[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpoważniejszym skryptem, jaki kolportowaliśmy był tzw.„Neufert”, to jest podręcznik-album projektowania architektonicznego, tłumaczony z języka niemieckiego i z nowymi rysunkami, opracowywanymi przez studentów Wydziału Architektury w Krakowie.Skrypt wydawany był sukcesywnie w zeszytach przez wiele miesięcy.Po skompletowaniu wszystkich zeszytów, przeprowadziliśmy, dla chcących, oprawę całości w twardych okładkach.Natomiast ten sklep z materiałami piśmiennymi, świetnie zlokalizowany na rogu ul.M.Curie-Skłodowskiej i C.Norwida, dawał nam dochody na wszelką działalność ZSA.Największym przedsięwzięciem, jakie prawie co roku, urządzaliśmy były reprezentacyjne Bale Architektury.Były one wizytówką Politechniki, podobnie jak Bale Medyka były wizytówką Uniwersytetu i znaczącym wydarzeniem kulturalnym we Wrocławiu.Opiszę później jedną z tych, zakrojonych na wielką skalę, imprez, jaka odbyła się w 1949 roku.Ale na pewno największe znaczenie dla nas, studentów Wydziału Architektury, miało utworzenie z inicjatywy ZSA Spółdzielni Pracy Biuro Architektoniczne „Arkady”.Ta spółdzielnia pozwalała nam przez cały czas studiów pracować zarobkowo w wolnym od nauki czasie.Osobiście w kolejne ferie letnie i zimowe zarabiałem tyle, że starczało mi pieniędzy na całoroczne utrzymanie się, wynajem pokoju, zakup ubioru, książek, na teatr, kino itd.Spółdzielnia była dobrze wyposażona, prowadzona bezpośrednio przez zatrudnioną sekretarkę.Kierownictwo sprawował sam prezes ZSA kol.K.Kabat, który starał się skutecznie o dobrych, solidnych pracodawców.Nasze studenckie zebrania w ZSA bywały nieraz bardzo burzliwe.Pamiętam sytuacje, gdy dyskutanci wskakiwali na krzesła i stoły, by dobitniej przedstawić swe racje.Celem ostudzenia rozpalonych głów, czasami do dyskusji „włączał się” wtedy nasz kolega Tadek Z., który swym doniosłym barytonem odśpiewywał jakieś arie operowe.W styczniu 1947 r.odbyły się powszechne wybory do Sejmu.Rządzące partie PPR i PPS wraz z kilkoma pomniejszymi utworzyły jednolity blok wyborczy nr 3.Liczącą się opozycję stanowiło tylko mikołajczykowskie PSL.Tym razem agitacja przedwyborcza była znacznie mniejsza niż w przypadku referendum z czerwca 1946 r.Na korzyść partii rządzących działały bowiem bardzo dobre rezultaty gospodarcze, szybki rozwój oświaty i służby zdrowia, osiągnięcia w zwalczaniu analfabetyzmu, odbudowa kraju.Władze agitowały natomiast za manifestacyjnym, zbiorowym głosowaniem na listę nr 3.W znacznej mierze głosowanie tak właśnie przebiegało: z transparentami, orkiestrami, przy bardzo dużej frekwencji.W 1947 r.nadal chodziłem na wszystkie nowe przedstawienia operowe.Również prawie co tydzień do któregoś z kin, których funkcjonowało już we Wrocławiu kilka.Grane były wtedy już pierwsze polskie filmy fabularne, zrealizowane po wojnie.Filmem numer 1 były „Zakazane piosenki” o okupacyjnej Warszawie.Kolejnymi były komediowy „Skarb” i „Jasne łany” o elektryfikacji wsi.Przy czym, po prawdzie, do kina chodziło się nie tylko na seans filmowy, ale także, a może głównie, dla obejrzenia nowej cotygodniowej kroniki filmowej, serwującej aktualne wydarzenia na świecie, niczym dzisiejsza telewizja.Byłem też na jakiejś dużej imprezie w bieżąco remontowanej Hali Ludowej.W pewnym momencie rozległ się łoskot i potężny huk, po czym w lewym rogu hali wyrósł słup kurzu.To spadł blok betonowy, jaki oderwał się z dachu hali.Powiało grozą, bo na sali było kilka tysięcy ludzi.Ale nikomu się nic nie stało, gdyż tylko środek hali był zajęty.Cała hala mogła pomieścić nawet