[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sikacz miał go zarzetelnego i przedsiębiorczego chłopaka; co środę dostawał przecież od pasierba sześćsetpięćdziesiąt dolarów gotówką.W tajemnicy przed ojczymem George zgarniał do kieszeni kolejnedwie stówy.A potem na północ dotarła mafia z Atlantic City.Gangi przejęły biznes loteryjny, a niektórzymiejscowi, tacy ze średniego szczebla, wylecieli z obiegu.Kelly Sikacz wyleciał aż na złomowiskosamochodowe, gdzie znaleziono go później w chevrolecie biscay-ne.Miał poderżnięte gardło i jajaw schowku na rękawiczki.George stracił pracę i środki do życia.Przeniósł się do Bostonu i zabrał ze sobą swoją siostręTansy, która miała wtedy dwanaście lat.Jej ojciec także był nieznany, ale George żywił w tejkwestii pewne podejrzenia; Sikacz miał taki sam cofnięty podbródek.Przez kolejnych siedem lat wyspecjalizował się w drobnych kantach; nie było chyba takiego,którego by nie spróbował.Wymyślił nawet kilka własnych.Zawsze kiedy było trzeba, matka, niepatrząc nawet, co robi, podpisywała mu zaświadczenie, że jest prawnym opiekunem TansyRackley, a on pilnował, żeby ta ku-rewka chodziła do szkoły.Aż pewnego dnia wyszło na jaw, żeszprycuje się heroiną.Była też, o szczęsny dniu, w ciąży.Hankie Melcher powiedział, że chętniesię z nią ożeni.W pierwszej chwili George był zaskoczony, ale potem przestał się dziwić.Światjest pełen idiotów, którzy wyłażą ze skóry, żeby tylko pokazać, jacy to oni są cwani.George szybko polubił Blaze'a, ponieważ Blaze był głupkiem bez jakichkolwiek pretensji doświata.Daleko mu było do cwaniaka, karcianego szulera czy innego numeranta.Nie brał nawetlekkich drągów, o heroinie nie wspominając.Blaze był prostym frajerem.Narzędziem.I takwłaśnie traktował go George, gdy działali razem: posługiwał się nim, ale nigdy w niewłaściwysposób.Jak dobry stolarz, George kochał dobre narzędzia, takie, które za każdym razem robiądokładnie to, co trzeba.No i przy kimśtakim jak Blaze nie musiał się pilnować na każdym kroku.Mógł spokojnie iść spać, wiedząc, żekiedy obudzi się rano, forsa ze skoku będzie tam, gdzie ją zostawił – pod łóżkiem.Blaze działał też jak środek uspokajający na jego rozjuszoną, zajadłą duszę.A to już była naprawdęduża rzecz.Pewnego dnia George zrozumiał, że gdyby mu powiedział: „Blejziń-ski, musisz terazskoczyć z dachu, bo tak będzie po naszemu", to… to Blaze by skoczył.Był jak cadillac, któregoGeorge nie dorobił się przez całe życie – z wielkimi resorami, idealnymi na wyboiste drogi.Po wejściu do Hardy's Blaze, zgodnie z planem, poszedł prosto do działu z odzieżą męską.Zamiastwłasnego portfela miał w kieszeni tani plastikowy szajs, a w nim piętnaście dolarów i prawo jazdyna nazwisko David Billings, zameldowany w Reading.Wchodząc pomiędzy wieszaki, włożył palce do kieszeni, jakby chciał sprawdzić, czy ma przy sobieportfel i wysunął go prawie w całości na zewnątrz.Kiedy pochylił się, żeby obejrzeć koszule najednej z niższych półek, portfel wypadł na podłogę.To była najbardziej delikatna część całej operacji.Blaze odwrócił się lekko, zezując na portfel, aletak, żeby nikt tego nie widział.Postronny obserwator zobaczyłby tylko zwykłego klientapochłoniętego oglądaniem koszul z krótkim rękawem firmy Van Heus-sen.George szczegółowomu to wyłuszczył.Mogło tak się zdarzyć, że portfel na podłodze wpadnie w oko jakiemuśuczciwemu człowiekowi; wtedy akcja jest spalona i trzeba próbować gdzie indziej, na przykład wKmarcie.Czasami dopiero za którymś tam razem wszystko wypali tak, jak powinno.