[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Po czwarte – wielki wojownik ciągnął dalej swoje przypuszczenia – lord Arlen nie pozostanie bezczynny, siedząc i tylko patrząc, jak ludzie walczą w jego dokach, zwłaszcza jeżeli nie będzie wiedział, co się właściwie dzieje w jego mieście.To może być dla nas korzystne Z drugiej strony oczywiście może okazać się ich wspólnikiem w tej sprawie.Po piąte, ze względu na ostatni punkt, nie możemy mieć pewności, że ci, których spotkamy i z którymi nawiążemy jakiś kontakt, popierają nas lub są przynajmniej neutralni.Całkowicie pewne jest tylko jedno: Dordovańczycy w Arlen będą nas szukać.A to oznacza, że dotarcie do Erienne, by jej pomóc, może stać się skrajnie trudne.Istnieją jeszcze inne możliwe czynniki, ale chyba macie już jasny obraz sytuacji.– Jak damy radę jej pomóc, jeśli oni mają przytłaczającą przewagę? – zapytał Denser i potrząsnął głową.Deszcz zaczął równomiernie padać.Jeszcze nie był gęsty, ale to tylko kwestia czasu.– Zawsze możemy coś zrobić – rzekł Hirad.– W końcu jesteśmy Krukami.– W takim razie już zacznij się zastanawiać, jak.To całe zamieszanie jest przede wszystkim z twojej winy.Hirad pokiwał głową, otrzepał ręce i wstał.Minął Ilkara i Bezimiennego, kierując się w stronę koni.– Dokąd idziesz? – zapytał elf.– Odchodzę.– Co to znaczy?– To znaczy, że nie mam zamiaru ani chwili dłużej wysłuchiwać tych jego przemądrzałych, pełnych wyższości komentarzy.Popełniłem błąd, poważny błąd, i jest mi przykro.Ale nie mogę go cofnąć, mogę tylko próbować go naprawić.Ale on mi to przy każdej okazji wypomina, i mam tego dość.Dlatego wy, którzy nigdy nie robicie błędów, możecie sami ratować Lyannę.– A więc masz zamiar sam znaleźć drogę do Al-Drechar, tak? – zapytał Ilkar, nadstawiając uszu.Silny podmuch wiatru rzucił falę deszczu na polanę, uderzając ich w twarze i wzbijając z ziemi małe tumany pyłu.Ogień zasyczał jakby w sprzeciwie, na ziemi pojawiły się długie, migoczące i podskakujące cienie.– Podejrzewam, że możemy do tego dojść, ja i Kaan – oświadczył Hirad.– Proszę tylko o odrobinę szacunku dla faktu, że pomagam człowiekowi, który przez pięć lat nawet nie kiwnął palcem, żeby pomóc mnie.– Odrobinę szacunku mogę ci dać – odezwał się Denser.– Przestań, Denser – ostrzegł go Bezimienny.– Jeszcze jedno słowo, Denser.– Hirad uniósł palec.– Będziesz sam jechał do Arlen.– Uciekaj do tych swoich cennych smoków, Hirad.I możecie wszyscy zginąć w tej waszej zimnej jaskini, podczas gdy ja spróbuję uratować Lyannę, a wraz z nią Balaię.Hirad obrócił się na pięcie i rzucił w stronę Densera.Przeskoczył przez ogień, kopiąc kociołek, aż woda zasyczała na gorącym popiele.Podniósł rękę i uderzył Densera w pierś, ten zrobił kilka kroków do tyłu.Wprawdzie Hirad był o kilka lat starszy od czasu, gdy Krucy po raz ostatni wędrowali razem, ale nic nie stracił ze swojej prędkości.Denser nie miał czasu na reakcję.– Chciałbyś tego, Denser, co? – Głos Hirada był niski, wzrok spuszczony, a mięśnie twarzy napięte.– Ty i twoi potężni przyjaciele w wieżach.Tym razem pchnął Densera obiema rękami, zmuszając go do próby utrzymania równowagi.