[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pojawił się stycznie do batonu modelowego.To sugeruje, że zachodzi rodzaj rozszczepienia… Baton modelowy dzieli się na dwa identyczne.–Wrzuć jeszcze jedną monetę.Mówię ci, Jack, to jest to.Zmaterializował się kolejny baton i został wyrzucony przez automat.Obaj mężczyźni spoglądali z podziwem.–Niezłe urządzenie – przyznał Laws.– Doskonały projekt i konstrukcja.Idealne wykorzystanie zasady cudu.–Ale na małą skalę – zauważył Hamilton.– Cukierki, napoje chłodzące, papierosy.Nic ciekawego.–Po co tu jesteśmy.– Laws ostrożnie wepchnął pasek cynfolii w puste miejsce obok modelowego batonika Hersheya.Folia nie napotkała oporu.–Nic tam nie ma, w porządku.Jeśli wypchnę tę czekoladkę, a włożę coś innego…Hamilton wyjął batonik Hersheya i umieścił na jego miejscu korek od butelki.Kiedy nacisnął dźwignię, drugi korek zsunął się wzdłuż rowka i wyleciał na zewnątrz.–Jest to dowód – zgodził się Laws – że automat odtwarza każdą rzecz zgodnie z modelem.Możemy więc duplikować wszystko.Wyjął kilka srebrnych monet.–Przejdźmy do interesów.–Jak to się nazywa? – mruknął Hamilton.– Stara zasada elektroniki: sprzężenie zwrotne.Kierujemy część produkcji wyjściowej z powrotem na wejście.W ten sposób wzmacniamy proces – im częściej to się powtarza, tym większy efekt uzyskujemy.–Płyn byłby lepszy – powiedział odkrywczo Laws.– Tylko skąd weźmiemy szkło na przewód?Hamilton oderwał kawałek neonu na ściany, Laws w tym czasie pobiegł do baru zamówić drinka.Gdy Hamilton instalował rurkę, Laws wrócił, niosąc ze sobą szklaneczkę bursztynowej cieczy.–Brandy – wyjaśnił.– Wspaniały francuski koniak, najlepszy, jaki mieli.Hamilton wsunął szklaneczkę na półkę dla wzorców, gdzie przedtem leżał baton Hersheya.Opróżnione z gazu rurki zaczynały się w miejscu podwojenia i rozdzielały na dwie.Jedna prowadziła z powrotem do szklanki, druga do szczeliny wyjściowej.–Proporcje są jak 4:1 – stwierdził Hamilton.– Cztery części wychodzą jako produkt.Jedna z nich jest kierowana z powrotem do początkowego źródła.Teoretycznie powinniśmy zawsze otrzymać wzmocnienie na wyjściu.Z nieskończoną objętością w granicy.Laws zręcznym ruchem odblokował dźwignię.Po chwili ze szczeliny trysnął na podłogę koniak.Laws wstał, chwycił tylną część obudowy, po czym z Hamiltonem wmontowali ją na miejsce.Z automatu, z cichym szmerem, lał się strumień brandy najwyższej jakości.–To jest to – skomentował zadowolony Hamilton.– Darmowe drinki, proszę się ustawiać.Z baru przywlokło się kilku zaciekawionych klientów.Wkrótce otaczał ich tłum.–Bardzo użyteczna maszyna – powiedział powoli Laws, obserwując rosnącą kolejkę, która uformowała się przed dawnym automatem z cukierkami.– Nie rozpracowaliśmy jednak podstawowej zasady.Wiemy, co się dzieje i jak to przebiega mechanicznie.Ale nie wiemy dlaczego.–A może – zastanawiał się Hamilton – nie istnieje żadna zasada? Czyż nie jest to właśnie cud? Żadnego funkcjonującego prawa – po prostu kapryśny przypadek bez reguł i przyczyny.Czasami nie można dotrzeć do źródła.–Ale tutaj jest pewna reguła – upierał się Laws wskazując na automat.