[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Chciałeś rywalizować ze mną – warczy pani Crandall.–Tak się to robi w Ameryce, nieprawdaż?–Czy nie dość krzywd wyrządziłeś naszej rodzinie? Dlaczego wracasz i próbujesz pozbawić nas źródła utrzymania?–Droga Amando, nie sądzę, żeby na byt wielkiej rodziny Muirów wywarła jakiś wpływ jedna restauracja.– Wzdycha.– Ponadto uważam, że wasza rodzina sama wyrządziła sobie tyle złego, że ja już niewiele mogę jej zaszkodzić.–Wynoś się.–Jak zawsze jesteś szczególnie urocza, kiedy się złościsz.–Wynoś się!Kiedy klamka drzwi zaczyna się obracać, Devon rzuca się do ucieczki.W przedsionku nie ma gdzie się ukryć.W tym pomieszczeniu z zimnego marmuru, o beczkowatym sklepieniu, stoi tylko wieszak na płaszcze oraz wielki szafkowy zegar.Devon nie ma wyjścia: wymyka się przez frontowe drzwi i chowa za gęstym krzakiem.W pośpiechu zostawia niedomknięte drzwi.Kilka sekund później widzi wysuwającą się przez szczelinę dłoń rolfe’a.–Powiedz mi – mówi na odchodnym Rolfe do pani Crandall.– Kim jest ten młodzieniec, którego przygarnęłaś pod swoje skrzydła?–Trzymaj się z daleka od Devona – mówi niewidoczna pani Crandall.– Mówię poważnie.Zostaw go w spokoju.Teraz Devon widzi przez krzaki twarz Rolfe’a, oświetloną różowym blaskiem nadchodzącego świtu.–No, no, co za opiekuńczość.Wolno spytać, kim on właściwie jest?W jego głosie słychać jakąś dziwną nutę, jakby Rolfe znał jakiś sekret, jakiś fakt, który irytuje panią Crandall.Kobieta nie odpowiada, tylko zamyka za nim drzwi.Rolfe śmieje się.Devon wstrzymuje oddech, czekając, aż mężczyzna odejdzie.Jednak Rolfe wciąż tam stoi, spoglądając na wschodzące słońce.–i Och, jaki piękny raneki – podśpiewuje pod nosem.Znika Devonowi z oczu.– i Och, jaki piękny dzień.iNagle wyrasta tuż za plecami chłopca i klepie go w ramię.Devon błyskawicznie się odwraca.–No, no – mówi Rolfe.– Patrzcie, kto chowa się w krzakach.Devon rumieni się.–Nie chciałem, żeby pani Crandall pomyślała, że podsłuchuję.–Ale przecięz podsłuchiwałeś – mówi Rolfe.–Nie, wcale nie.–Och, przede mną nie musisz udawać.– Uśmiecha się do Devona.Twarz ma pomarszczoną od słońca, szczękę wyraźnie zarysowaną.Obejmuje ramieniem Devona i wyciąga go z krzaków.– Powiedz mi – pyta – czy podoba ci się w Kruczym Dworze?–Coż – zaczyna Devon – z pewnością jest tutaj… ciekawie.–Masz na myśli wydarzenia dzisiejszej nocy?–To… i nie tylko.Devon obawia się, że pani Crandall przyłapie go na rozmowie z rolfe’em.Co chwilę spogląda na drzwi.–Mówisz o duchach? Tych historiach, którymi nabiłeś głowę Alexandrowi?–Nie obchodzi mnie, co ktoś o tym sądzi.Ja wiem, co widziałem.–Hej – mówi Rolfe – kto powiedział, że ci nie wierzę? Wiem coś o duchach.Sam kilka widziałem.Właśnie w tym domu.–Naprawdę? – dziwi się Devon.– Tutaj?–Założę się, że nikt ci nie powiedział, że mieszkałem tu, kiedy byłem w twoim wieku.Właśnie tutaj.Zapewne w tym samym pokoju, w którym teraz ty mieszkasz.Dali ci ten z oknem na ogród i morze?–Tak – odpowiada Devon.–Domyśliłem się.–Dlaczego? – znów ożywia się Devon.– Dlaczego mieszkał pan tutaj?Rolfe spogląda na niego, zdając się namyślać, ile mu powiedzieć.–Mój ojciec był tu zarządcą, zanim atrudnili tego starego gnoma Simona – wyjaśnia w końcu.– Wówczas rządził tu jeszcze ojciec pani Crandall.To był wielki człowiek.Rolfe na moment zapada w zadumę, podróżując w czasie i jego twarz przybiera melancholijny wyraz.Potem uśmiecha się.–Tak więc ja też widywałem duchy.Devon przygląda mu się badawczo.–Był pan kiedyś we wschodnim skrzydle/Rolfe odpowiada mu takim samym spojrzeniem.–A ty?Devon kiwa głową.–Posłuchaj, mały – mówi poważnie Rolfe.– Muisz uważać.Nie żartuję.Są rzeczy…–Tak, z całą pewnością.Zamknięte za żelaznymi drzwiami nieużywanego pokoju.Rolfe patrzy na niego posępnie.–Odwiedź mnie w mojej restauracji, kiedy znajdziesz chwilę czasu.Jestem tam zawsze po południu.– Milknie i przygląda się chłopcu.– Myślę, że mamy kilka spraw do omówienia.Devon patrzy, jak mężczyzna odchodzi ścieżką.Znika za zakrętem i po chwili słychać warkot zapuszczanego silnika.Słońce wyłania się zza horyzontu.Długie promienie sięgają ku posiadłości.Devon wzdycha i wchodzi do domu.Od razu słyszy te dźwięki: łkanie.Ciche, żałosne i głuche, napływające falami, raz głośniejsze, raz cichsze, zagłuszane przez ptasi chór ogłaszający wschód słońca.Dom spowijają długie cienie.Wkrótce – już za kilka minut – słoneczny blask wpadnie przez okna i Devon jest przekonany, że ten szloch ucichnie w zetknięciu z twardą rzeczywistością dnia.Teraz jednak, w przeciągającym się mroku, jeszcze trwa.To najżałośniejszy płacz, jaki słyszał w życiu, najbardziej łamiący serce lament, jaki można sobie wyobrazić.Zdaje się unosić z desek podłogi i sączyć ze ścian [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|