[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarz kobiety zmienia się w okamgnieniu.Mierzy mnie wściekłym spojrzeniem.- Ja mam chore dziecko z gorączką.A pani ma psi obowiązek mnie przyjąć! - krzyczy.- Ale dlaczego pani nie poszła do swojej przychodni? - próbuję się dowiedzieć.Kobieta nie odpowiada, krzyczy dalej swoje, oczywiście powołuje się na przysięgę Hipokratesa itp.Serce mi wali.Marzę, żeby ją zabić.Spinam się wewnętrznie.- Tak, ma pani rację.W razie zagrożenia zdrowia i życia muszę przyjąć.Pani Olu, proszę założyć kartę interwencyjną.Oczywiście pani nie ma żadnych dokumentów.Normalka.I tak szósta minęła.W milczeniu pakuję rozwrzeszczaną babę i jej dzieciaka, który z nieukrywanym zaciekawieniem obserwował zajście, do gabinetu.Badam.- To tylko zapalenie gardła, nie ma zagrożenia zdrowia i życia.Może pani bez obaw dotrzeć do swojej przychodni - mówię i patrzę jej prosto w oczy.Teraz jej ruch.Czekam spokojnie.- Jak to.nie rozumiem - jąka się.- To nie wypisze pani recepty? - Jest zdezorientowana.- Dokładnie.Zbadałam dziecko.To zapalenie gardła.Nie ma żadnych zagrożeń.Może pani iść do swojego lekarza - powtarzam.Widzę, że bije się z myślami, czy wziąć mnie krzykiem, czy inaczej?Nagle zmienia wyraz twarzy na proszący.Głos jej łagodnieje i cichnie.- Pani doktor, ja proszę, bardzo proszę.Przecież o tej porze przychodnie są już zamknięte.Ja przepraszam za moje zachowanie, ale byłam taka zdenerwowana.- A nie można było od razu powiedzieć: „nie jestem z tej przychodni, nie zdążę do swojej, a dziecko ma temperaturę”! Wystarczyłoby tylko trochę dobrej woli.- Spoglądam na nią.Kobieta spuszcza głowę.Nie, nie mam nadziei, że ze wstydu.Ona jest wściekła, że musiała mnie prosić.- Jeszcze raz przepraszam.- Patrzy na mnie pytająco.Wypisuję receptę.- Naprawdę bardzo dziękuję.Nic nie mówię, ale nadal chętnie bym ją zabiła.Wychodzę przed siódmą.Przede mną trzy tygodnie spokoju, bez pracy, pacjentów i przychodni.To mało!Dlaczego nie mamy takiego urlopu dla poratowania zdrowia jak nauczyciele?Ha, ha.Bo nauczyciele są solidarni, naprawdę.Dlatego mają różne przywileje.A my.szkoda gadać.*Wakacje! Zakopane!Drewniany domek w góralskim stylu stał na niewielkim wzniesieniu, otoczony sporym ogrodem z miejscem na grilla i ognisko.Miał świetne położenie w centrum, trochę z dala od głośniejszych ulic, za to blisko do przystanku busików.Dostałam niewielki pokoik na poddaszu.Przede mną rozpościerał się piękny widok na Giewont i Tatry Zachodnie.Otworzyłam szeroko okno.Wciągnęłam powietrze głęboko do płuc.Poczułam się wspaniale.Odprężona.Bełsko, praca i pacjenci odpłynęli hen, aż na odległą galaktykę.Opracowałam plany na najbliższe dni.Jutro wybiorę się na Halę Kondratową, po czym przejdę Ścieżką nad Reglami do Doliny Białego.*Siedziałam sobie na Hali Kondratowej, pod schroniskiem.Popijałam herbatkę i pogryzałam prince polo XXL.Z żalem patrzyłam na Kopę Kondracką.Za późno, nie zdążyłabym tam wejść.Na ławce przede mną siedział mężczyzna i przez lornetkę obserwował okolicę.Jego sylwetka wydała mi się znajoma.Matko święta, przecież to Krzysiek!Pośpiesznie zbierałam swoje rzeczy, chcąc jak najszybciej umknąć.Niestety, Krzysztof odwrócił się w moją stronę.Udawałam, że go nie widzę zajęta pakowaniem.Nic z tego.- Agata? - zawołał zaskoczony.- Agata, jaki ten świat mały.- Uśmiechnął się szeroko.- Cześć - odpowiedziałam bez entuzjazmu.- Ty nie na Południu? - zapytał.W jego głosie wyraźnie pobrzmiewała kpina.- Daruj sobie.Niestety, Alina wyprowadziła się z Belska i na razie.- A co chcesz od Zakopanego? Przecież to świetne miejsce.- Brakuje ciepłego morza - mruknęłam.Nie pytając o zgodę, przeskoczył ławkę i usiadł koło mnie.- Kiedy przyjechałaś?- Wczoraj - wymamrotałam.- Ja jestem od tygodnia.W niebieskich dżinsach i flanelowej koszuli w kratę, z plecakiem i lornetką na piersiach, ogorzały od słońca, prezentował się lepiej niż dobrze.Rozglądałam się za osobą towarzyszącą, lecz nikt taki nie krążył w pobliżu.Chyba wyczuł moje myśli, bo powiedział:- Przyjechałem sam.Mieszkam na Cyrhli.Cisza, spokój.Zrobiło mi się głupio.Jeszcze pomyśli, że mnie to obchodzi.Czułam się źle, bo źle wyglądałam.Miałam na sobie spodnie od dresu i starego T-shirta.Flanelową koszulą przewiązałam się w pasie.Blada twarz i potargane włosy.Omal się nie rozpłakałam.Chciałam spokoju, odpoczynku, żadnych znajomych, pacjentów, a tym bardziej eksmęża.Natomiast Krzysztof był w świetnym humorze i miał już plany.- Słuchaj, skoro jesteśmy tu sami.W towarzystwie przyjemniej się wędruje - rzuciłbez ceregieli.Niby przyjemniej, ale czy koniecznie z eksmężem? Co prawda na trasie wiele się nie rozmawia, więc może.Do tego ma auto.- Może masz rację - poddałam się.Przecież to mnie do niczego nie zobowiązuje.I ruszyliśmy razem na szlak.Byłam spięta.Po raz pierwszy od rozwodu miałam spędzić kawał czasu z byłym mężem z własnej i nieprzymuszonej woli.Nie bardzo wiedziałam, o czym rozmawiać.Od czasu do czasu rzucałam jakieś zdanie na temat otaczającej nas przyrody.Krzysiek zachowywał się podobnie.Było po szóstej, kiedy zeszliśmy Doliną Białego do miasta.- Mam auto na parkingu, pod Kuźnicami - poinformował mnie Krzysiek.- Daleko.A ja do centrum - powiedziałam zadowolona, że nam nie po drodze.- Poczekaj, Agata.Tu masz numer mojej komórki.- Podał mi wizytówkę.- Gdybyś chciała gdzieś się wybrać albo czegoś potrzebowała, jestem do dyspozycji.- Był nieco zmieszany.- Miło z twojej strony, ale nie sądzę.- Chciałam już iść.- Nigdy nic nie wiadomo.Podaj mi twój numer, na wszelki wypadek - stwierdziłenigmatycznie.Jaki wypadek? A niech mu będzie.Nabazgrałam pospiesznie numer na chusteczce higienicznej i podałam mu.- Nigdy nic nie wiadomo - powtórzył i schował do kieszeni.- Tak.Dzięki.To cześć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.