[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tej chwili zaś wyłamała się, mogła mu zacząć przeszkadzać, rozgrywając tylko swoje sprawy.A na to ojciec, rozumiałem, nie mógł pozwolić.Dlatego patrzył na nią tak, że się zacząłem bać.Ruszył przed siebie w jej stronę, wielki i rozłożysty, jak daleko mógł tak iść? Matka przestała się śmiać, cofnęła pod ścianę, ojciec podniósł rękę, krzyknąłem:- Tatusiu!Spojrzał na mnie, wiedziałem, że dopiero teraz znalazł się w domu.I tą podniesioną ręką zdarł z głowy kapelusz, cisnął nim o ziemię, pod nogi matce.Oddychał, słyszałem te oddechy.Nie patrzył już na mnie, zakrył powiekami oczy z tego wysiłku, że się zatrzymał.Minęła chwila, zanim powiedział:- Jesteś ciężka wariatka.Sama tego chciałaś.I wyszedł metrowymi krokami, nie podnosząc kapelusza.Huknęły za nim drzwi, a w mieszkaniu zrobiło się martwo.Matka zaś patrzyła przed siebie, nagle oniemiała.Miała rozpięty szlafrok, widziałem jej bieliznę.Potem osunęła się jak kloc, siadła na ziemi, Oparła czoło o ścianę i powtarzała: „więc tak, więc tak.” Patrzyłem na nią z ciekawością.Ale nie była to ciekawość ufna ani spokojna.Już wówczas bowiem przeczułem, że kobiety nie przystają do naszego męskiego świata.Nie wiem, czy Kwaśniak przyszedł do mnie z własnej inicjatywy.Dlaczego właśnie do mnie? Wydało mi się to lekko podejrzane, ale w następnej chwili potraktowałem siebie jak głupca, bo to nie był człowiek, którego dla prywatnych celów wykorzystują postronni.Stwarzał tylko takie pozory, to myliło.Wszedł bokiem, krzywo stojąc zamknął drzwi i potem posuwał się po chodniku krokiem, jakby nie chciał dotknąć jego powierzchni.Kwaśniak chodził trochę asymetrycznie, bo jedną połowę ciała miał bardziej nieruchawą od drugiej.Wyglądało to komicznie, ale nie było tematem złośliwości nawet Chądziela, dla którego swoisty dowcip był solą życia.Kacze ruchy Kwaśniaka były bowiem rodzajem kalectwa, miał porażone nerwy po jakiejś lekcji w Berezie, która to nauka miała mu wybić z głowy komunistyczne ciągoty.Już wtedy był członkiem partii.Ale trzeba przyznać, że jego partyjność była dość osobliwa.Przekonania, lata w ruchu ciągle były dla niego przedmiotem wewnętrznych rozterek.Bronił się przed sztywnymi założeniami, przed jakąś nieuchronną mechaniką swej pracy w tym gmachu, a jednocześnie bał się zapewne, żeby samokontrola nie zawiodła go w nieodpowiedzialność, w uleganie ostatnim modom w kraju i odcieniom ideologii.Prowadziło to do tego, że przeważnie wahał się w swoich racjach, że z uczciwości był chwiejny.A gdy obawiał się własnych wniosków, wtedy szukał ludzi dla sprawdzenia, lubił długie dyskusje, w czym był dość męczący i staromodny.Oto zjawił się przede mną, przepraszał wzrokiem i słowami.Wierzył w to, że wszyscy bardzo wydajnie i bez chwili przerwy pracują.I że bezprawnie zabiera ludziom czas, akurat tylko dlatego, że coś ugryzło jego partyjne sumienie.Szybko odtwarzałem tok jego myślenia: czego się po mnie spodziewał? W naszej wewnętrznej geografii miał położenie szczególne.Mógł przyjść do każdego, zależnie od aktualnego kierunku swych wątpliwości.Szukał w rozmówcy nie własnego echa, lecz odparcia, popchnięcia z powrotem.Tyle tylko, że równie często schodził z drogi w obie strony i nigdy nie było wiadomo, gdzie się właśnie znalazł.- Czytaliście ostatni numer „Tygodnia”? - zapytał, gdy skończył grzecznościowe wstępy.