[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widocznie nie taki groźny jest chaos.Nie bacząc na nic dwa razy dziennie szare harmonijki pod parapetami rozgrzewały się i ciepło falami płynęło po całym mieszkaniu.Jasne i oczywiste - pies wyciągnął najwspanialszy pieski los.W jego oczach nie mniej niż dwa razy dziennie wzbierały łzy wdzięczności pod adresem mędrca z Preczystienki.Poza tym wszystkie lustra w salonie i w poczekalni między szafami odbijały pięknego psa - szczęściarza.Jestem piękny.A być może jestem nieznanym księciem incognito - rozmyślał pies patrząc na kosmatego psa koloru kawy, który z zadowoloną mordą spacerował w lustrzanych dalach.Bardzo możliwe, że moja babka zgrzeszyła z wodołazem.Stąd zapewne na moim pysku ta biała łata.Bo niby skąd jeszcze? Filip Filipowicz jest człowiekiem o wyjątkowym guście i na pewno nie przygarnie pierwszego lepszego skundlonego psa.W ciągu tygodnia pies zeżarł tyle, ile w ciągu sześciu poprzednich głodowych tygodni na ulicy.Oczywiście, jeżeli liczyć na kilogramy.No, a już o jakości jedzenia u Filipa Filipowicza nawet nie ma co mówić.Jeśli nawet nie brać pod uwagę tego, że Daria Pietrowna codziennie kupowała za osiemnaście kopiejek górę okrawków na rynku Smoleńskim, wystarczy wspomnieć obiady o siódmej wieczorem w jadalni, przy których pies asystował pomimo protestów wytwornej Ziny.W czasie tych obiadów Filip Filipowicz ostatecznie uzyskał rangę bóstwa.Pies stawał na tylnych łapach i żuł marynarkę, pies poznawał dzwonek Filipa Filipowicza - dwa pełnodźwięczne krótkie naciśnięcia pana domu - i ze szczekaniem wybiegał go witać do przedpokoju.Pan wchodził w srebrzystej lisiurze, rozjarzony milionem śnieżnych gwiazdek, pachnący mandarynkami, cygarami, perfumami, cytrynami, benzyną, wodą kolońską, i jego głos jak trąba bojowa huczał w całym mieszkaniu.- Ty świnio, dlaczego rozszarpałeś sowę? Przeszkadzała ci? Przeszkadzała, pytam? A profesora Miecznikowa dlaczego rozbiłeś?- Temu psu, Filipie Filipowiczu, trzeba choćby raz przyłożyć pejczem - z oburzeniem mówiła Zina - bo inaczej rozpuści się jak dziadowski bicz.Proszę zobaczyć, co zrobił z pana kaloszami.- Nikogo nie wolno bić - denerwował się Filip Filipowicz - zapamiętaj to sobie raz na zawsze.Na człowieka i na zwierzę należy wpływać wyłącznie siłą przekonywania.Czy dostał już dzisiaj mięso?- O Boże, przecież obżarł nas wszystkich.Jak pan nawet może pytać, Filipie Filipowiczu.Dziwne, że się jeszcze nie rozpękł.- No i niech je na zdrowie.Co ci zrobiła sowa, bandyto?- Uuu! - skowyczał pies lizus i pełzał na brzuchu wykręcając łapy.Następnie wleczono go za kołnierz przez poczekalnię do gabinetu.Pies wył, odgryzał się, wczepiał w dywan, jechał na zadzie jak w cyrku.Pośrodku gabinetu, na dywanie leżała szklistooka sowa z rozprutym brzuchem, z którego sterczały jakieś czerwone szmaty śmierdzące naftaliną.Na biurku spoczywał doszczętnie roztrzaskany portret.- Naumyślnie nie posprzątałam, żeby pan mógł sam zobaczyć - meldowała zmartwiona Zina - przecież ten drań wskoczył na biurko i cap ją za ogon! Zanim się połapałam, już było po niej.Niech pan mu wsadzi sowę w mordę, Filipie Filipowiczu, żeby popamiętał, co to znaczy niszczyć rzeczy.I zaczynało się wycie.Psa wczepionego w dywan ciągnięto do sowy, a pies szlochał przy tym gorzkimi łzami i myślał: Bijcie, tylko nie wyrzucajcie z mieszkania.- Sowę odesłać do wypchania jeszcze dzisiaj.Oprócz tego masz tu osiem rubli i oddzielnie osiemnaście kopiejek na tramwaj, pojedź do Miura i kup mu przyzwoitą obrożę z łańcuchem.Następnego dnia psu założyli szeroką, błyszczącą obrożę.Kiedy spojrzał w lustro, w pierwszej chwili bardzo się zmartwił, podwinął ogon i poszedł do łazienki rozważając, jak się jej pozbyć, zaczepić o kufer czy lepiej o skrzynię.Ale bardzo prędko zrozumiał, że jest po prostu głupi.Zina wyprowadziła go na spacer po Zaułku Obuchowa.Szedł jak aresztant, mało nie spalił się ze wstydu, ale kiedy już doszli Preczystienką do cerkwi Zbawiciela, zdążył już świetnie zrozumieć, czym jest w życiu obroża.Wściekła zawiść gorzała w ślepiach wszystkich napotkanych psów, a przy uliczce Martwej jakiś długonogi kundel z obciętym ogonem obszczekał go nazywając „obszarniczym ścierwem” i „cwelem”.Kiedy przechodzili przez szyny tramwajowe, milicjant popatrzył na obrożę z szacunkiem i satysfakcją, a kiedy wrócili, stała się rzecz nieprawdopodobna - szwajcar Fiodor własnoręcznie otworzył frontowe drzwi i wpuścił Szarika, a do Ziny powiedział: „Uch, ty, ale kudłacza sprawił sobie Filip Filipowicz.A jaki nadzwyczajnie tłusty!”- Ja myślę - wyjaśniła śliczna i rumiana od mrozu Zina - żre za sześciu.Obroża znaczy dokładnie to samo co teczka - zażartował w myśli pies i kręcąc zadem pomaszerował na półpiętro jak panisko.Doceniwszy obrożę zgodnie z jej wartością pies udał się z pierwszą wizytą do najważniejszego sektora raju, tam gdzie do tej pory wstęp był mu najsurowiej zakazany, a mianowicie do królestwa kucharki Darii Pietrowny.Całe mieszkanie nie było warte nawet dwóch piędzi jej królestwa.Dzień w dzień, w czarnej, wyłożonej od góry białymi kaflami kuchni huczał i buzował płomień.Potrzaskiwało w palenisku pod płytą.W purpurowych odblaskach gorzała odwieczną płomienną udręką i nieukojoną namiętnością twarz Darii Pietrowny.Twarz jej lśniła tłusto, połyskiwała w modnej fryzurze na uszy, z koszyczkiem jasnych włosów na karku, jarzyły się dwadzieścia dwa fałszywe brylanty.Na hakach wbitych w ściany wisiały złote rondle, w całej kuchni kipiało zapachami, bulgotało i syczało w zakrytych naczyniach.- Won! - wrzasnęła Daria Pietrowna.- Won, przybłędo, doliniarzu.Ciebie tu tylko brakowało! Jak wezmę pogrzebacz!.No, o co ci chodzi? No, czego krzyczysz? - pies przymilnie mrużył ślepia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.