do 40 tysięcy ludzi na stojąco.W tej Hali Ludowej po raz pierwszy byłem już w 1945 roku.Na jej środku znajdowały się wtedy drewniane fragmenty wielkiego, okrągłego, rowerowego toru wyścigowego.Leżały też wszędzie jakieś ażurowe konstrukcje stalowe.Takich konstrukcji wiele było również na placu po przeciwnej stronie ul.Wróblewskiego.Mówiono, że to urządzenia radarowe, jakie w czasie wojny produkowano w dużym baraku obok Ogrodu Zoologicznego.W czerwcu rozpoczęła się sesja egzaminacyjna.Trwała bodajże do końca lipca.Nie było wówczas żadnego obowiązku zdawania egzaminów na bieżąco.Często zdarzało się, że studenci zdawali egzaminy z pierwszego roku nawet po czterech latach, po formalnym ukończeniu studiów.Jednakże większość starała się zmieścić w bieżącej sesji możliwie z największą ilością wykładanych przedmiotów.Ja do połowy lipca zaliczyłem ćwiczenia i zdałem wszystkie egzaminy z semestru zimowego i większość z semestru letniego.W ogóle, jako pierwszy, zdawałem matematykę już w pierwszym dniu sesji egzaminacyjnej 30 czerwca.Byłem pewny najlepszej oceny, zdawałem właściwie bez tremy, co mi się bardzo rzadko zdarzało? i otrzymałem stopień dobry.Dobra nauczka za zbytnie zadufanie.Nie mniej rozczarowałem się, zdając, również jako pierwszy, egzamin z geometrii wykreślnej.Bardzo uważałem, nie śpieszyłem się zbytnio, odpowiadałem powoli drętwym, a logicznym językiem matematycznym, też pewny siebie.Po wyseplenieniu przez ulubionego profesora „plus dobry”, od razu powiedziałem, że zgłoszę się do powtórnego egzaminu po feriach.Na chwilę zaniemówił, po czym zaczął mi tłumaczyć, że to też stopień bardzo dobry.Wówczas nie widziałem w tym uzasadnieniu cienia logiki, ale potem, po latach, zrozumiałem racje profesora.Otóż uważał on po prostu, że bardzo dobrze zna geometrię wykreślną tylko on sam.Natomiast swych uczniów nagminnie oblewał, zdawali po kilka razy i byli zadowoleni, jeśli uzyskiwali ocenę dostateczną.Dopiero po czterech latach trafiły się pierwsze i jedyne stopnie bardzo dobre.Otrzymali je moi koledzy z roku A.Krzywicki oraz R.Tunikowski, późniejszy główny projektant Placu T.Kościuszki we Wrocławiu.Ale oni byli już wtedy asystentami prof.Dyby.Z przyjemnością wspominam egzamin z petrografii, nauki o kamieniach.To bardzo ciekawa nauka, taka trochę niecodzienna.Idzie sobie człowiek górskim szlakiem i nie widzi kamieni, tylko jakieś granity, porfiry, sjenity, czy dioryty.Zaś egzamin polegał właśnie na prawidłowym nazwaniu i opisaniu właściwości kilku kamieni, wskazanych przez egzaminatora z pośród setek innych, zapełniających gabloty dużej sali.Od połowy lipca, po pracowitych egzaminach? wreszcie 2,5 miesięczne ferie letnie.Nareszcie można było odsapnąć od nauki, ale też i coś zarobić, bo w kieszeni płótno, a może i dziury, którymi wyciekły wszystkie oszczędności.Akurat ogłoszenia wzywały studentów do pomocy w walce z kornikiem-drukarzem, niszczącym piękne lasy masywu góry Sobótki.Fantastycznie, tego mi było trzeba.Plener, świeże powietrze, dobra zapłata i wczasy za jednym zamachem.Pojechałem w dwójkę, jeszcze z jednym kolegą z mego roku.Sobótka to mała miejscowość, również nazwa samotnego, górskiego masywu, zwanego także Ślęzą, leżącego około 30 kilometrów na południowy zachód od Wrocławia, na Przedgórzu Sudeckim.Zamieszkaliśmy w obszernej leśniczówce tuż u stóp góry.W sumie nasza studencka ekipa ratunkowa liczyła kilkadziesiąt osób, przybyłych z różnych uczelni, nie tylko z Wrocławia.Kierowali nami leśnicy, którzy od razu zapędzili nas do roboty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.