[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najczęściej jednak grałem z kolegami z klasy w piłkę nożną i zawsze, kiedy mieliśmy trochę czasu, a jakieś boisko było wolne, wybiegaliśmy na nie i strzelaliśmy sobie bramki.W szkole urządzano nam różne wycieczki i wyjazdy, a także wczasy i kolonie.Często były to wycieczki sportowo-krajoznawcze, odbywające się marszem lub biegiem do Kętrzyna albo innych pobliskich okolic.Będąc w pierwszej klasie, w maju lub czerwcu 1953 roku, uczestniczyłem w wycieczce po jeziorach mazurskich.Pojechaliśmy wtedy wcześnie rano pociągiem do Giżycka, a stamtąd jeziorami i kanałami popłynęliśmy statkiem do Mikołajek, oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od portu wypłynięcia.Po zjedzeniu tam obiadu wróciliśmy z powrotem do Giżycka, płynąc trochę inną trasą.Była to bardzo piękna i ciekawa wycieczka.W tym samym roku wyjechałem na dwutygodniowe wczasy zimowe do Sobieszowa koło Jeleniej Góry, w których brało udział bardzo dużo uczniów z całej szkoły.W lipcu następnego roku byłem na koloniach letnich w Dzikowie koło Tarnobrzega, gdzie przebywało kilkudziesięciu uczniów z Karolewa, przeważnie ze starszych klas, oraz wiele młodzieży z45innych szkół rolniczych w kraju.Jesienią tego samego, to jest 1954 roku jeździliśmy pociągiem na wystawę rolniczą w Lublinie.∗Uczestnicząc prawie we wszystkich wycieczkach, poznałem dość dobrze naszego dyrektora naczelnego, Edwarda Dubowika, który bardzo często brał w nich udział i był ich głównym inicjatorem.Dyrektor pamiętał mnie również z czasów, kiedy starałem się o przyjęcie do szkoły, i gdy teraz spotykałem go na ulicy, mówiąc mu dzień dobry, czasami zatrzymywał się, pytał, co u mnie nowego i jak mi idzie nauka.Dyrektor mieszkał w jednym z internatów, w bardzo skromnie urządzonym pokoju.Kilka razy byłem u niego w sprawach osobistych, zazwyczaj w sprawie stypendium.Pamiętam, kiedy raz już od niego wychodziłem, spostrzegł, że dawno nie byłem u fryzjera.Kazał mi więc usiąść na krześle, wziął maszynkę, nożyczki oraz grzebień i podstrzygł mi włosy.Uprzejmości tej doświadczyło od niego również wielu innych kolegów.Podobno fachu tego nauczył się w wojsku, w którym przebywał przez wiele lat i dosłużył się rangi majora.Dyrektora mieszkającego wśród nas w internacie często odwiedzali chyba wszyscy uczniowie.Przychodzili pojedynczo i grupowo, chłopcy i dziewczyny, w sprawach osobistych oraz szkolnych, a on nigdy nie odmówił nikomu pomocy, pocieszenia lub dobrej rady.Jednakże wymagał od nas dyscypliny i nie lubił nieuków.Chociaż tak samo, jak pilnej nauki, wymagano od nas dużej dyscypliny, to jednak nie zawsze i nie wszędzie była ona ściśle przestrzegana.Jedynie w szkole i w miejscach, gdzie mógł dojrzeć nas jakiś profesor, byliśmy grzeczni i spokojni, ale już w internatach, gdzie nie przypominam sobie jakichś poważniejszych kontroli, zachowywaliśmy się dość swobodnie, a niekiedy mocno rozrabialiśmy.Tylko w internacie, w którym mieszkał dyrektor, utrzymywał się większy rygor, ale i tam był on może wyłącznie na korytarzach lub w pokojach sąsiadujących z jego mieszkaniem.Mówiąc o dyscyplinie, muszę wszak przyznać, że przynajmniej chłopcy z naszej klasy, jak również i inni koledzy w szkole, których znałem, nigdy nie palili papierosów i nie pili alkoholu.Co do szkodliwości tych nałogów byliśmy dostatecznie uświadomieni i zapewne sami byśmy zaprotestowali, gdyby ktoś z nas wpadł na pomysł, aby to robić, zwłaszcza w internacie.Dużą niesubordynacją było chodzenie do kościoła, co jednak wielu uczniów praktykowało i po cichu wymykało się w niedzielę na któreś nabożeństwo do Kętrzyna, rozkładając sobie tak czas, aby być również na śniadaniu, na prasówce i zdążyć na obiad.Jednym z większych naszych wykroczeń regulaminowych było chyba wychodzenie wieczorami do Kętrzyna na zabawy taneczne, odbywające się w miejskich lokalach, lub chodzenie na późne seanse do kina, szczególnie na niedozwolone dla młodzieży w naszym wieku filmy.Osobiście brałem udział w takich eskapadach i pamiętam, jak – rozbawieni – wracaliśmy późną porą z Kętrzyna, a gdy zbliżaliśmy się do Karolewa, miny nam rzedły, brawura pryskała i szliśmy po cichutku, żeby nas ktoś nie zobaczył.Wielkim także występkiem było granie w karty na pieniądze, zwłaszcza późnym wieczorem lub w nocy.∗Pewnego zimowego wieczoru – gdy byłem już w drugiej klasie i mieszkałem na sali w starym internacie, w której poprzedniego roku mieszkali chłopcy z rachunkowości – graliśmy w karty do późnej nocy.Jedynie Stefan poszedł spać wcześniej, bo musiał na szóstą rano zdążyć do obory na praktykę z hodowli zwierząt.Bardzo dobrze pamiętam te poranne praktyki przy karmieniu krów i innych obrządkach w oborze, choć byłem na nich tylko dwa razy.Kiedy pierwszy raz przyszedłem, oborowy był już na stanowisku i właśnie zaczynał dawać paszę bydlętom.Był już przyzwyczajony do uczniów i zachowywał się wobec nich niczym nauczyciel na lekcjach.Gdy mnie zobaczył,46zdawkowo odpowiedział na moje powitanie, patrząc na mnie z pretensją, że się spóźniłem.Nawykł bowiem do tego, aby wszystko, co robił, było pilnie i od samego początku przez uczniów obserwowane i podziwiane.Po moim przybyciu zabrał się zaraz do objaśniania wykonywanych czynności, a niektóre rzeczy szczególnie dokładnie tłumaczył.Jednak trzeba było mieć mocne nerwy, aby – przynajmniej pierwszy raz tam będąc – móc słuchać spokojnie tego, co mówi oborowy, i nie zwracać uwagi na szczury, wielkości kota, które co chwila przebiegały wysoko po belkach lub przemykały obok nas, prawie pod nogami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.