[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na przełęczy Chajber zrozumiałem lepiej istotę pakistańskiego zachodniego pogranicza z afgańskimi, wrogimi plemionami – rejonów niepodlegających w pełni pakistańskiemu prawu ani kontroli, a do tego trudnych i górzystych.Wiedziałem już wtedy dobrze, jak rządy talibów niszczą ten kraj, a schronienie, jakie oferowali oni ekstremistom pokroju al-Kaidy stanowiło coraz poważniejsze zagrożenie.Jak bardzo poważne, dowiedzieliśmy się 7 sierpnia, kiedy nasze ambasady w Kenii i Tanzanii zostały staranowane przez ciężarówki wyładowane materiałami wybuchowymi.Zginęło 71 amerykańskich obywateli (w tym troje członków zespołu wspierania bezpieczeństwa CENTCOM-u) i 234 miejscowych, ponad 5000 zostało rannych.Ataki zostały przeprowadzone przez grupę terrorystyczną al-Kaida Osamy bin Ladena.Natychmiast wysłaliśmy tam Antyterrorystyczny Zespół Wsparcia Floty (FAST), składający się z marines, jednostek inżynieryjnych marynarki i jednostek medycznych, by sprostać wymogom sytuacji; jednocześnie z naszej kwatery głównej wysłałem do Nairobi zespół mający stworzyć Dowództwo Połączonych Sił Specjalnych, by ustalił, czego jeszcze potrzeba.Wszystko to zostało nazwane operacją „Stanowcza Odpowiedź”.Atak nie był całkowitym zaskoczeniem.Kilka miesięcy wcześniej dowiedzieliśmy się od prezydenta Moi, że islamscy ekstremiści działają w tym rejonie i w sąsiadującej Somalii i że działalność terrorystów staje się coraz poważniejszym zagrożeniem dla Afryki Wschodniej, Środkowej i Zachodniej.W lutym, działając na prośbę naszej ambasador w Kenii Prudence Bushnell, wysłałem do sekretarza stanu ostrzeżenie o ataku samochodu pułapki na ambasadę w Nairobi (ambasada stała przy jednej z najruchliwszych arterii miasta) i propozycję pomocy z oceną bezpieczeństwa i zaleceniami.W odpowiedzi Departament Stanu lakonicznie stwierdził, że moja pomoc nie jest potrzebna – to samo usłyszała ambasador, kiedy próbowała zwrócić na siebie uwagę Waszyngtonu przed przyjściem do mnie.Kiedy pewien dziennikarz w jakiś sposób dotarł do zasadniczej treści tej odpowiedzi, w Waszyngtonie wybuchł mały kryzys, ale ku mojemu zdumieniu Departament Stanu po prostu to zignorował i sprawa ucichła.Trudno.Musieliśmy znaleźć odpowiedź na poważniejsze pytanie: co zrobić z Osamą bin Ladenem i al-Kaidą? Wiedzieliśmy wtedy, że są oni rosnącym zagrożeniem, ale nie wiedzieliśmy, jak niebezpieczni staną się w przyszłości.Po demonstracjach w Nairobi i Dar es-Salaam „niebezpieczni” mogło być słowem zbyt łagodnym.Było jasne, że musimy kontratakować.Ale to miało być niełatwe.Al-Kaida nie była nigdy „miejscem”, które moglibyśmy namierzyć; to siatka.A Osama zawsze był nieuchwytny.Wiedzieliśmy, że al-Kaida ma placówki w Afganistanie, a nasze agencje wywiadowcze wiedziały, że Osama znajdował się wtedy akurat w ich pobliżu, ale nie było żadnej możliwości jego dokładnego zlokalizowania.W połowie sierpnia pojawiły się nowe informacje zdobyte przez wywiad, z których wynikało, że bin Laden być może odwiedzi jeden ze swoich obozów szkoleniowych w Afganistanie.Rozkazano mi przygotować atak rakietami Tomahawk na ów obóz oraz na cel w Chartumie, w Sudanie.