[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niedorzeczność! - powiedziała głośno, ale skrzyżowała ramiona na piersiach, jakby chciała się rozgrzać.Lewis parsknął śmiechem.Upił duży łyk brandy.- Oto praktyczna panna Whiston! A jednak to właśnie pani ją widziała.Caroline znowu zadrżała.- Zbliżmy się do ognia.- Lewis wpatrywał się ze skupieniem w twarz Caroline, co wprawiło ją w jeszcze większe zakłopotanie.- Nie powinniśmy się straszyć historiami o duchach w zimową noc.- Sądziłabym, że nie ma pan czasu na takie zabawy - odparła cierpko Caroline.- Z pewnością jest pan bardziej przyzwyczajony do zajmowania się realnymi problemami, a nie tworami wyobraźni.Lewis się przeciągnął.Caroline zobaczyła mięśnie napinające się pod białą płócienną koszulą i szybko odwróciła wzrok.Wydało jej się, że nagle w pokoju robi się o wiele cieplej, a właściwie gorąco.- Z pewnością słyszała pani, że marynarze są wyjątkowo przesądną kompanią, panno Whiston - powiedział z ironią Lewis.- Mrożące krew w żyłach historie po prostu wytrząsamy z rękawa.Ale zmieńmy temat.Proszę mi lepiej wyjaśnić, co panią skłoniło do wędrowania po domu o tak późnej porze.- Nie mogłam zasnąć - odrzekła wymijająco.- Postanowiłam przynieść sobie kubek mleka z kuchni.I zaraz to zrobię! - Zerwała się na równe nogi.Lewis spojrzał na nią z rozbawieniem.Zatrzymał wzrok na zaróżowionych policzkach, a potem, nieco dłużej, na gęstych, kręconych kasztanowych włosach, otaczających twarz.- Czy odważysz się pani samotnie przemierzać te ciemne korytarze?- Przecież wszystko, co zaszło, było dziełem mojej wyobraźni - odparła dziarsko.- To znaczy, że nic mi nie grozi!- Na korytarzu na pewno mniej, niż kiedy siedzi pani tutaj ze mną - zauważył.Znów przesuwało się po jej ciele spojrzenie tych oczu, ciemnoniebieskich jak morze latem.Było to onieśmielające, lecz nie przykre.Caroline wolała jednak o tym nie myśleć, bo i tak niebezpiecznie zbliżała się do miejsca, w którym mogła stracić grunt pod nogami.Lewis znowu sięgnął po butelkę brandy.- No, skoro nie namówię pani do wypicia ze mną szklaneczki na dobranoc.- Nie namówi mnie pan, ale dziękuję za zaproszenie - odparła uprzejmie.Zaczęła się cofać do drzwi, z każdym krokiem pewniejsza siebie.Dopiero gdy położyła dłoń na gałce, znieruchomiała, naszła ją bowiem straszliwa myśl.A jeśli kapitan zamierza tu przesiedzieć całą noc i upić się do nieprzytomności? Strata ojca mogła przecież wywołać u niego taką reakcję, a chociaż do tej pory Lewis dzielnie wspierał Lavender, to jak poczułaby się jego siostra, gdyby nazajutrz zbudziła się i znalazła Lewisa pijanego jak bela?- Waha się pani - wyrwał ją z zamyślenia głos.Lewis wstał i podszedł do niej z leniwym wdziękiem właściwym tylko jemu.W oczach wciąż miał kpiący wyraz.Caroline cofnęła się, nie odrywając wzroku od jego twarzy.- Nie.nie.Po prostu zaniepokoiłam się, że mógłby pan.- urwała, z jednej strony bowiem była szczerze zatroskana, z drugiej obawiała się, że narobi sobie nowych kłopotów.Lewis się uśmiechnął.- Zaniepokoiła się pani, że jestem już podchmielony i bez pani trzeźwiącego wpływu doprowadzę się do utraty świadomości? - Uśmiechnął się szerzej.- Co do pierwszego, być może ma pani rację, ale może mi też pani zaufać.na pewno nie zawiodę Lavender.- Jestem o tym przekonana - odparła, siląc się na chłodny ton.- Mam dla pana wiele szacunku za to, jak wspiera pan siostrę w trudnych chwilach.Często jednak nikt nie myśli o niesieniu pokrzepienia właśnie tym, którzy troszczą się o innych.- Spłonęła rumieńcem, zakłopotana jego spojrzeniem, trochę czułym, a trochę rozbawionym.- Święta prawda, panno Whiston - powiedział wolno Lewis.- Zupełnie jakby mówiła pani o sobie.Bo mimo pozorów szorstkości przecież troszczy się pani o innych, prawda? Ale kto troszczy się o panią? Musi być pani samotna.Caroline czuła, że z każdą chwilą coraz gorzej panuje nad sytuacją.Lewis stanął bardzo blisko.Wydawało jej się nawet, że czuje jego zapach i ciepło promieniujące od ciała.Takie myśli przyprawiły ją o lekki zawrót głowy.Niełatwo jej było znowu przywołać zdrowy rozsądek.- Źle mnie pan zrozumiał.Nie odnosiłam tego do siebie - sprostowała skwapliwie.- Po prostu obawiałam się, że może pan nadużyć.Uśmiech Lewisa świadczył o tym, że jej nie wierzy.- Wzruszyła mnie pani tą propozycją pokrzepienia, panno Whiston.- Wcale nie miałam takiego zamiaru! - odpaliła i znów odwróciła się do drzwi.- Pan przekręca moje słowa! Muszę już iść! Jestem bardzo zmęczona.- Nie tak szybko, panno Whiston - szepnął Lewis.Otoczył ją ramieniem w talii i przyciągnął do siebie.Zanim zdążyła pomyśleć, odnalazł jej usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.