[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ilekroć tutaj byłem, nie uświadamiałem sobie ogromu tego miejsca.W pobliżu sali wag nie było nikogo, chociaż drzwi także były otwarte.Zzaciekawieniem wszedłem do środka, oglądając sanktuarium, do którego bywalcy wyścigów normalnie nie mieli wstępu, przyglądałem się samym wagom i płaskim kawałkom ołowiu używanym jako obciążenie.Wszedłem do szatni dżokejów, patrzyłem na rzędy pustych wieszaków, pustych ławek, pustych stojaków na siodła; nie było tu najmniejszego śladu życia.Kiedy cyrk wyścigowy przenosił się na inne miejsce, pozostawiał po sobie jedynie kurz.Gerard mógł uważać tę wizytę za stratę czasu, ale pewnie już nigdy nie trafi mi się podobna okazja.Dłuższą chwilę zaglądałem do pomieszczenia z napisem „Sędziowie”, w którym stał jedynie stół, sześć bardzo zwyczajnych krzeseł i wisiały dwa równie przeciętne obrazki.Żadnych pamiątek, żadnych śladów tak istotnych i decydujących debat komisji sędziowskiej, które się tu odbyły.Wróciłem na świeże powietrze i do powierzonego mi zadania.Trafiłem na lekko uchylone drzwi z napisem „Dyrektor toru”.Pchnąłem je nieśmiało i zobaczyłem, że w środku siedział przy biurku mężczyzna i pisał.Podniósł głowę i gęste brwi i bardzo uprzejmie zapytał: - W czym mogę pomóc?- Szukam firmy gastronomicznej.- Wejścia dla dostawców?- Mmm… tak.- Musi pan przejść do końca na tyłach trybun.Naprzeciwko będzie budynek totalizatora.Skręci pan w prawo.Obok totalizatora zobaczy pan Celebratlon Bar, ale proszę wejść drzwiami na prawo, trochę wcześniej.To zielone drzwi.Nierzucające się w oczy.Na zewnątrz stoi kilka pustych skrzynek po piwie, chyba że zgodnie z moją prośbą już je uprzątnięto…- Dziękuję.Uprzejmie skinął głową i pochylił się nad swoimi papierami, a ja poszedłem na koniec trybun, znalazłem zielone drzwi i skrzynki piwa, tak jak mówił.Przekonałem się także, że właśnie w tym momencie odbywa się dostawa.Duża ciemna furgonetka stała przed zamkniętymi frontowymi drzwiami Celebration Bar, jej tylne drzwiczki były szeroko otwarte, a dwaj robotnicy w brązowych kombinezonach rozładowywali ładunek dżinu, przenosząc go z furgonetki na wózek widłowy.Zielone drzwi też były otwarte, podparte skrzynka.Wszedłem w te drzwi tuż za dwójką mężczyzn w kombinezonach, którzy wwozili do środka dżin tej marki, jakiej nie chciał w swojej loży Orkney.Drzwi, jak się zorientowałem, prowadziły do bardzo słabo oświetlonego, dwumetrowej szerokości korytarza, który ciągnął się w głąb tak daleko, jak sięgał wzrok.Uświadomiłem sobie, że ten korytarz musi przebiegać na całej długości głównych trybun, że stanowi wewnętrzny komunikacyjny krąg pacierzowy, bebechy budynku, niewidoczne z zewnątrz.Mężczyźni z dżinem minęli troje kolejnych zamkniętych zielonych drzwi, opatrzonych napisami Magazyn A, B i C, potem otwarte drzwi Magazynu D, w którym widać było jedynie kilka głębokich brytfann, jakich używają piekarze.Kilka kroków dalej dżin gwałtownie skręcił w lewo, a ja za nim.Znalazłem się w szerszym bocznym korytarzu, prowadzącym do otwartych, ale ciężkich i zdecydowanie funkcjonalnych drzwi.Za tymi drzwiami było dużo widniej, najwyraźniej była tam większa przestrzeń i więcej ludzi.Wszedłem tam, zastanawiając się, czy Vernon to imię, czy nazwisko i czy istnieje najmniejsza choćby szansa, że jest w pracy w sobotę.Tuż za ciężkimi drzwiami znajdował się duży magazyn zastawiony na wysokość człowieka ciasno upchanymi skrzynkami z piwem, takimi samymi jak te na zewnątrz, tyle