[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby krzesło nie było potrzebne, leżałyby tak zapewne do sądnego dnia.Marcin mieszkał w pensjonacie razem z kumplem, ale w weekendy do kumpla przyjeżdżała narzeczona, od piątku do poniedziałku zatem mieszkał u nas.Bywało, że przenosił się znienacka i kiedyś wyszło na jaw, że nie ma piżamy.Ogrzewanie naszej pralni kulało mocno, nadeszła jesień, temperatura na dworze i temperatura wewnątrz były mniej więcej jednakowe.Dania to nie tropik, Alicja zmartwiła się, że Marcin w nocy zmarznie i pożyczyła mu przyodziewek.Piżama pochodziła z kota w worku…Biuro projektów, w którym Alicja pracowała, należało do duńskich kolei państwowych, kolej zaś troskliwie zajmowała się przedmiotami pogubionymi w wagonach.Można je było odbierać w biurze rzeczy znalezionych, mnóstwo osób jednakże nie odbierało i cały ten chłam od czasu do czasu sprzedawano na licytacjach w postaci worków.Zawartości takiego worka nie znał nikt, nabywało się je na los szczęścia, ze środka zaś wyłaniały się przedmioty niezwykłe.No owszem, w każdym były rajstopy i proszki do prania, diabli wiedzą, dlaczego te akurat produkty Duńczycy gubili nagminnie, ale oprócz nich można było trafić na srebrnego lisa albo złotą bransoletkę, nie mówiąc o zupełnie nowych sztukach garderoby.Alicję bawiło to szaleńczo, zastępowało jej wszelki hazard, na każdej licytacji coś kupowała i zdaje się, że do dziś posługuje się proszkiem do prania kolejowego pochodzenia, bo zapasy tego miała tysiącletnie.Piżama dla Marcina bez wątpienia wyszła z tego samego źródła, nikt normalny by czegoś takiego nie kupił w sklepie, pop–art w czarno–białe fale, patrzeć na to nie należało, bo oczy bolały i człowiek miał wrażenie, że głupieje.Odrobinę była na Marcina za ciasna, ale lepsza ciasna niż żadna.Pożyczyła mu ją w sobotę rano, odjechała do Birker0d, ja zaś udałam się na spotkanie z wielbicielem.Ze dwa tygodnie wcześniej zaczął mnie podrywać pan profesor historii, władający językiem francuskim.Miejsce podrywki wybrał szlachetne, mianowicie Muzeum Narodowe, sympatyczny był nawet i całkiem do rzeczy, w wieku tak koło czterdziestki i dziś odżałować nie mogę, że się na niego nie zdecydowałam.Może by się ze mną ożenił, długo nie wytrzymał, rozwiódł, a zostałoby mi po nim duńskie obywatelstwo i szansę na podobny domeczek jak Alicji w Birker¸d.No trudno, przepadůo.Zaczął od pogawędki muzealno–historycznej, następnie zaprosił mnie na wino, wina nie chciałam przez cholerną wątrobę, zapomniałam, jak jest „wątroba” po francusku i doszliśmy do rodzaju mojej dolegliwości przez Prometeusza.Proszę, jaka kultura! Na marginesie, Alicja kiedyś w rozmowie z Solange wyjaśniła słowo „kluski” poprzez Moulin Rouge.Pan historyk popadał w coraz większy zapał na moim tle, wydał na mnie ze sto pięćdziesiąt koron po rozmaitych knajpach, podobno była to suma oszołamiająca i dowodziła wielkich uczuć, aż wreszcie w ową sobotę uparł się swoje namiętności zrealizować.Na lekkim rauszu był, bo tego wina używał bez oporów, odsiedzieliśmy swoje gdzieś tam, po czym odprowadził mnie do domu, całą drogę domagając się zaproszenia na herbatę.Tłumaczyłam jak komu dobremu, że nie mieszkam sama, tylko z przyjaciółką Alicją, pomyliłam rodzaje, adorator zrozumiał, że jest to przyjaciel i spytał, czy narzeczony.Z oburzeniem zaprzeczyłam, jaki narzeczony, Alicja to kobieta! Kobieta mu nie przeszkadzała, nie wiem dlaczego.Dopilotował mnie aż na dziedziniec i w drzwiach na klatkę schodową do pralni stawiłam opór.Wielbiciel trwał w zamiarach.O mało nie zmiękłam, czort cię bierz, leź na czwarte pićtro na tć herbatć, ale w tym momencie uúwiadomiůam sobie nagle sytuacjć.Alicja jest w Birker¸d, u nas w domu nocuje Marcin, moýliwe, ýe poůoýyů sić spaă, bo juý póęno, wejdziemy, Marcin sić obudzi, na nietypowe haůasy wyjrzy z drugiego pokoju i oczom rozpłomienionego amanta ukaże się w progu moja przyjaciółka Alicja w postaci chudego młodzieńca w przyciasnej, pop–artowej piżamie…Wyraz twarzy Marcina wyobraziłam sobie również.Dostałam tak straszliwego ataku śmiechu, że nie mogłam się opanować.Wyłam, piałam, płakałam i wielbiciel się wreszcie obraził.Poszedł precz na zawsze, Marcin zaś istotnie pojawił się w progu, bo nie pomogły mi nawet te cztery piętra, ryki z siebie wydawałam nie gorsze niż na parterze.Zdenerwował się nawet, bo usiłując wyjaśnić sprawę, pokazywałam go palcem i wycharkiwałam z siebie:— Moja … przyja… ciołka…! Alicja…!— To ja — powiedział Marcin z naciskiem.— Nie Alicja.Czy to zaćmienie umysłowe u ciebie jest trwałe?Zdołałam wydusić z siebie więcej.Marcin spojrzał na swój pop–artowy żołądek i też dostał ataku śmiechu.Tyle naszego, śmiech to zdrowie, ale poważnego adoratora straciłam nieodwołalnie.Tak przy okazji, te sto pięćdziesiąt koron, wydatkowane przez niego w celach podrywczych, stanowiło ewenement.Duńczycy się nie szastają.Niesłychaną sensację spowodował Thorkild prezentem dla Alicji, z tym że wybiegam do przodu, bo wydarzenie miało miejsce znacznie później, już po ich ślubie.Miał się odbyć w Paryżu kolejny zjazd związku kobiet–architektów i Alicja była zaproszona.— No i jak ja mam jechać? — powiedziała do mnie, trochę zła, a trochę rozśmieszona.— Na poprzednim zjeździe miałam etolę z norek, a teraz co? W dodatku w tej samej kiecce!— Kiecka nie problem — zauważyłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.