–Jeju – zdumiał się Blaze.– Nie wiedziałem, że jest aż tylu uczciwych ludzi.–Aż tylu to nie ma.– George uśmiechnął się lodowato.– Wielu po prostu się boi.A tego portfela masz pilnować jak oka w głowie.Jak ktoś ci go podpieprzy, to jesteś do tyłu o piętnaście dolców, a ja straciłem prawo jazdy warte dużo więcej.Tego dnia uśmiechnęło się do nich głupie szczęście debiutantów.W przejściu pomiędzy regałamipojawił się facet w koszuliozdobionej na piersi wszywką z krokodylej skóry.Zauważył portfel i rozejrzał się w obie strony,czy nikt nie idzie.Było pusto.Blaze odłożył koszulę, którą oglądał, wziął z wieszaka następną istanął przed lustrem, przykładając ją sobie do piersi.Serce waliło mu jak młotem.Poczekaj, aż schowa do kieszeni, mówił George.Wtedy zaczniesz rozróbę.Facet w koszuli z aligatorem podsunął nogą portfel Blaze'a pod wieszak ze swetrami, które oglądał,a potem wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu i upuścił je na podłogę: „oj, coś mi wypadło".Pochylił się i podniósł kluczyki, a razem z nimi zgarnął portfel.Schował jedno i drugie do kieszeniw spodniach i wolnym krokiem zaczął się wycofywać.–Złodziej!! – ryknął za nim Blaze byczym głosem.– Okradł mnie! Tak, do ciebie mówię!Klienci zaczęli wyciągać szyje, żeby zobaczyć, co się dzieje.Ekspedienci rozglądali się dookoła.Kierownik zmiany zlokalizował źródło zamieszania i szybkim krokiem ruszył w tamtym kierunku,zatrzymując się po drodze przy kasach, żeby wcisnąć klawisz z napisem „Tryb alarmowy".Facet w koszuli z aligatorem na piersi pobladł… potoczył wzrokiem dookoła… i rzucił się doucieczki.Zdążył zrobić cztery kroki.Blaze capnął go za kołnierz.Przyłóż mu trochę, ale nie rób krzywdy, instruował go George.I w żadnym wypadku nie pozwólgościowi wyrzucić portfela.Jeśli zauważysz, że próbuje się go pozbyć, przykop mu w jaja.Blaze złapał faceta za ramiona i zaczął nim potrząsać jak butelką z lekarstwem; widocznie trafił namiłośnika poezji Whitma-na, bo wycisnął tym z niego przeraźliwe barbarzyńskie wycie.Napodłogę posypały się drobne monety.Facet z aligatorem na koszuli, tak jak ostrzegał George,wsadził rękę do kieszeni, w której schował portfel.Blaze uniósł kolano i wyrżnął go w jaja -zumiarem, nie za mocno.Facet wrzasnął.–Ja ci dam kraść mi portfel! – ryknął mu Blaze prosto w twarz.Zaczynał się rozkręcać.– Zatłukęcię, gnoju!–Zabierzcie go ode mnie! – wydarł się facet z aligatorem.Niech ktoś go weźmie!–Hej! – Jeden z ekspedientów postanowił się wreszcie wtrącić.– Starczy już tego!Wtedy George, który tymczasem oglądał sobie ubrania w fasonie sportowym, rozpiął wierzchnią koszulę, ściągnął ją – nie próbując nawet się kryć – i schował pod stosik ubrań w dużych rozmiarach.I tak zresztą nikt nie zwracał na niego uwagi, bo wszyscy patrzyli na Blaze'a, który w tym momencie złapał swojego złodzieja pod szyją, szarpnął potężnie i rozdarł mu koszulę z aligatorem aż do samego pępka.–Puść go pan! – krzyczał ekspedient, który wmieszał się już na dobre.– Tylko spokojnie!–Sukinsyn ukradł mi portfel! – ryczał Blaze.Dookoła zaczął się gromadzić tłum gapiów; chcieli zobaczyć, czy Blaze zdąży zabić faceta, którego złapał, zanim przyjdzie kierownik zmiany, detektyw sklepowy albo inny przedstawiciel władzy.George podszedł do jednej z dwóch kas w dziale z odzieżą męską, wcisnął klawisz ns i zaczął wybierać pieniądze z szuflady [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|