że skrzynki tutaj były pełne.Po lewej była odgrodzona część, drewniane ściany na wysokość pasa, a wyżej szkło, w tej przegrodzie znajdowało się biurko, segregatory, kalendarz i papiery.Drzwi po prawej prowadziły do jeszcze większego magazynu, gdzie skrzynie pełne trunków wznosiły się niemal do sufitu, a ich duże kolumny zajmowały również środek pomieszczenia.W Martineau Park, pomyślałem, odbędzie się na początku listopada wyścig z przeszkodami w ramach Jesiennego Karnawału, więc gromadzą już odpowiednie zaopatrzenie.Podczas festiwalu w Cheltenham w marcu, jak mi powiedział jeden handlarz win, wielbiciele wyścigów z przeszkodami w ciągu trzech dni oprócz morza piwa wypili sześć tysięcy butelek szampana, dziewięć tysięcy butelek innych win i cztery tysiące butelek wódek.Na oko wydawało się, że w Martineau spodziewają się przynajmniej podwoić te liczby.Dżin pojechał do wewnętrznego składu, gdzie dołączył do już istniejących olbrzymich zapasów.A ja ponownie poszedłem za nim.Olbrzymi facet ze stertą papierów w ręku sprawdzał dostarczone ilości, a inny na każdym wyładowanym pudle stawiał znaczek czarnym markerem.Na mnie nikt nie zwracał uwagi.Stałem tam jakby niewidzialny dla nich wszystkich, powoli dotarło do mnie, że każdy zespół uważa, że należę do tego drugiego zespołu.Dwaj ludzie w drelichach zdjęli paletę z wózka widłowego, wzięli na wózek pustą paletę z niewysokiego stosu i ruszyli w kierunku drzwi.Mężczyzna z markerem umieszczał skrzynie w odpowiednich miejscach, znakując każdą z nich, a człowiek z bloczkiem obserwował i liczył.Pomyślałem, że lepiej poczekać, aż skończą, zanim im przerwę, a kiedy patrzę na to z perspektywy, zaczynam podejrzewać, że ta krótka chwila wahania mogła mi ocalić życie.W kantorku zadzwonił telefon, przeraźliwie głośno.- Mervyn, idź odebrać - powiedział mężczyzna z bloczkiem, a pomocnik z markerem natychmiast wypełnił polecenie.W tym momencie mężczyzna z bloczkiem zmarszczył brwi, jakby coś sobie przypomniał, szybko rzucił okiem na zegarek i zawołał: - Mervyn, ja odbiorę.Ty posprzątaj te skrzynki po piwie, tak jak chciał ten facet.Wsadź je do składu D.Poczekaj na zewnątrz, dopóki cię nie zawołam.I powiedz im, żeby nie przywozili następnej partii, dopóki nie skończę rozmowy, dobra? - Przesunął po mnie wzrokiem, ledwo zauważając moją twarz.- No, to idź i im powiedz.Ruszył w stronę kantorka, a ja zostałem na miejscu jak wmurowany, dochodził do mnie jego głos mówiący do telefonu, przez szklaną ściankę działową widziałem część jego pleców.- Tak, przy telefonie.Tak, tak.Mów.Zanim zdążyłem podjąć świadomą decyzję, czy się usunąć, czy nadal podsłuchiwać, z korytarza dobiegł inny donośny głos, któremu towarzyszył odgłos zbliżających się kroków.- Vernon? Jesteś tam?Zaraz za drzwiami skręcił w lewo w stronę kantorka; mimo totalnego zaskoczenia nie mogłem się mylić.Paul Young.- Vernon!- Tak, chwileczkę, zaraz idę… - Vernon, ten od bloczka, zatkał ręką słuchawkę telefonu i obracał się już w kierunku nowo przybyłego.Żaden z nich nie patrzył w moją stronę, jednak wycofałem się z ich pola widzenia.Paul Young.Zdawało się, że mój umysł się zaciął, a ciało jest z ołowiu.By wydostać się na świat zewnętrzny, musiałbym przejść obok kantorka, a przez te wszystkie szyby Paul Young na pewno by mnie zobaczył.Mógł nie zwrócić na mnie szczególnej uwagi tamtego poniedziałkowego ranka w barze „Silver Moondance”, ale na pewno od tamtej pory wiele o mnie myślał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.