[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postawa jego wykluczała jakąkolwiek krytykę.Walnie pomagała mu przy tym jego znakomita konstytucja fizyczna.Specjalnością jego były przysiady na osiem taktów z wyciągniętymi rękami, w których trzymało się karabin 98 k.Było to wspaniałe ćwiczenie, wywołujące drżenie ramion i omdlewanie nóg.Instruował i poprawiał donośnym głosem, w którym się prawie nie czuło wysiłku.Zauważył, że kanonier Vierbein potężnie się poci i krew mu uderza do głowy.Stwierdził to nie z triumfem, lecz raczej z pewną troską.Był niezadowolony, że powierzeni jego pieczy żołnierze są tak mało odporni.Ale był zdecydowany zamienić ich w stal.Ogniomistrz Platzek, Platzek-dręczyciel, zbliżył się z zainteresowaniem do działonu.Przyglądał się czas jakiś z wyraźną dezaprobatą, potem powiedział: - Ćwiczą jak sparaliżowani, Lindenberg.Nie wypowiedział się, kogo przez to swoje ulubione określenie ma na myśli.Na te słowa Lindenberg wzmógł tempo ćwiczeń, postarał się również wzmocnić głos przy rozkazach, co mu się udało.Żołnierze ćwiczyli z całą gorliwością i dokładnością, wiedząc z doświadczenia, że nie dobrze jest drażnić Platzka.Oblewali się potem, sapali.Zdawali sobie jednak sprawę, że wszelki ich wysiłek jest daremny.Czuli niemal fizycznie, że Platzek jest zdecydowany zalać im straszliwego sadła za skórę.Platzek powiedział nagle: - Ten Vierbein jest krzywy, zupełnie krzywy.Mięczak, niedołęga! Kto wie, gdzieście się wczoraj wieczorem obijali.Wszyscy za tego Vierbeina pod płot, biegiem marsz!Rozpoczęła się jedna ze słynnych „zabaw” Platzka.Kazał kapralowi Lindenbergowi pozostać, a sam zaczął ganiać jego grupę po placu ćwiczeń.Żołnierze rzucali się z pokorą w błoto, starając się możliwie jak najbardziej oszczędzać swoje siły.Jeden tylko Vierbein usiłował z jakąś zaciekłością wykonywać każdy rozkaz dokładnie i w jak najszybszym tempie.Ganiał po placu ćwiczeń jak rakieta, wgrzebywał się w błoto jak granat.Na próżno, zupełnie na próżno! Platzek ryczał raz po raz: - Wszystko za tego Vierbeina!Po piętnastu minutach niektórzy zataczali się i poruszali jak mary senne.Przed oczyma Vierbeina latały jaskrawe, kolorowe płaty.Platzek powoli zaczął chrypnąć.Lindenberg, nastawiony negatywnie, stał wyprostowany z tyłu; uważał, że przepisy nie są tu przestrzegane, i potępiał to w głębi duszy.Ochrypły Platzek bojąc się o swój głos zaczął komenderować gwizdkiem.Gwizdek zastępował rozkaz.Porządek gwizdków był następujący: Gwizd: padnij! Gwizd: powstań, biegiem marsz! Gwizd: klęknij! Gwizd: powstań, biegiem marsz! Gwizd: przysiad! Gwizd: powstań, biegiem marsz! Dwa gwizdki: w tył zwrot! Trzy gwizdki: baczność! Długi gwizd, rozlegający się bardzo rzadko, oznaczał: spocznij! Po dziesięciu minutach takiej zabawy Vierbein zwalił się na ziemię i zaniesiono go do jakiegoś kąta.