[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— To jeszcze mało.— Warto spróbować.Mandżaro zastanawiał się.Po swojemu tarł dłonią czoło i zerkał z ukosa w notes.— Może warto spróbować.— zamyślił się.Naraz uderzył dłonią w notes.— Mam pomysł.Przebierzemy się, a jak się przebierzemy, to możemy udawać, że o niczym nie wiemy, że się tak na niby bawimy w duchy, i Marsjanin nic nam nie zrobi.Paragon cisnął gałązkę.— Widzę, że ci się przejaśniło w głowie.To jest myśl: udawać, że się udaje.No nie?— Dobrze! — zawołał nadinspektor.Rozłożył na notesie plan Marsjanina, przygładził go dłonią.— Mamy dwie drogi do groty nietoperzy.Jedna znaczona przekreślonymi kwadracikami, druga kółkami.Jeden z nas pójdzie za kwadratami, drugi za kółkami.Jeżeli Marsjanin będzie nas ścigał jedną drogą, to my brykniemy drugą.Trzeba go wykołować.— Legalnie — potwierdził Paragon.— Grunt go wywabić na dwór.A jak będzie na dworze, to jakoś sobie poradzimy.— W takim razie do roboty.Trzeba zejść do studentów, żeby nam pożyczyli prześcieradeł i tych elektrycznych urządzeń.Mandżaro rozgarnął krzaki, rozejrzał się, a gdy stwierdził, że droga jest pusta, ruszył, przedzierając się przez gąszcz.Minęli opustoszałe baraki.Nowiutkie ściany połyskiwały w słońcu naciekami żywicy.W szybach otwartych okien widać było odbicie zamkowych murów.Wewnątrz krzątały się kobiety.Myły podłogę.Paragon podszedł bliżej i zawołał żartobliwie w głąb pomieszczenia:— Szanowanie! Robi się porządek po duchach?Jedna z kobiet uniosła spoconą twarz.— Duchy już poszły spać.Teraz będzie tu kolonia dla dzieci.— Powodzenia! — pożegnał ją Paragon.Naraz zwrócił się do Mandżara i z nutką dumy rzekł: — Uratowaliśmy bezcenne zabytki.Od baraku skręcili w wąską ścieżkę, która poprzez stok zamkowej góry prowadziła na polanę.Z dala ujrzeli żółte dachy namiotów, a na polanie siedzących kręgiem studentów.W wianuszku głów rozpoznali rudą brodę Antoniusza.Asystent siedział obok starszego pana z rozwichrzoną, siwą czupryną i tłumaczył mu coś żywo.Na widok nieśmiało zbliżających się chłopców skinął przyjaźnie.— Oto nasze duchy i upiory, panie profesorze.Starszy pan poprawił okulary, uśmiechnął się.— Antoniusz opowiadał mi o was.Muszę przyznać, że spisaliście się dzielnie.Ale teraz już nie będziecie musieli straszyć.Antoniusz wyjaśnił z humorem:— Pan profesor wrócił właśnie z Warszawy.Przywiózł zakaz rozbiórki lewego skrzydła.Ruiny zostały uratowane, a duchy mogą iść na emeryturę.Profesor pokiwał przyjaźnie głową.— Oj, chłopcy, najedliście się strachu, prawda?Paragon przybrał zuchowatą minę.— To nic, panie profesorze, grunt, że mury zostały ocalone.Jeżeli trzeba będzie, to my dla kochanej nauki wszystko zrobimy.Aby tylko nam się rozwijała.Profesor z podziwem kręcił głową.— Popatrzcie, panowie, jaki rezolutny chłopiec.Paragon skłonił się szarmancko, łypnął porozumiewawczo w stronę Antoniusza i szepnął mu do ucha:— My do pana asystenta w niezwykle ważnej sprawie.— A co takiego? — Antoniusz po zagadkowych i poważnych minach wywnioskował, że chłopcy znowu szykują niespodziankę.— A nic — ociągał się Paragon — wolałbym na osobności.To prywatna sprawa.Antoniusz przeprosił profesora, wstał, odszedł z chłopcami w stronę namiotów.— Co wy znowu kombinujecie?— Mamy do pana asystenta wielką prośbę — powiedział Mandżaro.— Chodzi o pożyczenie kostiumów do straszenia.— Wykluczone — przerwał mu Antoniusz.— Chcecie coś narozrabiać?— Wcale nie, panie asystencie, my tylko w celach doświadczalnych — tłumaczył Paragon.— Nie ma mowy.Raz na zawsze koniec z duchami.Paragon posłał mu żałosne spojrzenie.Twarz Antoniusza złagodniała.— O jakie doświadczenie wam chodzi?— Podziemne.— Ja już was znam.Kogo chcecie nastraszyć?— My chcemy tylko udawać, że straszymy.— Wybaczcie, ale ja z tego nic a nic nie rozumiem.Paragon walnął się pięścią w pierś.— Daję słowo honoru, że chodzi o dobro zamku.Antoniusz zamyślił się.— W takim razie możecie mi powiedzieć.— Na kieł przedpotopowego mamuta, że to tajemnica.Asystent zmrużył porozumiewawczo oko.— Mnie nie powiecie?— Nawet rodzonej cioci, panie asystencie.W pana szanownych rękach spoczywa teraz nasz honor.Jeżeli pan nam nie pomoże, zamek będzie w niebezpieczeństwie.— Mogą się stać straszliwe rzeczy — dodał z zapałem Mandżaro.Antoniusz spojrzał chłopcom badawczo w oczy i wreszcie skapitulował.— No, dobrze — rzekł przeciągle.— Wierzę wam, ale musicie mi przyrzec, że nie uczynicie nic takiego, czego moglibyście się wstydzić.— Wprost przeciwnie! — W głosie Paragona dał się słyszeć odcień oburzenia.— My wyjdziemy z honorem.— I jeszcze jedno: żebyście się niepotrzebnie nie narażali.Paragon zamienił z Mandżarem krótkie, porozumiewawcze spojrzenie.— My.— zająknął się, ale wnet pomógł sobie gestem ręki.— Nic się nam nie stanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.