– Niech zmarnieją, myśleliście.Ludzie zapomną, myśleliście.Będziemy udawać, że prowadzimy badania, ale wiadomo, że i tak do niczego nie dojdziemy.Tak naprawdę nikogo to nie obchodzi.Założę się, że tak właśnie było w waszym milutkim, cieplutkim Xetesku, prawda?Denser spojrzał mu w oczy, ale nic nie powiedział.Hirad chwycił go za płaszcz przy szyi i zaczął popychać do tyłu, cały czas wyrzucając z siebie słowa, jego ciało drżało z gniewu.– Ale ja nie zapomniałem, Xeteskianinie.I smoki Kaan też nie.Sprawiłeś, że cierpiały, bydlaku, i ani razu o tym nie pomyślałeś.Wcale nie są bliżej powrotu do domu niż pięć lat temu, prawda? Ale ty jesteś tak zajęty swoimi politycznymi gierkami i wspinaniem się po szczeblach władzy, że gówno cię to obchodzi.Tylko ja tam byłem.Każdego dnia i każdej nocy.Widziałem, jak ich oczy gasną, a łuski stają się matowe i suche.Jak ich zagubienie rośnie, a umysły burzą się.One każdego dnia po kawałku umierają, podczas gdy niewdzięczne śmieci coraz bardziej o nich zapominają.Denser oparł się plecami o drzewo, już nie miał dokąd się cofać.Po pniu spływała woda, a w górze brzmiały grzmoty.Ulewa stała się gwałtowniejsza, waliła w liście tak głośno, że Hirad z trudem ją przekrzykiwał.– Wiesz już, skąd przybywam, Denser? Pojmujesz choć odrobinę? Właśnie teraz nad Kaanami wisi wyrok śmierci.Jest powolny, ale pewny, gdyż nikt nie ma zamiaru im pomóc, prawda?– Hirad, wystarczy – wtrącił się Bezimienny, lecz barbarzyńca zignorował go, zbliżając twarz do twarzy Densera.– Ale teraz chodzi o twoją żonę i dziecko.Teraz to co innego.I oczekujesz, że my rzucimy wszystko i ci pomożemy, prawda? Nie, nawet więcej.My musimy ci pomóc.– Pochylał się coraz bardziej, aż niemal zetknęli się nosami.– Cóż, mam dla ciebie odpowiedź, człowieku z Xetesku, która powstrzyma przeklętą magię nawiedzającą mój kraj.Niech Dordovańczycy zabiją twoje dziecko.Wyrok śmierci wykonany.Problem rozwiązany.Jak myślisz, co? Co? – Barbarzyńca potrząsał Denserem, uderzając tyłem jego głowy w pień drzewa.Jego oczy płonęły nienawiścią.– Hirad, wystarczy.– Bezimienny wsunął ramię między obu mężczyzn i próbował odsunąć barbarzyńcę.Ten jednak stawiał opór.– Zabrakło ci języka w gębie, Denser, co? Co?– Myślę, że za dużo czasu spędzasz z gadami.– Pierdol się, Denser! – Uniósł pięść, lecz Bezimienny chwycił go za ramię i wepchnął się między nich, odsuwając Hirada do tyłu.– Nie rób tego – powiedział, zasłaniając Densera swoją potężną sylwetką.Ale Hirad zaszedł już za daleko.– Z drogi, Bezimienny.Znów ruszył do przodu.Tym razem wielki wojownik mocno go odepchnął.Hirad zatoczył się do tyłu i omal nie przewrócił.Jego stopy ślizgały się na wilgotnej ziemi, a coraz mocniej padający deszcz zalewał mu oczy.Odruchowo sięgnął po miecz, lecz Bezimienny był szybszy i jednym płynnym ruchem zsunął pochwę ze swego potężnego ostrza.– Nie skrzywdzisz go, Hirad.Cofnij się.– Groźba w głosie Bezimiennego wstrząsnęła nim, stał tylko i wpatrywał się w przyjaciela.– Bezimienny, przestań! – krzyknął Ilkar.– Hirad, ty też.Na bogów, jesteśmy Krukami! – Wszedł między nich, próbując objąć ich obu wzrokiem.W jego głosie i na twarzy odbijało się niedowierzanie, którego nie potrafił ukryć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.