[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Myślałem sobie często, że choć nie jestem jej wart, będę dla niej dobrym mężem i może lepiej niż inni potrafię ją ocenić.I tak po trochu przywykłem do tej myśli, a nawet zacząłem przemyśliwać, że kto wie – może nie jest to tak zgoła niemożliwe, abyśmy zostali małżeństwem.No i w końcu zostaliśmy małżeństwem.– Ha! – warknął Tackleton, w sposób znaczący potrząsając głową.– Dobrze zbadałem własne uczucia, znałem się na wskroś, wiedziałem, jak gorąco ją kocham i jak bardzo będę z nią szczęśliwy – ciągnął woźnica.– Ale nie dość.teraz to rozumiem.nie dość się o nią troszczyłem.– Naturalnie! – wykrzyknął Tackleton.– Płochość, zmienność, pustota, swawolna chęć podobania się innym! A on nie dość się o nią troszczył! Na wszystko był ślepy! Ha!– Lepiej pan zrobisz, jak mi nie będziesz przerywał – rzekł woźnica z pewną surowością w głosie – dopóki mnie nie zrozumiesz.A chwilowo daleko panu do tego.Jeśli wczoraj uderzyłbym bez namysłu człowieka, który odważyłby się wyrzec przeciwko niej jedno złe słowo, dzisiaj bym człowieka takiego zabił – choćby był rodzonym moim bratem!Fabrykant spoglądał na niego osłupiały.Woźnica mówił dalej, łagodniejszym nieco tonem.– Czy zastanawiałem się nad tym, żem ją zabrał – ją, tak młodą i piękną – spośród młodych przyjaciół, spośród miejsc przeróżnych, których była ozdobą, którym przyświecała niczym najjaśniejsza z gwiazdek, aby zamknąć ją w niewesołym moim domu i skazać na niewesołe swe towarzystwo? Czy zastanawiałem się kiedy, jak nieodpowiednim byłem mężem dla kogoś o tak żywym i wesołym usposobieniu, jak nużącym musiał się wydać taki tępy mężczyzna komuś, kto jak ona jest bystry? Czy zastanawiałem się nad tym, że nie moją to było zasługą, że żadnych z tego tytułu nie mogę sobie rościć praw, iż ją kochałem – skoro kochać ją musi każdy, kto ją zna? Nigdy.Wykorzystując niecnie ufność jej natury i pogodne usposobienie wziąłem ją sobie za żonę.Obym nigdy nie był tego uczynił! Przez wzgląd na nią, nie na siebie.Fabrykant zabawek wpatrywał się w woźnicę nie mrużąc powiek; nawet jego półprzymknięte oko było teraz szeroko otwarte.– Niech Bóg ją wynagrodzi – rzekł woźnica – za ową dzielność i za wytrwałość, z jaką starała się to przede mną ukryć.I niech Bóg mi przebaczy, żem w tępocie swej wcześniej tego nie zauważył.Biedne dziecko! Biedna Kropka! Nie spostrzegłem nic – ja, którym widział, jak oczy jej napełniają się łzami, kiedy mówiono w jej obecności o małżeństwie podobnym do naszego! Który setki razy widziałem na jej wargach tajone drżenie i do wczorajszego dnia nie domyślałem się jego przyczyny! Biedna mała Kropka! Jakże mogłem łudzić się nadzieją, że mnie pokocha! Jak mogłem sobie wyobrazić, że mnie pokochała!– A bo też strasznie się z tą swoją miłością obnosiła – wtrącił Tackleton.– Prawdę mówiąc, tak się z nią obnosiła, żem na ów widok powziął jak najgorsze przeczucia.I tutaj Tackleton nie omieszkał podkreślić z naciskiem wyższości May Fielding, która nawet nie próbowała obnosić się z miłością do niego.– Starała się ze wszystkich sił – ciągnął biedny woźnica, okazując większe niż dotąd wzruszenie.– Dopiero teraz zaczynam pojmować, jak bardzo starała się być mi posłuszną, oddaną żoną.Jak dobrą żoną była, jak wiele swoją zacnością dokonała! Jak dzielne, jak niezłomne ma serce! Niechże świadczy za nią szczęśliwość, której pod tym dachem zaznałem.Pamięć o tym będzie dla mnie pociechą, kiedy tu sam zostanę.– Kiedy tu sam zostaniesz? – spytał Tackleton.– A więc mimo wszystko zamierzasz wyciągnąć z tego jakieś wnioski?– Zamierzam – odparł woźnica – wyświadczyć jej największą przysługę i wynagrodzić krzywdy najlepiej, jak potrafię.Mogę uwolnić ją od codziennej udręki, jaką być musi dla niej nieszczęśliwe małżeństwo, i od codziennie podejmowanych wysiłków, aby ukryć prawdę przede mną.Będzie wolna – o ile ja mogę ją wolną uczynić.– Jej wynagrodzić krzywdy! – zawołał Tackleton tarmosząc i miętosząc swe wielkie uszy.– Coś tu nie jest w porządku.Nie to chyba chciałeś powiedzieć.Woźnica chwycił Tackletona za wyłogi kołnierza i potrząsnął nim, jak wiatr potrząsa trzciną.– Więc wysłuchaj mnie pan! – rzekł.– I radzę, żebyś słuchał z uwagą.Czy mówię jasno?– Najzupełniej – odparł fabrykant.– I z przekonaniem?– Z głębokim przekonaniem.– Całą noc przesiedziałem obok komina – zawołał woźnica.– Na tym miejscu, gdzie ona tak często siadywała u mego boku wznosząc ku mnie swą drogą twarzyczkę.Przebiegłem myślami całe jej życie, dzień po dniu.I dalibóg – jest niewinna, jeżeli istnieje ktoś, kto ma prawo sądzić ludzi.O świerszczu wierny! O zacne duszki domowe!– Gniew i niewiara ustąpiły z mego serca – ciągnął woźnica – i ostał się w nim jeno wielki smutek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.