[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bo to mój syn i twój siostrzeniec - odparła Magdalena.- To złodziej i awanturnik - stwierdziła Mabel.- Podaj mi jeden po wód, dla którego nie powinnam sama za nimi ruszyć, żeby sprowadzić lwy z powrotem.- Bo chcą być wolne - powiedział Aneba.Mabel spojrzała na niego.- Jakie to sentymentalne - skwitowała z promiennym uśmiechem.- Do brze, oto, co zrobimy.Pojedziemy za nimi razem.Chyba zasługuję na jakieś fory, nie sądzicie? Dam wam znać - później - dokąd macie przyjechać.I wyszła.- Dlaczego.Dlaczego ona pani tak nienawidzi? - spytał cicho Julius.- To długa historia - odparła Magdalena.Charlie nie wiedział, jak prowadzić motorówkę, ale nie miało to prawie znaczenia.Zanim przepłynęli wielką, szarozieloną lagunę, minęli Lido, ostatnią wyspę Wenecji, i wpłynęli na Adriatyk, doskonale opanował sterowanie.Niedługo potem odkrył pokładowy komputer z systemem nawigacyjnym i przenośnym ekranem, którego można było używać w kabinie albo w kok-picie.Essaouira non stop, wpisał i uśmiechnął się, kiedy na ekranie pojawiła się odpowiedź:Kurs południe Adriatyk Barbary Coast Essaouira non stop zgodnie z poleceniem.- Super - powiedział, a skoro miał już wolne ręce, zabrał się do ścią gania tych idiotycznych rajtuzów.Kaftan jednak całkiem mu się spodo bał.Rozwiązany nieźle pasował do jego starych, płóciennych spodni.Te jednak, jak zauważył, zrobiły się jakby trochę krótsze.- No, trudno - powiedział i podwinął nogawki.Poczuł się jak pirat.Siergiej leżał u jego stóp i narzekał.Zmierzali na południe, w stronę Afryki.Za sobą wciąż słyszeli dzwony, a gdyby się obejrzeli, zobaczyliby, że wieczorne niebo nad Wenecją rozświetlają fajerwerki.Ale się nie oglądali.Byli w drodze.Rozdział 13Po marmurowych płytach placu przed Pałacem Doży Rafi przedzierał się przez rozradowany tłum wzdłuż kanału, zmierzając na zachód, ku otwartej lagunie.Przepchnął się do przodu i zobaczył tego dziwnego lwa olbrzyma z kłami.Obok niego zobaczył Charliego i gondoliera, wygła-szającego mowę.Widział inne lwy.A potem nagle ich tam nie było.Wenecjanie byli zbyt zajęci obalaniem doży, żeby się tym przejmować, ale Rafiego interesowało w Wenecji tylko jedno, a to, co go interesowało, jakby rozpłynęło się w powietrzu.Wiedział, że tak nie mogło się stać.Wiedział też, że czasami łatwiej zniknąć w tłumie niż w pustym miejscu.W jednej chwili masz ofiarę na widoku, na lodzi, a w następnej ona znika.Za to ich łódź była otoczona innymi łodziami.A więc przekradli się na inną łódź.No, proszę.Aha.Rafi przypomniał sobie łódź widzianą rano, tę, na której pokładzie była torba Charliego.Więc taki mieli plan.Przesiedli się na motorówkę i czmychnęli.Ale dokąd?Musieli ruszyć na pełne morze albo wzdłuż wybrzeża, a może na stały ląd, na północ, lub też na jedną z wysp laguny, czy może do ziem Jugosławii.To, że byli na pokładzie łodzi, nic nie znaczyło - nie dało się opuścić Wenecji bez łodzi, chyba że pojechało się jedyną dostępną drogą albo jedynym pociągiem.Łodzią można było się dostać w o wiele więcej miejsc.Wszędzie dookoła podskakiwali rozradowani i podekscytowani ludzie; obejmowali się nawzajem, pokrzykiwali i śpiewali, zakochani w lwach i nieprzytomnie szczęśliwi, że doczekali upadku doży.W ten wspaniały, słoneczny dzień Rafi był jedynym złym człowiekiem w Wenecji: mściwym, warczącym kłębkiem ciemnego, palącego gniewu.Właściwie to nieprawda.Edward też był zły.Ale nie tak, jak mogłoby się wam wydawać.Edward był zły na siebie samego.W obliczu zaistniałych wydarzeń szybko i dość skutecznie opowiedział się po stronie lwów.- Niech żyje lew San Marco! - wołał.Claudio popatrzył na niego z rozbawieniem.- To cudowne, prawda? - krzyknął Edward, całkiem przekonująco.- Co takiego, proszę pana? - odparł Claudio.- Lwy Jego Wysokości! - zawołał Edward.- To, że przynoszą tyle radości ludowi Wenecji! Jego Wysokość będzie taki zadowolony! Kocha lud Wenecji! Cudownie! Cudownie! Meraviglioso\ - dodał po włosku, na wszelki wypadek, żeby Wenecjanie mieli pewność, że jest po ich stronie, a nie okropnego starego doży.Claudio skrzywił się z obrzydzeniem.Zanim rozradowany tłum za-wlókł jego i Primo do katedry, syknął do Edwarda:- Gdyby Jego Wysokość się dowiedział, co pan zrobił z lwami i jego młodym przyjacielem Charliem, byłby bardzo, bardzo zły!Słowo „przyjacielem” sprawiło, że Edward zaczął się zastanawiać.Pospieszył z powrotem do pałacu, schodząc z drogi rozszalałemu tłumowi i krzycząc: „Viva ii Leone!” (Niech żyje Lew!), kiedy tylko sądził, że ktoś na niego patrzy.Król byłby zły!Byłby?Przecież Edward zrobił to wszystko dla niego! Po to, żeby król i doża znów zostali przyjaciółmi! Owszem, wybrał na to złą porę, bo doża właśnie tracił władzę, ale nawet Edward nie mógł wiedzieć, że do tego dojdzie.Chciał tylko, żeby król był szczęśliwy.Edward był mu całkowicie oddany.Nigdy nie zrobiłby niczego, żeby go zdenerwować.Nie powiedział mu o wszystkim tylko dlatego, że chciał mu zrobić niespodziankę w postaci przyjaźni doży.Czy król Borys byłby na niego zły?Za to, że uwięził jego przyjaciół, oszukał ich i próbował komuś oddać, jakby byli rzeczami, a nie żywymi, myślącymi istotami, nie mówiąc już o tym, że byli przyjaciółmi króla.No, kiedy tak na to spojrzeć.Przyjaciółmi.O Boże.Król Borys byłby wściekły.Edward był rozsądnym człowiekiem.Nie próbował zwalać winy na kogoś innego.Kiedy tylko wszedł do pałacu, zadzwonił do króla [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|