VR i siedział teraz na krześle, dysząc ciężko.Jak to możliwe, że agent tej amerykańskiej Net Force tak szybko zdołał dostać się tak blisko niego.Jasne, powstrzymał go, zniszczył mu program, ale katastrofa wisiała na włosku.W ogóle nie powinno było do tego dojść.Westchnął, trochę uspokojony.Cóż, był najlepszy, ale przecież byli też niewiele gorsi od niego.Powodem zamachu na dyrektora Net Force i sabotowania działalności tej agencji było doprowadzenie do tego, żeby jej programiści - całkiem przyzwoici fachowcy - mieli pełne ręce roboty i nie przeszkadzali Plechanowowi.Oczywiście, nawet ci najlepsi z Net Force nie dorównywali mu, ale w końcu specjaliści najwyższej klasy nie różnili się umiejętnościami aż tak bardzo.Nie, najlepsi zawodnicy Net Force byli groźni.Skoro jeden z nich znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, może to oznaczać poważny problem.Przetarł oczy.A więc przeciwnik zauważył go.Nie było, oczywiście, żadnego prawdziwego zagrożenia; miał wytyczone trasy ucieczki i opracowanych kilka sposobów poradzenia sobie z pościgiem, na wypadek gdyby pierwszy sposób zawiódł.Ale nie zawiódł.Powodem, dla którego opracował te wszystkie zabezpieczenia był właśnie taki właśnie zupełnie nieprawdopodobny zbieg okoliczności.Uciekł przecież, prawda? Tamten chłopiec, naturalizowany Amerykanin tajskiego pochodzenia, sierota - jak on się nazywał? Groly? Gridley? - był naprawdę bystry, ale brakowało mu doświadczenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|