- Nie - odpowiedziałem szczerze.- Rzadko czytuję.Ale widocznie trzeba poznać ich sprawy.- Tam jest taki artykuł Wolne i czyste ręce.Tam wcale nie chodzi o nich.Przynajmniej nie chodzi naprawdę, kiedy odciągnąć serwatkę tych wszystkich frazesów.- Czy to z okazji Pierwszego Maja? No to trafili - jeszcze macałem w ciemności.-Tytuł obiecujący.- I spełnia zapowiedź bardziej, niż myślicie.- Czego oni chcą? Jeszcze jedno towarzystwo spóźnionych sprawiedliwych, którzy ogłaszają wyroki na innych?- Przeczytajcie sobie.Według mnie, to taki rachunek sumienia.Nie wiem tylko, czy własnego.- W cudzym sumieniu zawsze grzebać łatwiej - skinąłem głową, bo już wiedziałem, z czym ten człowiek do mnie przyszedł.- Ba, siebie dojrzeć najtrudniej, to prawda.- Czy wy naprawdę w to wierzycie po tylu latach w ruchu, że można zmienić przekonania, jak mieszkanie, na inne, bardziej komfortowe, czyli gwarantujące większą swobodę ruchów? Czy to chcecie mi podsunąć do namysłu, po lekturze tamtego artykułu? Czy żądacie ode mnie pochwały ruchliwego jak wiewiórka sumienia, skaczącego z gałązki na gałązkę, lekkiego i bez pamięci?Złapał się za głowę, jakby chciał zasłonić dłońmi uszy.Wiedziałem jednak, że jest dosyć zadowolony z mojej irytacji.- Chodzi przecież o program.Skąd go wziąć, z sufitu? Trzeba słuchać, co różni mają na ten temat do powiedzenia.Może się mylą, ale szukają.Myślałem, żeście czytali.A tak mówicie tylko na „nie”.Tego ode mnie potrzebował.Spojrzałem na niego spod czoła.Od owego czasu ja już miałem prawo pytać go o coś więcej.Ale to nie była z mojej strony tylko ciekawość.- Taki artykuł nie wyskakuje, jak mówicie, z sufitu.On powstał w redakcji, w określonej atmosferze, i tylko potem ktoś go pisze.A jak tam u nich wygląda?Na pewno wiecie o tym więcej niż ja.Poprawił się na krześle, nie mógł znaleźć miejsca dla swego cierpnącego ciała.- Tam wygląda różnie.Chodzę do nich, gadam, słucham.No tak, więcej słucham.Redakcja to nie jest jeden człowiek.Oni też się ze sobą kłócą! - doszedł nagle do optymistycznego wniosku.Odwróciłem głowę.Ten Kwaśniak to był jednak stary człowiek.Z tą przekorą starości po latach obijania się o ludzi na paru kolejnych zakrętach.Takim się zdaje, że w każdej pyskówce tkwi jakieś jądro prawdy.I z wielkim krzykiem można je rozbić na chwalę partyjnej racji.Bo wszystkim jakoby, którzy krzyczą, wyłącznie na tej prawdzie zależy! Warto było mu powiedzieć:- Że się kłócą, to ich sprawa.Waszą rzeczą jest pomóc jednej ze stron.Tylko trzeba wiedzieć, na pewno wiedzieć, która ze stron jest nam bliższa.- To nie są strony świata - westchnął - żeby tak pokazać palcem, gdzie północ, a gdzie południe.Nie mówiąc już o wschodzie i zachodzie - prawie się uśmiechnął.- Bawi to was? - spytałem, trochę jednak zaskoczony.- To przecież jest zwykła dezorientacja polityczna.Jeśli i tam pokazujecie taką postawę, to winszuję.Tego im tylko brakowało.Tego waszego wpływu, żeby się kompletnie zagubili.- Jest w tym racja - przyznał od razu (i to mnie w Kwaśniaku tak drażni).- Strasznie wielkie oni mają apetyty.Wierzą w siebie.A to, że się kłócą, że mogą się kłócić, bardzo ich zachęca do aktywności.- Jakiej? W czym? - zatrzymałem go w galopie.I nie dokończyłem rysującego się wniosku, bo na sekundę urwała się we mnie myśl.Ucięła ją błyskawica skojarzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.