[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podeszła do recepcjonisty za kontuarem.—Chciałabym taksówkę — powiedziała.—Tak? A dokąd?—Do Wielkiego Muru.Recepcjonista spojrzał na zegarek.Sprawdził jeszcze z zegarem na ścianie.Była 15:58.—Ale to już niemożliwe — rzekł w końcu.—Dlaczego? Zacisnął usta.—Wkrótce będzie bardzo późno.— Pokazał jej swój zegarek.— Noc.Za ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć.Dużo lepiej jechać rano.Rano jest autobus, nie taki drogi.—Ale ja zawsze chciałam zobaczyć Wielki Mur o zachodzie słońca.Człowiek zamrugał.—I przejechałam taki kawał drogi — dodała.Westchnął.— Spróbuję.— Podniósł słuchawkę.— Wei — powiedział.—Wei, wei, wei.246Potem dodał coś jeszcze.Wysłuchał odpowiedzi, odłożył słuchawkę i po-kręcił głową.— On mówi, że to niemożliwe.—Kto?—Mężczyzna z danwei taksówkarzy.Rozważała, czy nie poprosić go o bezpośrednią rozmowę z tym człowiekiem i nie odegrać jeszcze raz swojego przedstawienia.Ale możliwe, że nie znał angielskiego, a gdyby nawet znał, to czuła, że miała marne szanse.Podziękowała recepcjoniście i wyszła.Przy wejściu stało kilka taksówek.Wróciła do recepcji, gdzie widziała stosik broszurek.Człowiek za kontuarem zachęcił ją uśmiechem.Znalazła ulotkę ze zdjęciem Wielkiego Muru i wzięła ze sobą.Pokazała ją taksówkarzom.Pierwszych trzech spojrzało na nią z niedo-wierzaniem i pokręciło głowami.Czwarty spał.Beth puknęła w przednią szybę.Obudził się.Wskazała na broszurę i wykonała ruchy naśladujące jazdę samochodem.—Wielki Mur? — powiedział.— Bardzo drogo.—Ile?—Trzydzieści dwa juany.Znalazła pieniądze i dała mu.Kierowca wypełnił rachunek i wręczył go Beth.Wsiadła do taksówki.Szofer zapalił silnik i włączył się do ruchu.Rowerzyści zaczęli brzęczeć wściekle swoimi dzwonkami.—Dobrze pan zna angielski — pochwaliła.—Tak, tak — przyznał, lecz bynajmniej nie miał ochoty go używać.Taksówka wjechała na drogę biegnącą na północ od Pekinu.Po jakimś czasie wspięła się na zielone wzgórza i posuwała grzbietem jednego z nich.W dolinie poniżej Beth zobaczyła wartki strumień; teraz, gdy zachodziło słońce, tonął w półmroku.Ukryta w cieniu kobieta prała w nim ubrania.Ukryci w cieniu mężczyźni łowili ryby na trzymane w dłoniach żyłki.Domy zbudowane z kamieni wyrwanych Wielkiemu Murowi rzucały na zbocza nieregularne, ciemne plamy.Słońce znikło za horyzontem.W czasie interregnum między dniem a no-cą rozszalały się barwy na niebie.Doliny pod nim pociemniały.Beth zaczęła się martwić, że przegapi zarośniętą polną drogę.—Proszę trochę zwolnić — zwróciła się do kierowcy.Wydawał się jej nie słyszeć.— Proszę zwolnić.—Tak, tak.— Jednak wcale nie zwolnił.Taksówka wspięła się po stromym zboczu.Z jego szczytu widać było Mur.W ostatnich promieniach słońca blanki wyglądały jak zęby gigantycz-nej piły.Beth opuściła szybę i dojrzała nieutwardzony szlak.—Proszę się zatrzymać!247Kierowca jechał dalej.—Proszę się tu zatrzymać! — Powtórzyła to tak głośno, że taksówkarz zjechał na pobocze i odwrócił się do niej.—Coś się stało?—Muszę wysiąść.Proszę tu zaczekać.—Nie bardzo rozumiem.—Toaleta.Muszę skorzystać z toalety.—Aha.Biorąc torebkę, wysiadła z samochodu i skierowała się na polną drogę.Obejrzała się.Taksówka już zlewała się z otoczeniem, a kierowca był tylko cieniem w jej wnętrzu.Jednak po ułożeniu jego sylwetki poznała, że ją obserwuje.Wspięła się na szczyt pagórka i zeszła w dół.Usłyszała wąski strumień, płynący w swym skalistym korycie.Potem pojawił się pingfang, majacząc u stóp wzgórza jak ciemniejsza łata na tle zaro-śli.Nie było żadnych świateł.Obejrzała się jeszcze raz.Dostrzegła tylko ciemny kształt wznoszącego się za nią pagórka.Podeszła do pingfangu.Trawa chrzęściła pod jej stopami.Stanęła przed drzwiami i słuchała, lecz doszedł ją tylko szum potoku.Zapukała lekko.Drzwi otworzyły się.Stał w nich wysoki mężczyzna.Przez chwilę zdawało się jej, że to Teddy.Po chwili rozpoznała go — bratanek generała.Zmienił się: obciął krótko włosy i zgolił wąsy.Miał na sobie robocze ubranie, a nie flanelowe spodnie i koszulę.Spojrzał gdzieś za nią, w ciemność.—Czy ktoś panią śledził? — Jego głos brzmiał wysoko i słabo.—Myślę, że nie.Co się stało?—Jak pani się tu dostała?—Taksówką.—Gdzie jest teraz?—Czeka przy drodze.Dlaczego? Co się stało?—Mój wujek.—Tak?—Został aresztowany.— Głos mu się trząsł.— Gdyby tylko przyjecha-ła pani wcześniej.—Przyjechałam najszybciej, jak mogłam.—Nie dzisiaj.Gdyby przyjechała pani wcześniej do Chin.— Gardło miał tak ściśnięte, że ledwie go rozumiała.—Kto go aresztował?—Nie rozumiem pani pytania.—No dobrze, ale dlaczego go aresztowano?248—Miał za mało czasu.—To żaden.— Nie dokończyła.— Czy jest coś, co mogę zrobić?Wydał z siebie ostry, piskliwy dźwięk.Nie wiedziała, co miał oznaczać.—Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.