[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tuż przed Øvre Slottsgate wreszcie ją doganiam.Wyprzedzam ją okrok, odwracam się i mówię radośnie: - Wesołych Świąt!Ona jest najwyraźniej zaskoczona albo też udaje zaskoczoną, takichrzeczy nigdy nie wiadomo.Uśmiecha się leciutko.Nie wygląda naszpiega.Wygląda jak dziewczyna, dla której gotów byłbym oddaćwszystko, byle tylko lepiej ją poznać.Odpowiada: - Wesołych Świąt!Uśmiecha się naprawdę.Znów zaczynamy iść.Wydaje mi się, żemoja bliskość nie jest jej nieprzyjemna.Mam wrażenie, że jej się tonawet podoba.Dostrzegam kontury dwóch pomarańczy, które schowa-ła pod czarnym płaszczem.Obie są idealnie tej samej wielkości i taksamo okrągłe.Wprawiają mnie w zdenerwowanie.Zawstydzają mnie.Stałem się nadwrażliwy na okrągłe kształty.Czuję, że powinienem powiedzieć coś więcej, bo jeśli nie powiem, tobędę musiał ją zostawić, odejść, udając, że mam mało czasu.Tymcza-sem nigdy nie miałem więcej czasu.Jestem u źródeł czasu, dotarłemdo celu i sensu wszech czasów.Przypomina mi się wierszyk duńskiegopoety Pieta Heina:Kto nie żyje nigdytu i teraz,ten nie żyje nigdy.Co wybierasz?* Piet Hein, Ten, kto nigdy -, w: Gruki, przeł.z duńskiego Bogusława Sochańska, Instytut Wydawniczy Świadectwo, Bydgoszcz 1999.51Ja żyłem teraz, a był na to czas najwyższy, bo nie żyłem nigdywcześniej.Wewnątrz odczuwam wielką radość.Bez zastanowieniawypalam: - To znaczy, że nie jesteś w drodze na Grenlandię?Niemądrze powiedziałem.Dziewczyna mruży oczy.- Nie mieszkamna Grønland - mówi w końcu.Uświadamiam sobie, że jedna z dzielnic Oslo nazywa się Grønland,tak jak Grenlandia.Jest mi okropnie głupio, ale stwierdzam, że najbez-pieczniej zrobię, trzymając się raz już obranej drogi.Tłumaczę: - Mia-łem na myśli lądolód grenlandzki.Z ośmioma psami zaprzężonymi dosań i dziesięcioma kilogramami pomarańczy.Uśmiechnęła się, czy się nie uśmiechnęła?Dopiero w tej chwili uświadamiam sobie, że być może ona mnie niepamięta z tamtego spotkania w tramwaju jadącym na Frogner.Ta świa-domość to rozczarowanie, mam wrażenie, jakby ziemia usuwała mi sięspod stóp, lecz jednocześnie czuję ulgę.Mimo wszystko od tamtegodnia, kiedy wysypałem całą torbę pomarańczy, upłynęły mniej więcejdwa miesiące, nigdy wcześniej się nie widzieliśmy, a cała tamta scenatrwała zaledwie kilka sekund.Ale ona musi pamiętać mnie przynajmniej z kafejki na Karl Johansgate.A może stale przesiaduje po kawiarniach i trzyma za rękę niezna-jomych mężczyzn? Myśl o tym była bardzo nieprzyjemna.Robiła z niejosobę podejrzaną.Nawet prawdziwa Dziewczyna z Pomarańczamipowinna wystrzegać się rozdawania błogosławieństw na prawo i lewo.- Z pomarańczami? - powtarza ona, uśmiechając się z prawie połu-dniowym ciepłem, jak wiatr sirocco wiejący od Sahary.- Właśnie - mówię.- I to z taką ilością, która wystarczy na dwuoso-bową przeprawę na nartach przez Grenlandię.Dziewczyna się zatrzymuje.Nie mam pewności, czy chce kontynu-ować tę konwersację.Nie wiem, czy nie sądzi, że tak naprawdę chciał-bym ją zaprosić na niebezpieczną wyprawę na nartach przez Grenlan-dię.Nagle jednak znów podnosi na mnie wzrok, ciemne oczy sunązygzakiem pomiędzy moimi oczami, a ona pyta: - To ty, prawda?Kiwam głową, chociaż nie mogę mieć całkowitej pewności, o co onawłaściwie zapytała, bo niemożliwe, żebym był jedyną52osobą, która spotkała ją, kiedy miała objęcia pełne pomarańczy.Aleona dodaje, jak gdyby coś sobie przypomniała: - To ty na mnie wpadłeśw tramwaju, który jechał na Frogner, tak czy nie? Kiwam głową.- Zachowałeś się jak wariat.- A teraz wariat chciałby jakoś wynagrodzić te wszystkie straconepomarańcze - mówię:Ona śmieje się serdecznie, jak gdyby to była ostatnia rzecz, jakaprzyszła jej na myśl.Przekrzywia głowę i mówi: - Zapomnij o tym.Byłeśtaki słodki.Przepraszam, że sam sobie przerywam, Georg, ale znów muszę Cięspytać, czy możesz mi pomóc rozwiązać pewną zagadkę.No bo chybasam zauważyłeś, że coś tu się nie zgadza.Dziewczyna z Pomarań-czami już podczas tamtej nieszczęsnej jazdy tramwajem patrzyła namnie wyzywająco, niemal jakby chciała coś ode mnie wymusić.Odnio-słem wtedy wrażenie, że upatrzyła mnie sobie spośród wszystkich ludziw przepełnionym tramwaju, albo też, mówiąc krótko a dosadnie, spo-śród wszystkich ludzi na ziemi.Kilka tygodni później pozwoliła mi sięprzysiąść do swojego stolika w kawiarni.Przez całą minutę spoglądałami w oczy, a potem wsunęła swoją dłoń w moją.W tej dłoni gotował sięczarodziejski wywar z cudownych uczuć.Następnie spotykamy sięznów, za kilka minut dzwony ogłoszą nadejście świąt Bożego Narodze-nia.Tymczasem ona mnie nie pamięta?Nie zapominajmy, że Dziewczyna z Pomarańczami przybyła z zu-pełnie innej baśni niż nasza, a więc z baśni, w której obowiązują cał-kiem inne zasady niż u nas.Istniały bowiem dwie równoległe rzeczywi-stości, jedna to ta ze Słońcem i Księżycem, druga to niezgłębiona baśń,do której Dziewczyna z Pomarańczami nagle zaczęła otwierać drzwi.Amimo wszystko, Georg, były tylko dwie możliwości: albo dziewczynadoskonale mnie pamiętała z obydwu tych epizodów, a być może rów-nież z Youngstorget, lecz udawała, że mnie nie poznaje, oszukiwała, żemnie zapomniała.To była jedna możliwość.Druga niepokoiła mnie owiele bardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.