[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zimą uczniowie bawili się w swoich klasach, a dyżurne pilnowały porządku na korytarzu.Ciągle im powtarzałam, że nie wolno zostawiać moich dzieci bez opieki, lecz one niechętnie chodziły do naszej klasy i zbierały się zwykle przy drzwiach wejściowych do.pawilonu, skąd nasłuchiwały, czy nie dzieje się coś złego.Moje dzieci jadły lunch ostatnie, co oznaczało, że dyżurne musiały ich pilnować tylko przez dwadzieścia minut.Mimo to nie chciały zostawać z dziećmi w klasie.Zwykle nie przejmowałam się nimi, ponieważ uczyłam dzieci samodzielności, aby mogły funkcjonować beze mnie.Pora lunchu stanowiła właśnie codzienny sprawdzian tej umiejętności.Oboje z Anionem bardzo potrzebowaliśmy tej półgodzinnej przerwy.Czasem jednak sprawy wymykały się spod kontroli.Kiedy biegliśmy, Tyler usiłowała coś nam powiedzieć przez łzy; mówiła coś o nowej dziewczynce.Wbiegłam do klasy.Sheila stała w pozie obronnej na krześle przy akwarium.Wyglądało na to, że wyłowiła złote rybki i wydłubała im oczy ołówkiem.Siedem czy osiem pozbawionych oczu rybek rzucało się na podłodze wokół krzesła.Jedną Sheila ściskała w prawej ręce, w lewej zaś trzymała ołówek.Nieopodal krzesła kręciła się nerwowo dyżurna, lecz była zbyt przestraszona, by spróbować rozbroić Sheilę.Sarah zawodziła głośno, a Max biegał po sali, wymachując rękoma i krzycząc.- Rzuć to! - zawołałam najbardziej stanowczym tonem, na jaki potrafiłam się zdobyć.Shella posłała mi groźne spojrzenie i potrząsnęła ołówkiem.Nie miałam wątpliwości, że zaatakuje, jeśli zostanie sprowokowana.W jej oczach czaiło się dzikie spojrzenie przestraszonego zwierzęcia.Ryby rzucały się bezradnie, pozostawiając krwawe plamki w miejscach, gdzie dotykały podłogi pustymi oczodołami.Usłyszałam chrzęst, kiedy Max nadepnął jedną z nich.Nagle powietrze przeciął krzyk ostry jak nóż.Do klasy weszła Susannah.Cierpiała na psychotyczny strach przed krwią lub jakąkolwiek czerwoną cieczą i zawsze, kiedy widziała krew albo tylko ją sobie wyobrażała, wpadała w szał i biegała chaotycznie, krzycząc przeraźliwie.Teraz, ujrzawszy ryby, pobiegła na drugi koniec klasy.Anton poszedł za nią, a ja wykorzystałam moment zaskoczenia i spróbowałam rozbroić Sheilę.Okazała się jednak bardziej czujna, niż się spodziewałam.Uderzyła ołówkiem w moje ramię z taką siłą, że przez chwilę drgał pionowo, zanim spadł na podłogę.Totalny chaos w moim umyśle odwróciłuwagę od rzeczywistego bólu ręki.Freddie dołączył do Maxa i teraz obaj krążyli po klasie.Tyler zawodziła głośno, Guillermo schował się pod stołem, a William płakał w kącie.Whitney próbowała złapać wrzeszczącego Maxa i Freddiego.Hałas stawał się nie do wytrzymania.- Torey! - usłyszałam wołanie Williama.- Peter ma atak! - Odwróciłam się i zobaczyłam, jak chłopiec pada na podłogę.Przekazałam Sheilę Whitney i pobiegłam, by odsunąć krzesła, między którymi upadł Peter.Sheila poczęstowała Whitney głośnym kopniakiem w goleń i wypadła za drzwi.Przyklęknęłam obok Petera, który wciąż drgał konwulsyjnie, i próbowałam wyczuć jego puls.Wszystko wydarzyło się w ciągu kilku minut.Straciliśmy kontrolę, nad utrzymaniem której tak ciężko pracowaliśmy.Wszystkie dzieci poza Peterem płakały.Sarah, Tyler i William chlipali pod ścianą przytuleni do siebie.Spod stołu dochodziło zawodzenie Guillerma.Siedział, okrywszy głowę rękoma, i wołał matkę po hiszpańsku.Susannah rzucała się w ramionach Antona.Max i Freddie wciąż krążyli po klasie jak w amoku, zderzając się z meblami i pozostałymi dziećmi.Peter leżał nieprzytomny w moich ramionach.Rozejrzałam się.Whitney zniknęła w pogoni za Sheila.Dyżurna zniknęła już dawno temu.Kompletny chaos.Po miesiącach długotrwałych wysiłków wszystko się rozpadło.W drzwiach pojawił się pan Collins w towarzystwie szkolnej sekretarki.Normalnie fakt, że patrzy na moją klasę pogrążoną w całkowitym chaosie, bardzo by mnie przeraził.Lecz sprawy zaszły za daleko i potrzebowałam pomocy.Musiałam to przyznać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.