[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To miejsce jest przygnębiające.Wyszli na zewnątrz na pogrążony w mroku parking, mając nad sobą rój żółtych gwiazd.Ich samochody były zaparkowane obok siebie.Stanęli między nimi, obejmując się i całując.George miał wrażenie, że dzieli go milion kilometrów i milion lat od dotychczasowego życia.– Powiem ci dziś tylko „dobranoc”, jeśli będę wiedział, że jutro cię zobaczę – stwierdził.– Dobrze.Ale w końcu będziesz musiał wrócić do Mather.– Nie wiem.Może mógłbym zostać tu z tobą.– Nie pozwolę ci na to.Nieważne, jak bardzo mnie lubisz, to nie jest odpowiednie miejsce dla nikogo.– Masz na myśli Florydę czy pozostanie z tobą?– Jedno i drugie.– Floryda nie jest taka zła.Gdzie indziej możesz kupić w tym samym miejscu sztuczne ognie i pomarańcze?– Tak, sztuczne ognie i pomarańcze.Idealna definicja mojego stanu.Coś ci powiem: pomarańcze nie są wcale takie, jak je reklamują.Musiałam kiedyś przejeżdżać obok wytwórni soków i nie masz pojęcia, jak tam cuchnie! Odechciało mi się widoku pomarańczy, że nie wspomnę o piciu soku.I nie każ mi mówić o sztucznych ogniach.– Co masz przeciwko nim?– Są bezsensowne.Tłum ludzi zachwyca się idiotycznymi eksplozjami na niebie.Kilka błysków i współczynnik inteligencji spada wszystkim o dwadzieścia punktów.– Nie pamiętam, żebyś była kiedyś tak cyniczna.– Teraz widzisz moje prawdziwe oblicze.Przytulił ją mocniej, a ona pocałowała go w ramię.– Odwiedzisz mnie jutro w motelu? – spytał.– Obiecuję.O której mam przyjść?– Najszybciej jak możesz.– Będę w południe.Zjemy razem lunch.– Dobrze.I porozmawiamy o różnych możliwościach.– W porządku.Możliwości.Podoba mi się to słowo.– Moglibyśmy zamieszkać gdzieś razem, ale jeszcze nie teraz.Policja będzie na pewno chciała wiedzieć, co zaszło między tobą i Audrey.– Wiem.Zajmę się tym później – odparła.– Nie, my się tym zajmiemy.– W porządku.My.Liana wsiadła pierwsza do samochodu.Gdy opuściła szybę, George pochylił się, by pocałować ją na dobranoc.– Nie zwróciłeś się jeszcze do mnie po imieniu – stwierdziła.– Dobranoc, Liano – powiedział, zanim odjechała.– Dziwnie to brzmi.– Cóż, tak naprawdę mam na imię.Szczerze mówiąc, bardziej podoba mi się Audrey.Możesz mnie nadal tak nazywać, jeśli chcesz.– Nie, wolę to prawdziwe.Przyglądał się, jak tylne światła jej samochodu podskakują na żwirowanym podjeździe, a potem znikają w mroku na drodze między pastwiskami.Zastanawiał się później, czy pojechała nocą prosto tam, dokąd zmierzała, czy też złożyła raz jeszcze wizytę w domu ojca.ROZDZIAŁ 19Obudziło go stukanie do drzwi.Leżał przez chwilę zdezorientowany, przypominając sobie wydarzenia kilku ostatnich dni.Były jak strzępki snu, tyle że naprawdę miały miejsce, czego dowodziły odgłosy dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia.W jego poprzednim życiu nikt nie zjawiłby się u drzwi bez zapowiedzi, zwłaszcza we wtorek o świcie.Włożył szlafrok, choć skórę miał nadal wilgotną i lepką od panującego w pokoju zaduchu.Z powodu zmęczenia poprzedniej nocy zapomniał włączyć klimatyzację.Powietrze w mieszkaniu było gęste jak w saunie.Idąc przez salon, czuł pustkę w głowie i w żołądku.Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł.Rozległo się znów głośne pukanie, siedem rozpaczliwych uderzeń.Miał nadzieję, że to policja, a nie Bernie MacDonald albo Liana, którzy przyszli ostatecznie się z nim rozprawić.– Kto tam? – spytał przez zamknięte drzwi.– Karin Boyd.– Dopiero po chwili skojarzył sobie to nazwisko, nie dlatego, że nie pamiętał siostrzenicy MacLeana, lecz z powodu odurzenia głębokim snem.Otworzył drzwi i zamierzał zaprosić Karin do środka, ale wepchnęła się sama, oświadczając z wyrzutem:– Sterczę tu od dwudziestu minut.– Przepraszam.Proszę wejść – powiedział, zamykając za nią drzwi.Była czerwona na twarzy i zaciskała szczęki.– Słyszała pani, co się stało DJ-owi – powiedział George.– Widziałam się z nim rano.Ma szczęście, że żyje.– Mówiła takim tonem, jakby to George potrącił go samochodem.– Podobno ma wstrząs mózgu.Czy pamięta, co się stało?– Tylko tyle, że pana szukał i odnalazł.Miał pan mu powiedzieć wszystko, co pan wie, ale nie pamięta, co było potem.Policja twierdzi, że został pan napadnięty.– Zaatakował nas człowiek, który prawdopodobnie zabił pani wuja.Muszę zrobić sobie kawy i usiąść.Proszę wejść i się rozgościć.Nie będę pani oszukiwał.Jestem teraz po pani stronie.– W szkole średniej musiał znosić przez cały rok tyranię dziewczyny ze starszej klasy.Zwykła patrzeć na niego z taką samą niepohamowaną agresją, jaką wyrażało teraz spojrzenie Karin Boyd.George odsunął się od niej i ruszył w kierunku kuchni.– Niech pani usiądzie gdziekolwiek – oznajmił i poczuł ulgę, gdy usadowiła się na skraju jednego z wystrzępionych przez Norę foteli.– Podać pani coś? Szklankę wody?Gdy Karin odmówiła, wszedł do kuchni, nalał sobie wody do półlitrowego kubka i opróżnił go do dna.W dzbanku do kawy, stojącym na płytce do podgrzewania, pozostało jeszcze sprzed paru dni trochę czarnego płynu.Przelał go do kubka, dodał lodu i mleka, po czym wrócił do salonu.Karin rozglądała się wokół z pogardą, a może po prostu taki miała wyraz twarzy.– Mam mieszkanie jak pani wuj – stwierdził i natychmiast tego pożałował.Uniosła brew.– Jest dobrze usytuowane – odparła, najwyraźniej ignorując żartobliwy ton George’a.– Owszem.Skąd dowiedziała się pani o DJ-u? – spytał, siadając.– Powinien się wczoraj ze mną skontaktować, ale się nie odezwał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.