[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Charles! – zawołała ze złością.– Jesteś tam? Poczekaj, aż cię dorwę, młody człowieku!Obfita, zdenerwowana postać matki zarysowała się na tle drzwi domu.–Ted, proszę, nie zrób mu krzywdy.Jest czymś bardzo rozstrojony.–Nic mu nie zrobię – zachrypiała kopia ojca.Zatrzymała się by zapalić zapałkę.– Chcę tylko porozmawiać z nim trochę.Musi się nauczyć manier.Odejść tak od stołu i uciec nocą, złazić z dachu…Charles wymknął się z garażu; jego postać ukazała się blasku zapałki, a kopia ojca z rykiem rzuciła się naprzód.–Chodź tu!Charles uciekł.Teren znał lepiej niż kopia ojca; wiedziała dużo, bo dużo wzięła w siebie, kiedy zabrała wnętrzności jego ojca ale nikt nie znał tych miejsc tak jak on.Dobiegł do płotu, wdrapał się na niego i zeskoczył na podwórze Andersonów, przebiegł pod ich sznurem do bielizny, dalej ścieżką wokół domu i wypadł na Maple Street.Ukucnął, wstrzymał oddech i nasłuchiwał.Kopia ojca nie ścigała go.Wróciła.Albo szła tu chodnikiem.Wziął głęboki wdech, aż się wzdrygnął.Musiał biec dalej.Wcześniej czy później kopia go znajdzie.Rozejrzał się w prawo i w lewo, upewniając się, że go nie obserwuje, po czym ruszył dalej, ostrożnie jak pies.–Czego chcesz? – zapytał wojowniczo Tony Peretti.Tony miał czternaście lat.Siedział przy stole w wyłożonej dębowymi panelami jadalni Perettich, wokoło niego walały się książki i ołówki, pół kanapki z szynką i masłem orzechowym oraz puszka coli.– Ty jesteś Walton, prawda?Po szkole Tony Peretti pracował przy rozbiórce pieców i lodówek w sklepie z artykułami gospodarczymi Johnsona w centrum miasta.Był duży i miał tępy wyraz twarzy, czarne włosy, oliwkową skórę i białe zęby.Kilka razy stłukł Charlesa.Bił wszystkie dzieci w sąsiedztwie.Charles poruszył się nerwowo.–Słuchaj, Peretti.Zrobisz mi przysługę?–Czego chcesz? – Peretti się rozzłościł.– Szukasz guza?Charles opuścił wzrok, zacisnął pięści i pokrótce wyjaśnił, co się wydarzyło, mamrocząc niewyraźnie.Kiedy skończył, Peretti gwizdnął cicho.–Bez jaj.–To prawda.– Pospiesznie pokiwał głową.– Pokaże ci.Chodź, to ci pokażę.Peretti podniósł się z wolna.–Tak, pokaż mi.Chcę to zobaczyć.Przyniósł ze swojego pokoju wiatrówkę i obaj wyszli po cichu na ciemną ulicę, kierując się w stronę domu Charlesa Niewiele mówili.Peretti szedł głęboko zamyślony, z poważnym i uroczystym wyrazem twarzy.Charles wciąż był oszołomiony: w głowie miał kompletną pustkę.Skręcili w podjazd do domu Andersonów, przecięli podwórze na tyłach, wspięli się na płot i zeskoczyli ostrożnie na podwórze Charlesa.Za domem nic się nie ruszało.Panowała cisza.Frontowe drzwi były zamknięte.Zajrzeli przez okno do salonu.Zaciągnięto żaluzje, ale przeciskało się przez nie wąskie żółte światło.Na kanapie siedziała pani Walton i cerowała bawełnianą koszulkę.Na jej szerokiej twarzy malował się wyraz smutku i niepokoju.Szyła apatycznie, bez zainteresowania.Naprzeciwko niej siedziała kopia ojca.Rozparła się w fotelu ojca, zdjęła buty i czytała popołudniową gazetę.Telewizor był włączony, grał sobie w rogu pokoju.Na oparciu fotela stała puszka piwa.Kopia siedziała dokładnie tak samo, jak to robił ojciec; wiele się nauczyła.