[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Głos wołający do nieba czy te twoje nowoczesne… wyborcze…Biskup pochylił głowę.Z trudem oddychał.— I to — powiedział cicho — i to jest wola Boża… zaprowadzić prawdziwy porządek, nowy porządek.A tego się nie da zrobić bez zwycięstwa! Ty nigdy nie zrozumiesz.— Nie! Ja nie chcę rządzić, ja chcę głosić Słowo Boże i prosić o zmiłowanie za grzechy, których się dopuściłem… i przez ciebie… i za ciebie, bo ty jesteś już daleko od Boga.Ty już nie umiesz prosić! Ty umiesz tylko…— Nie waż się! Nie masz prawa mnie sądzić!— Ja nie muszę, doczekasz się…— Dość, Tomašu! Już nie mogę ciebie słuchać! Jeszcze tylko jedna sprawa.Po coś to powiedział?! — zasyczał biskup i podszedł blisko.Pochylił się.Patrzeli sobie w oczy.— Malium nullum est sine aliquo bono…— Tak, Tomašu, każde zło służy czemuś dobremu… Ale co dobrego ma przynieść to, co właśnie uczyniłeś?! Na kim chcesz się zemścić? I… dlaczego?— Na nikim! Chcę, aby ludzie wiedzieli…— Czemu na końcu powiedziałeś… alex argentum?!— Żeby wiedzieli.— No i coś uczynił dobrego, Tomašu, na litość Boską!— Wypełniłem swoje posłannictwo.— Siedem lat temu miałeś inne i go nie spełniłeś, nawet tego przeklętego pierścienia już od niego nie przejąłeś, a teraz… chcesz wypełniać posłannictwa.Biskup usiadł z trudem i zatelepał spiżowym dzwonkiem.— Wiesz, że już nie mogę cię stąd wypuścić.In nomine patris… — I nakreślił krzyż w powietrzu.Weszli dwaj mnisi.Biskup skinął ręką.Oparli się o wózek.— Janie, powtarzaj sobie mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa, wciąż to powtarzaj.A gdybyśmy już nie mieli się zobaczyć… przebaczam ci — wycedził zbolały starzec.Drzwi się zamknęły, biskup został sam.Opuścił głowę.Długo rozmyślał, po czym wstał, podszedł do stolika w rogu, usiadł i podniósł słuchawkę.Z pamięci wykręcił numer diabła.— Svätopluk… jest, jak przewidywałem, zwariował.Nawet nie wiedział, co mówi.Starał się zdobyć na jakąś aluzję, ale interweniowaliśmy na czas.Tym idiotom nic z tego nie przyjdzie.— Ale… i tak go trzeba izolować.Aż do końca.— Tak, tak, to niedługo potrwa.Już śmierdzi.— Dziękuję za wiadomość.Pozostajemy w kontakcie… Z Bogiem! — ostatnie słowo zabrzmiało szczególnie sarkastycznie.Odłożył słuchawkę.Twarz ukrył w dłoniach.Siedział nieruchomo jak figura woskowa.— Deus omnipotens… Jak długo jeszcze, jak długo? Kiedy to się wreszcie skończy? — wyjęczał.20KRAUZ Z CANISEM NIE STWIERDZILI NICZEGO.Cały wydział zabójstw nie stwierdził niczego.Żaden, ale to żaden policjant w mieście nie stwierdził niczego.Tajniacy węszyli jak szaleni… nie stwierdzili absolutnie niczego.Mayor coraz bardziej rozluźniał krawat, a po południu przyszło mu do głowy, żeby go zdjąć i przywiązać do lampy pod sufitem.Zanim się na to zdecydował, wezwali go na naradę.W nocy zaczęło się piekło.Przeszukano wszystkie speluny.Już od wielu lat nie doprowadzono na posterunki policyjne tylu pobitych meneli.Krauz i Canis poszli się przespać.Obu było to bardzo potrzebne.Dzień jest mądrzejszy od wieczora.Z pewnością nie odkrył tego amator barów nocnych, ale miał rację i Krauz przekonał się o tym na własnej skórze.Váňa policzył ogórki w lodówce i zwrócił się do nich dobrodusznie:— Która to świnia nienażarta?!Hanzel pohuśtał się na krześle, ręce splótł na karku i czekał, uśmiechając się złośliwie.Zapowiadał się piękny początek dnia pracy.Zakłócił go telefon.Była zaledwie siódma za dwie, a w kancelarii siedziało tylko ich trzech.Odebrał ten trzeci, był najbliżej.— Krauz… wydzia…— Poznajesz, kto mówi.— Poznaję…— Na rogu hotelu Kyjev… masz tam dwieście metrów… za dziesięć minut… Dokładnie! Sam, autem! Macie u siebie białą škodę z porysowanym przednim błotnikiem, przyjedź nią.— I się rozłączył.Krauz sprintem wybiegł z kancelarii, wpadł do Mayora i porwał ze stołu książkę wozu.Zameldował od drzwi:— Chodzi o Eda, jazdę podpiszesz mi potem.— I już go nie było.Mayor miał ogromną ochotę zacząć strzelać, ale Krauz znikł tak szybko, że nie zdążył wyjąć broni.Wstał, minął korytarz i wpadł do ich kancelarii, czerwony na twarzy.— Jeśli wiecie cokolwiek, to gadajcie, bo każę go zamknąć na psychiatrii… a was jeszcze gorzej… na inspekcji.Do jasnej kurwy nędzy!— Miał telefon… błyskawiczne spotkanie z informatorem.Jakoby chodzi o Eda.Šani, ja bym tego nie brał tak tragicznie! — Hanzel wziął kolegę w obronę.— Dlaczego poleciał bez krycia?— Bo się nazywa Krauz… to taki jeden pieprznięty facet, twój podwładny.— Aha! — Mayor z całą powagą skinął głową i wycofał się z kancelarii, potrącając wchodzącego Canisa.— Cześć, chłopaki… Co słychać?Presja psychiczna pozostawiła ślady w każdym z nich.Mayor nie miał łatwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.