– Kiedy włożysz dziesięciocentówkę, wyskakuje batonik, a nie piłka baseballowa czy ropucha.Naturalna kolej rzeczy, po prostu tak się dzieje.To nie jest zwykły przypadek.Możemy powiedzieć, że jeśli dodamy A do B, to otrzymamy C, a nie D.–Zawsze? – spytał Hamilton.–Być może tak, być może nie.Do tej pory dostawaliśmy batoniki.Teraz leje się brandy, nie zaś woda sodowa.Mamy własną prawidłowość, nasz wzór.Wszystko co trzeba zrobić, to wykryć, co jest potrzebne do utworzenia wzoru.Hamilton poruszył się podekscytowany.–Jeśli to znajdziemy…–Tak jest.Coś uruchamia proces.Nieważne, jak to się dzieje.Musimy jedynie wiedzieć, co jest czynnikiem sprawczym.Tak samo jest z siarką, azotanem potasu i węglem drzewnym, z których powstaje proch.Nasza wiedza może ograniczyć się do tego, że zmieszane w odpowiednich proporcjach dają proch.Obaj mężczyźni zawrócili w kierunku baru, mijając tłum klientów smakujących darmową brandy.–Więc ten świat ma swoje prawa – stwierdził Hamilton.– Tak jak nasz.Niekoniecznie podobne do naszych, ale jakieś ma.Przez twarz Lawsa przemknął grymas.–No tak.– Jego entuzjazm nagle minął.– Zapomniałem.–Coś nie w porządku?–To nie będzie działać w naszym świecie.Działa tylko tutaj.–To fakt – powiedział łagodnie Hamilton.–Tracimy czas.–Dopóki nie zechcemy wrócić.W barze Laws usadowił się na stołku, przysunął do siebie połyskującą szklankę.Pochylił się nad nią i pogrążony w zadumie mruknął:–Możliwe, że powinniśmy to zrobić.Zostać tutaj.–Jasna sprawa – wesoło potwierdził McFeyffe słysząc tamtego.– Zostać tutaj.Pokutować… i przestać, kiedy się już dobrze zarobi.Laws zerknął na Hamiltona.–Chcesz zostać? Podoba ci się tutaj?–Nie – zaprzeczył Hamilton.–Mnie też nie.Ale nie będziemy mieli wyboru.Jak dotąd nie wiemy nawet, gdzie jesteśmy.A co do wydostania się…–To miłe miejsce – odezwała się oburzona blondynka.– Spędzam tutaj cały czas i uważam, że jest fajnie.–Nie rozmawiamy o barze – powiedział Hamilton.Laws zacisnął dłoń na szklance.–Będziemy musieli wrócić.Znaleźć jakieś wyjście.–Zdaję sobie z tego sprawę – odparł Hamilton.–Wiesz, co można kupić w supermarkecie? – spytał kwaśno Laws.– Powiem ci.Puszki z całopalnymi ofiarami.–Wiesz, co można kupić w sklepie z towarami żelaznymi? – odezwał się Hamilton.– Wagę do ważenia dusz.–Głupota – powiedziała rozdrażniona blondynka.– Dusza nie ma ciężaru.–Więc – zastanawiał się głośno Hamilton – można ją wysłać pocztą za darmo.–Ile dusz – snuł ironiczne domysły Laws – może zmieścić się w ostemplowanej kopercie? Nowy problem religijny.Podzielona ludzkość.Walczące frakcje.Krew burzy się w żyłach.–Dziesięć – zgadywał Hamilton.–Czternaście – zaprzeczył Laws.–Heretyk.Potwór mordujący dzieci.–Bestia żłopiąca nieczystą krew.–Przeklęte nasienie Złego żywiącego się plugastwami.Laws zastanawiał się przez chwilę.–Wiesz, co zobaczyłbyś w telewizji w niedzielę rano? Nie powiem ci, musisz zgadnąć sam.Trzymając opróżnioną szklankę w dłoni, ostrożnie ześliznął się ze stołka i zniknął w tłumie.–Hej – odezwał się zdumiony Hamilton.– Gdzie on zniknął?–On jest szalony – skomentowała rzeczowo blondynka.Za chwilę postać Billa Lawsa pojawiła się znowu.Jego ciemna twarz poszarzała z udręki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.