[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Masz dwie minuty na podjęcie decyzji.- Dlaczego? - szepnęła Claire.Zabrzmiało to jak pisk myszy.Oliver, który patrzył na odrapaną fasadę starego szpitala, z jego zniszczonymi płaczącymi aniołami i barokowymi rzeźbami, na moment zwrócił uwagę na nią.Poranek był słoneczny i bezchmurny, słońce jak rozgrzana moneta centowa świeciło na bezchmurnym niebie.Wydawało się, że to nie w porządku, żeby jakiś wampir stał w pełnym słońcu.A on się nawet nie pocił.- Co dlaczego, Claire? To nie jest precyzyjne pytanie.Walczyła o oddech, bezradnie chwytając jego palce.- Dlaczego.zabiłeś Brandona?Przestał się uśmiechać, a jego oczy spojrzały czujniej.- Bystra jesteś - powiedział.- Mimo wszystko bystrość może ci nie służyć.Powinnaś zadać pytanie, po co mi twoja służba.- Dobrze - wykrztusiła.- To po co?- Bo Amelie wyznaczyła ci jakąś rolę.A ja nie przywykłem dawać Amelie tego, na co ma ochotę.To nie ma nic wspólnego z tobą, ale wiele wspólnego z historią.Niestety, za moją sprawą ten problem zaczyna ciebie dotyczyć.Ale rozchmurz się, jeśli twój chłopak złoży za ciebie przysięgę, daruję mu życie.Pozwolę ci go widywać od czasu do czasu.Kochankowe urodzeni pod nieszczęśliwą gwiazdą to bardzo zabawny spektakl.Claire wydawało się, że Amelie nie ma z niej żadnego pożytku, ale nie spierała się w tej sprawie.W sumie nie mogła.Właściwie nic nie mogła, mogła tylko stać na czubkach palców, walczyć o każdy oddech i mieć nadzieję, że znajdzie w końcu jakieś wyjście z tej durnej sytuacji, w którą się wplątała.Znowu.- Jedna minuta! - zawołał Oliver.W budynku coś się poruszyło, coś zabłysło przy paru oknach.- No cóż.To wygląda na przypadek przemocy domowej.Miał na myśli to, że tata Shane'a znów go bił.Claire wyrywała się, chcąc zobaczyć, co się tam dzieje, ale Oliver trzymał ją mocno.Mogła coś zobaczyć tylko kątem oka, a to, co dostrzegła, nie wyglądało dobrze.Shane stał w drzwiach szpitala i usiłował się wyrywać, ale ktoś go wciągał z powrotem do środka.- Trzydzieści sekund! - zawołał Oliver.- No, teraz to już naprawdę ostatnia chwila.Jestem nieco zdziwiony, Claire.Chłopak naprawdę walczy o szansę uratowania ciebie.Powinnaś być pod wielkim wrażeniem.- A ty powinieneś zabrać od niej swoje łapy, Oliver - odezwał się za nimi jakiś głos, któremu towarzyszył z niczym niemożliwy do pomylenia odgłos przeładowywanej broni.- Poważnie.Nie mam nastroju, jestem zmęczony i chciałbym już wracać do domu.- Richard.- Oliver i odwrócił się w jego stronę.- Wyglądasz beznadziejnie, przyjacielu.Nie masz wrażenia, że powinieneś być z rodziną zamiast przejmować się tymi.wyrzutkami?Richard podszedł bliżej i lufą strzelby uniósł brodę Olivera.- Tak, powinienem.Ale jestem im coś winien.Powiedziałem.Oliver uderzył go z boku.Richard upadł na chodnik, a strzelba obok niego.- Słyszałem cię za pierwszym razem - odezwał się łagodnie Oliver.- Doprawdy, w dziwnych miejscach zawierasz przyjaźnie.Claire, chyba będziesz musiała wszystko mi później opowiedzieć.- Odezwał się głośniej: - Czas minął! Claire Danvers, czy powierzasz mi swoje życie, swoją krew i przy sięgasz służyć, aż po kres swojego życia, którym będę mógł dowolnie rozporządzać? Powiedz tak, moja droga, bo jeśli nie, to ja po prostu zacisnę rękę.To bardzo nieprzyjemna śmierć.Zanim się udusisz, miną całe minuty, a Shane będzie musiał na to wszystko patrzeć.Claire w głowie się nie mieściło, że kiedyś uważała Olivera za rozsądnego i miłego, i w ogóle za człowieka.Patrzyła w jego zimne oczy i zobaczyła, że spod kapelusza spływa mu po twarzy strużka potu koloru krwi.I zdała sobie sprawę, że już nie stoi na palcach.Mocno stała na ziemi.On słabnie!Nie żeby jej to w czymkolwiek miało pomóc.- Czekaj.- To był głos Shane'a.Claire złapała haust powietrza i zobaczyła, że, kulejąc, wychodzi z budynku szpitala na otwarty teren i zmierza w jej stronę.Twarz miał zakrwawioną i coś było nie tak z jego kostką u nogi, ale nie przystawał.- Chcesz mieć sługusa? To może mnie?- Ach.Pojawił się nasz bohater.- Oliver odwrócił się w jego stronę i Claire zdołała wtedy lepiej przyjrzeć się Shane'owi.Zobaczyła w jego oczach strach i serce wezbrało jej współczuciem.Tyle już wycierpiał, nie zasługiwał jeszcze i na to.Nie na to.- Tak myślałem, że to powiesz.No, a jeśli wezmę was oboje?Jestem szlachetnym szefem.Zapytaj Eve [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.