- Mięczak, oferma! - powiedział Platzek z pogardą.Ale widać było po nim, że jest z siebie niezwykle zadowolony.Kapitan Derna, dowódca trzeciej baterii, był, jeżeli można się tak wyrazić, żywym wkładem bratniego narodu austriackiego do wielkoniemieckiej wspólnoty wojskowej.Służył kiedyś chlubnie w c.k.armii, potem trudnił się przygodnie kupiectwem, a wreszcie pracował jako geometra i agent ubezpieczeniowy.Po pomyślnie dokonanym przyłączeniu Austrii do Rzeszy wziął go w swe otwarte ramiona wielkoniemiecki Wehrmacht.Został znowu oficerem i znalazł się wśród Prusaków.Joseph Derna odznaczał się wiedeńskim wdziękiem, miał łagodny głos o pięknym brzmieniu oraz pięknie zaokrąglone ruchy.Na oficerów, którzy byli Prusakami z krwi i kości, działał, delikatnie mówiąc, jak środek na wymioty, ale tolerowali go i nawet w kasynie nie uważali, że jest wyraźnie niemiły.Dopuszczali go do swego koleżeńskiego grona, cieszyło ich, że zabiegał gorliwie o to, by im dorównać.Kapitan Derna poruszał się po pruskich koszarach jak po zaminowanym polu; był w każdej chwili przygotowany na to, że wyleci w powietrze.Starał się gorliwie nie robić dokoła siebie hałasu.Zawsze i we wszystkim stosował się do innych oficerów pułku, był szczęśliwy, kiedy jego osobie i jego zarządzeniom nic nie mieli do zarzucenia.Wszystko było dla niego nowością.W ostatnich miesiącach pierwszej wojny światowej dowodził względnie nietkniętą austriacką baterią haubic.Potem walczył o rentę emerytalną i cywilne posady.Nie znał reguł gry koszarowego dziedzińca, a już zupełnie nie orientował się w finezjach pruskiego chowu.W sprawach wyszkolenia był zdany na łaskę i niełaskę podporucznika Wedelmanna i oficerów-instruktorów, w służbie wewnętrznej na starszego ogniomistrza Schulza.Wedelmann znosił go jakoś, natomiast Schulz próbował traktować go jak gęś, którą się tuczy na święta.Szef zorientował się od razu, z jakiego wojskowego ducha zrodził się ten powołany do służby czynnej kapitan z Austrii.Tolerował próby wiedeńczyka dostosowania się do Prusaków, między których się dostał.Schulz wiedział dokładnie, czego żądano i oczekiwano, i zawczasu informował o tym kapitana.Wojnę papierową prowadził sam.Robił plany zajęć, przygotowywał opinie, przyjmował prośby o przepustki.Derna podpisywał wszystko, co mu jego szef baterii przedkładał.Schulz miał dosyć rozumu, by nie dać Dernie odczuć, jak bardzo nad nim góruje; kapitan ze swej strony robił wszystko, by pokazać szefowi baterii, jak bardzo mu ufa.Żyli jak w miodowych miesiącach.Prześcigali się w uprzejmościach, uważali, że mają wszelkie podstawy po temu, by od czasu do czasu zapewniać się wzajemnie, jak wielki dla siebie odczuwają szacunek.- Czołem, panie kapitanie! - ryknął Schulz sprężyście i wesoło.Otworzył drzwi do pokoju dowódcy i oddał honory wojskowe w sposób, który zdaniem Derny wykazywał prawdziwie pruskiego ducha.Chwycił wyciągniętą doń rękę, na rozpromienionej twarzy malowało się zaufanie.Potem Derna przez jakie dziesięć minut pozostał sam w swoim pokoju służbowym.Usiadł na krześle przy biurku, na którym zobaczył raport dzienny szefa.Podpisał go przed przeczytaniem, wiedząc, że może się całkowicie zdać na Schulza.Starał się wbić sobie w pamięć cyfry: stan etatowy, stan faktyczny, liczby odkomenderowanych, urlopowanych, chorych.Może się zdarzyć, że dowódca dywizjonu, major Luschke, zapyta o te szczegóły pod jakimś pretekstem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.