[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Benton pytał mnie o to samo.Te dwie grupy szybko wędrują na szczyt wszelkich list.Jeśli chodzi o Cienie, nasz przyjaciel Tarighian z pewnością nadał nowe znaczenie słowu tajemniczość.– Tarighian? – udaję, że pierwszy raz słyszę to nazwisko.– Nasir Tarighian – wyjaśnia Basaran.– To on finansuje Cienie.Nie wiedział pan? – Myślałem, że Nasir Tarighian zginął w latach osiemdziesiątych.– Och, on tylko chce, by wszyscy tak myśleli.Ale żyje i ma się dobrze, a poza tym finansuje Cienie i kieruje twardą ręką ich operacjami.Choć obawiam się, że nikt nie wie, gdzie się ukrywa.Ani co robi.To bardzo tajemniczy człowiek, podobnie jak jego organizacja.Mówi się, że żyje na wzór nomadów, mniej więcej tak, jak Osama Bin-Laden.Wraz ze swą kompanią wesołych terrorystów przenosi się ciągle z miejsca na miejsce, by nie można ich było na mierzyć.Przypuszczam, że mieszkają gdzieś w górach, w jaskiniach.– Jakieś domysły, w którym kraju przebywają najczęściej?– Sądzę, że w Armenii, Gruzji lub w Azerbejdżanie.Tam jest dla nich najbezpieczniej.Gdyby zostali w Turcji, zapewne już by ich schwytano.Gdyby ukrywali się w Iranie, pewnie też.A gdyby zawędrowali do Iraku, złapano by ich z całą pewnością.Ale tak naprawdę nie wiem.Być może przenoszą się okresowo z kraju do kraju.– Czy zna pan niejakiego Ahmeda Mohammeda? – pytam.– Tak, oczywiście.To taki oficjalny przywódca Cieni.Może przywódca to nie najodpowiedniejsze słowo.Dostaje instrukcje i pieniądze od Tarighiana, po czym pilnuje, żeby wszystko poszło zgodnie z planem.To bardzo poszukiwany terrorysta i z całą pewnością on też przez cały czas pozostaje w ruchu.Ten człowiek to wąż.– Żadnych sugestii co do miejsca jego pobytu?– Żadnych.Może być wszędzie i nigdzie.Jak Tarighian.Pukanie do drzwi.– Przepraszam na chwilę – mówi Basaran.– Proszę wejść! Wchodzi chudy mężczyzna o jasnych, potarganych włosach.Ma europejskie rysy twarzy i zapewne zbliża się do pięćdziesiątki, a może nawet ją przekroczył.– Mogę poprosić na słówko? – pyta Basarana.Nie potrafię rozpoznać jego akcentu, ale z pewnością jest europejski.Basaran wstaje.– Profesorze, ile razy dziennie będzie mi pan przeszkadzał? – pyta i mruga do mnie.– Profesor to pedant jeśli chodzi o szczegóły.Proszę mi wybaczyć.Za chwilę wrócę.Kiedy wychodzą wstaję, sięgam do kieszeni w marynarce i wyciągam trzy miniaturowe pluskwy.Przypominają nieco kamery przylepne, ale przekazują jedynie dźwięk.Podchodzę do biurka Basarana i szybko przyklejam jedną do nogi mebla pod blatem, na tyle wysoko, by była niewidoczna.Następnie podchodzę do makiety i umieszczam drugą pluskwę pod stołem.Trzecią przylepiam pod stolikiem, przy którym pijemy herbatę.Wracam na swoje miejsce, biorę filiżankę, a gdy Basaran wraca, popijam herbatę.– Przepraszam.Proszę przyjąć moje szczere przeprosiny za to zamieszanie – mówi.– Obawiam się jednak, że muszę przerwać naszą rozmowę.Zdarzyło się coś, co wymaga mojej osobistej interwencji.Jednakże, jeśli nie jest pan zajęty dziś wieczorem, zapraszam na kolację.To będzie dla mnie wielka przyjemność kontynuować naszą rozmowę.Wstaję.– Będę zaszczycony – mówię.– Proszę tylko powiedzieć gdzie i kiedy.Podaje mi adres restauracji w dzielnicy portowej.Umawiamy się tam na ósmą wieczorem, żegnamy uściskiem dłoni, po czym strażnik odprowadza mnie do samochodu.Wyjeżdżam z kompleksu Akdabar i parkuję na wzgórzu, skąd wcześniej obserwowałem zakład.Włączam OPSAT i dostrajam do częstotliwości pluskiew, które zostawiłem w biurze Basarana.Odbiór jest bardzo dobry, ale wiem, że im dalej odjadę, tym będzie gorszy.Rozpoznaję głos Basarana, który rozmawia z kimś po angielsku, ale nie jest to profesor, którego widziałem przelotnie.BASARAN: – I jak brzmi odpowiedź?TEN DRUGI: – Dostawcy nie chcą nam zwrócić pieniędzy za pierwszy transport.Towar skonfiskowano w Iraku, kiedy był już w naszych rękach.Dostawcy mówią, że to nasza sprawa.BASARAN: – Niech ich szlag trafi.To, co się stało z transportem to nie nasza wina i oni doskonale o tym wiedzą.Dranie.TEN DRUGI: – To nie wszystko.Za dostawę awaryjną trzeba zapłacić w ciągu dwóch dni.BASARAN: – To rozbój w biały dzień.Cholerny Zdrok! Dobra, zrób to co musisz.Zapłać im.I powiedz profesorowi Mertensowi, żeby spotkał się ze mną w laboratorium za dwadzieścia minut.Mertens? Przypominam sobie to nazwisko z bazgrołów Ricka Bentona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.