[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem odszukałem stary cmentarz - nie trwało to długo.Był i cmentarz, i stare drzewo granatowe.Oparłem się o kamienną bramę cmentarza, na którym Hassan pochował swoją matkę.Starej, metalowej kraty zwisającej z zawiasów już nie było, a i same nagrobki były teraz ledwo widoczne wśród rozpanoszonych wszędzie chwastów.Na niskim murku okalającym cmentarz siedziały dwie wrony.Hassan napisał w liście, że drzewo od wielu lat już nie owocowało.Patrząc na nie, bezlistne, zwiędłe, wątpiłem, czy jeszcze kiedykolwiek wyda owoce.Stanąłem pod nim, wspominając, ile razy wspinaliśmy się na nie, siadaliśmy na gałęziach, wymachując nogami, a prześwitujące między liśćmi słońce rzucało nam na twarze pstrokatą mozaikę światłocienia.W ustach poczułem wonny smak granatu.Przyklęknąłem i powiodłem dłońmi po pniu.Znalazłem to, czego szukałem.Napis prawie już całkiem zniknął, ale jednak był: Amir i Hassan, sułtani Kabulu.Palcem obwiodłem zarys każdej litery.Z maleńkich rowków powyciągałem drobiny kory.Usiadłem ze skrzyżowanymi nogami pod drzewem i spojrzałem na południe, na miasto mojego dzieciństwa.Dawniej drzewa widać było za każdym murem, za każdym domem.Niebo było wielkie i błękitne, pranie suszące się na sznurach aż lśniło w słońcu.Wytężając słuch, można było usłyszeć nawet nawoływania sprzedawcy owoców, prowadzącego osła przez Uazir Akbar Chan: „Wiśnie! Morele! Winogrona!" A pod wieczór rozlegał się azan z minaretu przy meczecie w Szar-e-Nau, wołanie muezina, aby gromadzić się na modlitwę.Usłyszałem klakson, zobaczyłem machającego do mnie Farida.Musiałem iść.Wróciliśmy w okolice placu Pasztunistańskiego.Po drodze kilkakrotnie mijaliśmy czerwone furgonetki z uzbrojonymi, młodymi brodaczami.Za każdym razem Farid klął pod nosem jak szewc.Wynająłem pokój w małym hoteliku niedaleko placu.Drobnego recepcjonisty w okularach nie odstępowały ani na krok trzy małe dziewczynki w identycznych czarnych sukienkach i białych chustach.Wziął ode mnie siedemdziesiąt pięć dolarów, co było iście bajońską ceną w tak obskurnym hotelu, ale nie miałem nic przeciwko temu.Wyzyskiwanie ludzi po to, by wykarmić dzieci, to coś zupełnie innego, niż po to, by postawić dom na plaży na Hawajach.Nie było ciepłej wody, wody nie było również w spękanej muszli klozetowej.W pokoju stało tylko pojedyncze stalowe łóżko z podartym materacem nakrytym starym kocem i drewniane krzesło w kącie.Rozbitej szyby w oknie wychodzącym na plac też nikt nie wymienił.Gdy kładłem walizkę na podłogę, zobaczyłem na ścianie nad łóżkiem plamę zaschniętej krwi.Dałem Faridowi trochę pieniędzy.Poszedł kupić nam coś do jedzenia.Wrócił z czterema miskami gorącego kebabu, świeżym pieczywem i miską białego ryżu.Usiedliśmy na łóżku i rzuciliśmy się najedzenie.To jedno się w Kabulu nie zmieniło: kebab był równie pyszny jak dawniej.Na noc ja położyłem się na łóżku, Farid na podłodze, na dodatkowym kocu, za który właściciel hotelu ściągnął ze mnie dodatkową opłatę.Jedynym źródłem światła w pokoju był księżyc, którego blask wlewał się do środka przez rozbite okno.Farid zdążył się dowiedzieć od właściciela, że w całym Kabulu nie ma prądu już od dwóch dni, a hotelowy generator akurat jest zepsuty.Chwilę rozmawialiśmy.Farid opowiedział mi o swoim dzieciństwie spędzonym w Mazar-i-Szarif i potem w Dżalalabadzie.O tym, jak wraz z ojcem przyłączyli się do diihadu przeciw Szorawim, jak walczyli z nimi w dolinie Panczsziru.Jak zostali bez zapasów i żywili się szarańczą.Opowiedział mi o śmierci ojca pod ogniem helikoptera, o dniu, w którym jego dwie córki zginęły na minie.Pytał mnie o Amerykę.Powiedziałem mu, że w Ameryce można wejść do byle sklepu i wybierać między piętnastoma czy dwudziestoma rodzajami płatków na śniadanie.Że jagnięcina jest zawsze świeża, mleko zimne, woda czysta, owoców w bród.W każdym domu jest telewizor, każdy telewizor ma pilota, a kto chce, może sobie sprawić antenę satelitarną i odbierać ponad pięćset kanałów.- Pięćset?! - wykrzyknął Farid.- Pięćset.Umilkliśmy na chwilę.Już właściwie zasypiałem, gdy Farid zachichotał.- Ago, słyszałeś, co zrobił mułła Nasruddin, kiedy jego córka przyszła do niego pożalić się, że mąż ją bije?W ciemności czułem uśmiech na jego twarzy, taki sam wykwitł na mojej.Nie ma świecie Afgańczyka, który nie znałby choćby kilku kawałówo głupawym mulle.- No, co zrobił?- Też ją pobił, a potem odesłał do męża i kazał mu powiedzieć, że mułła nie jest głupcem.Jak drań może mu bić córkę, to mułła może zbić mu żonę.Zaśmiałem się.I z samego żartu, i dlatego, że humor afgański pozostał, jaki był [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.