[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I nie wierzę, że aż tak bardzo podoba ci się moje ciało.Dlaczego zatem męczysz nas oboje? Przecież także cierpisz, widzę to.I nie mam dla ciebie najmniejszego współczucia.A od tego jeszcze bardziej boli.Cóż z ciebie za człowiek, cóż z ciebie za kobieta, choćby i wiedźma, jeśli zdolna jesteś do takiego cierpienia?Bardzo chcę jej to powiedzieć.Ale nie mówię.Dlatego, że i tak zna moje myśli.To najmniej ważne z tego, do czego jest zdolna.Do czego jeszcze jest zdolna moja Nerina? Macie bogatą wyobraźnię? To spróbujcie sobie wyobrazić, jaka – mniej więcej – może być moc wiedźmy żyjącej dwa tysiące lat w absolutnej samotności na północnym skraju świata.Podkreślam: w absolutnej samotności.W głębi duszy jest bardzo, bardzo nieśmiała.I nigdy nie zaczęłaby demonstrować swej potęgi głupiemu i nieokrzesanemu światu.Rzucanie piaskiem w oczy – nie w jej stylu.No i żyje sobie w samotności już trochę stuleci.Spytacie: a co ze mną? Ja się nie liczę.Czasem zaczynam wątpić, czy nie zostałem przez nią wymyślony.Zresztą, jeśli wierzyć Nerinie, nie byłem jej pierwszą namiętnością (Tak miło to nazywa – namiętność.Strach pomyśleć, co by wyprawiała, gdyby zakochała się naprawdę).Wcześniej miała kilka pasji.Wszystkie, jak zrozumiałem, skończyły swój żywot w żałosny sposób.Mówiąc wprost – po prostu je zamęczyła.Być może torturowała w swych przytulnych piwniczkach, a może zajeździła na śmierć na obszernym łożu, którego ostatnimi laty nienawidzę niemal tak mocno, jak samej Neriny.Próbowała uparcie obalić z nimi ludową mądrość „serce nie sługa”, i, jak to z reguły bywa w przypadku zmagań z ludowymi mądrościami, poniosła porażkę.Ja miałem więcej szczęścia.Tylko ja nie mogę odejść.A może mogę?Tak, mogę.Teraz też, zostawiając za sobą jej pełne urazy ochrypłe okrzyki, podchodzę do bramy.Eastweek, niezdarny, otyły odźwierny z wiecznie tępą halabardą pod pachą, jak zwykle chrapie, mocno ściskając w pięści pęk kluczy.Po przyjacielsku klepię go po plecach, na co błyskawicznie otwiera oczy, mówi: „A! Milordzie! Pan znów…”, i tylko uśmiecham się w odpowiedzi, chociaż w środku wszystko zamarza na widok współczucia ślizgającego się w oczach starca.To także iluzja, nieprawdaż, Nerino? Specjalnie go tu postawiłaś, żeby pomęczyć mnie jeszcze trochę przed samym wyjściem… Chociaż wiem, że nawet gdyby Eastweek był prawdziwy, żywy, też widziałbym w jego oczach tę ledwo uchwytną, nieśmiałą litość.Nie trzeba, stary.Jestem najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem w tym przeklętym miejscu.Zdaję sobie z tego sprawę i bez ciebie.Eastweek wzdycha, stęka, otwiera swoją budkę, wprawia w ruch nieskomplikowany mechanizm.Brama opuszcza się ze zgrzytem.Kłęby gęstego, brunatnego pyłu unoszą się powoli, zasłaniają niezwykle, wściekle jasne niebo.Wychodzę na wolność.Tu jest inne powietrze.Jeszcze nie wolne, ale już – prawie… Na lewo morze, otchłań wody, przeklętej wody, którą wiele lat temu przybyliśmy do tego koszmarnego miejsca.Z przodu i po prawej góry.Szare, niewiarygodnie wysokie.Gdzieś za nimi – prawdziwy świat.Świat żywych ludzi, żywego słońca.Gdzieś tam została Ginewra.Ale ona z pewnością dawno już umarła.Nasz syn dawno umarł, i jego dzieci, i jego wnuki także.Tu, po tej stronie gór, nie ma czasu.Tu nie ma śmierci, nie ma życia, tylko umieranie.Słyszałem kiedyś, że te miejsca zwano Zimową Agonią.Zimy tutaj zresztą także nie ma.Kiedy po raz pierwszy opowiedziałem o tym Nerinie, zaśmiała się, ale był to dziwny śmiech.Nigdy więcej tak się nie śmiała.Idę szybko, z podniesioną głową, nie spuszczając gór z oczu.Żadnemu człowiekowi nie udało się ich przejść.I nawet jeśli zdarzy się cud, nawet jeśli tym razem do nich dotrę, nie zdołam ich pokonać.Panuje tam straszliwe zimno, i śnieg, i wiatr, i nie ma wody, i nie rośnie nawet oset.Umrę w tych górach.Ale lepiej tam.Boże, lepiej byłoby tam.Na wolności.Co? Tak, ja też sądziłem, że to głupstwa, diablo sentymentalne głupstwa.Przez pierwszych dziesięć lat.Im dalej, tym zimniej, tym świeższe powietrze, tym silniejszy zapach morza, chociaż w rzeczywistości oddalam się od niego.Ale jeszcze nawet blisko to dławiące, prawie do łez przejmujące uczucie, kiedy zaczyna się wydawać, że tak, tak, TAK, udało mi się, słyszysz, cholerne ścierwo, mimo wszystko UDAŁO MI SIĘ! Cudowne uczucie – z pewnością warte jest ceny, którą przychodzi mi za nie za każdym razem zapłacić.Czasem przychodzi później, czasem wcześniej; ani razu nie udało mi się jeszcze dotrzeć do gór.Kiedyś doszedłem niemal do samego ich podnóża.Dziwna sprawa zresztą – bardzo wtedy chorowałem, płuca niemal rozrywały się od kaszlu.To było wkrótce po tym, gdy rzuciłem się do morza, chcąc… nie, nie utopić się.Ona nie da mi się utopić.Chciałem wpław dotrzeć do ludzi.Oczywiście, ptaszyny-siostrzyny wyciągnęły mnie, ale do tego czasu zdążyłem porządnie nałykać się lodowatej wody.Przeleżałem w gorączce dwa tygodnie.A potem, ledwo podniósłszy się, odszedłem.I wytrzymałem długo jak nigdy dotąd.Ale to wciąż nie były góry.Nigdy nie wytrzymuję do gór.Nigdy nie mogę odejść.Dlatego, że wcześniej czy później, bez względu na to, jak bardzo bym się spieszył, jak bardzo bym się trzymał, na mych dłoniach otwierają się stygmaty.Zatrzymuję się, gwałtownie odwracam, podrywam głowę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.