–Wygląda zupełnie jak on – szepnął podejrzliwie Peretti.– Jesteś pewien, że mnie nie nabierasz?Charles zaprowadził go do garażu i pokazał mu beczkę.Peretti włożył tam swoje długie, opalone ręce i ostrożnie wyjął suche, złuszczone szczątki.Rozsypywały się, rozkładały, aż zarysowała się cała postać ojca.Peretti poukładał fragmenty na podłodze i powtykał brakujące części.Zwłoki nie miały żadnej barwy.Prawie przezroczyste.Bursztynowożółte, cienkie jak papier.Suche i zupełnie martwe.–To wszystko – rzekł Charles.Łzy napłynęły mu do oczu.– To wszystko, co z niego zostało.Kopia ma wnętrzności.Peretti zbladł.Drżącymi rękami powkładał szczątki z powrotem do beczki.–To dopiero coś – mruknął.– Mówisz, że widziałeś ich obu razem.–Rozmawiali.Wyglądali identycznie.Wbiegłem do domu.– Charles otarł łzy i zachlipał, nie mógł się już powstrzymać.– Zjadła go, kiedy ja byłem w domu.Potem przyszła do nas.Udawała, że jest nim.Ale nie jest.Zabiła go i zjadła jego wnętrzności.Przez chwilę Peretti nic nie mówił.–Coś ci powiem – rzekł nagle.– Słyszałem o czymś takim.– Ciężka sprawa.Musisz dobrze kombinować i nie bać się.Nie boisz się, prawda?–Nie – mruknął z trudem Charles.–Najpierw musimy wymyślić, jak ją zabić.– Potrząsnął wiatrówką.– Nie wiem, czy to wystarczy.Musi być okropnie trudno dobrać się do twojego ojca.To był kawał chłopa.– Peretti zamyślił się.– Wynośmy się stąd.Ona może wrócić.Tak podobno robią mordercy.Wyszli z garażu.Peretti ukucnął i znowu zerknął przez okno.Pani Walton stała.Mówiła coś z obawą.Docierały do nich fragmenty słów.Kopia ojca odrzuciła gazetę.Kłócili się.–Na miłość boską! – krzyknęła kopia.– Nie rób takich głupot.–Coś jest nie tak – jęknęła pani Walton.– Dzieje się coś niedobrego.Chcę tylko zadzwonić do szpitala i sprawdzić.–Do nikogo nie dzwoń.Nic mu nie jest.Pewnie bawi się gdzieś na ulicy.–Nigdy nie wychodzi tak późno.Nigdy nie jest nieposłuszny.Był strasznie zdenerwowany… bał się ciebie! Nie dziwię mu się… – urwała rozżalona.– Co się z tobą dzieje? Jesteś taki dziwny.– Wyszła na korytarz.– Zadzwonię do kogoś z sąsiadów.Kopia ojca patrzyła na matkę, aż zniknęła.Wtedy stało się coś przerażającego.Charlesowi dech zaparło w piersiach; nawet Peretti chrząknął pod nosem.–Słuchaj – powiedział Charles.– Co…–Kurde.– Czarne oczy Perettiego zrobiły się okrągłe.Gdy tylko pani Walton zniknęła, kopia ojca zapadła się w swoim fotelu.Opadła bezwładnie.Głowa pochyliła się naprzód, jak u wyrzuconej szmacianej lalki.Peretti odsunął się od okna.–No tak – szepnął.– A więc w tym rzecz.–O co tu chodzi? – zapytał Charles.Był przerażony i zdezorientowany.– Wyglądało, jakby ktoś wyłączył jej zasilanie.–No właśnie.– Peretti z wolna skinął głową, ponury i wstrząśnięty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.