(Według naszego wywiadu była to fabryka farmaceutyków, produkująca prekursor, z którego wyrabiano toksyczne środki chemiczne dla organizacji terrorystycznych).Ataki zaplanowano na 20 sierpnia.Cel w Sudanie był dla mnie nowością; nie widziałem dotąd wzmianki o nim w raportach wywiadu, ale dowody, że jest wykorzystywany przez terrorystów, wydawały się wysoce wiarygodne.Obozy szkoleniowe były prymitywnymi, ale skutecznie działającymi placówkami, pozbawionymi istotnych celów, jeśli chodzi o infrastrukturę, a szansę trafienia bin Ladena były niezbyt duże, ale uznałem, że warto spróbować.Gdyby był na miejscu, a my byśmy go trafili – świetnie.Gdyby go nie było, przynajmniej dowiedziałby się, że jesteśmy w stanie go dosięgnąć.Wiedziałem, że sporo ryzykujemy i że jeśli go tam nie ma, zostaniemy skrytykowani, ale uważałem, że warto.Tego dnia, kiedy wystrzeliliśmy rakiety, sprzątnąłem ze swojego biurka wszystko oprócz kartki z podziękowaniami od rodziców sierżant Sherry Olds, wyjątkowej podoficer, która zginęła w zamachu w Nairobi, za list, który im wysłałem i za honorową salwę na jej pogrzebie.Atak nazwaliśmy operacją „Nieskończony Zasięg”.Nie wyrządził tak naprawdę wielu szkód, a my zostaliśmy za niego mocno skrytykowani przez prasę i polityków, ale moim zdaniem ryzyko się opłaciło.Po tym ataku wywiad znalazł jeszcze kilka innych celów, ale żaden z nich nie był na tyle pewny, żebym zgodził się na ostrzał rakietowy czy wysłanie oddziałów do zadań specjalnych.Ryzyko, które ponosiły nasze siły, i towarzyszące takim akcjom zniszczenia nie znajdowały usprawiedliwienia w ogólnikowych danych wywiadu.Podczas wizyty w Nairobi 29 sierpnia obiecałem ambasador Bushnell, że nasze siły bezpieczeństwa FAST nie opuszczą miasta, dopóki nie zostanie założona nowa ambasada – co miało potrwać co najmniej kilka miesięcy.Dlatego też niedługo potem spotkał mnie wstrząs, kiedy Pentagon zaczął na mnie naciskać, żebym wycofał marines jeszcze przed znalezieniem nowego, bezpieczniejszego miejsca na ambasadę.Według Pentagonu utrzymywanie tam marines było zbyt kosztowne, a poza tym bezpieczeństwo ambasady było sprawą Departamentu Stanu.–My zrobiliśmy swoje.Teraz to ich problem.–Nie możemy się wycofać – powiedziałem im.– Nie ma takiej możliwości ani ludzkiej siły, żebyśmy zostawili Amerykanów narażonych na niebezpieczeństwo.–Cóż, to problem Departamentu Stanu – powtarzał Pentagon.– Oni sami powinni się martwić o swoich ludzi.Nie my.Nie zamierzałem pozwalać, żeby utarczki między dwiema agencjami przeszkadzały mi bronić amerykańskich obywateli.Dlatego rozegrałem to twardo.–Pieprzenie – powiedziałem.– Nie zostawię Amerykanów w niebezpieczeństwie.Ci marines zostaną tam, dopóki nie znajdzie się odpowiednie miejsce do przeniesienia ambasady.Będę ochraniał Amerykanów tam, gdzie mieszkają i pracują.Wciąż są narażeni na niebezpieczeństwo.Pentagon długo kręcił nosem, ale nikt nie zamierzał mi się przeciwstawić.Na początku września kryzys między Etiopią i Erytreą stał się jeszcze bardziej niepokojący.Wszystko wskazywało na to, że w Rogu Afryki wkrótce zagości wojna.Żeby złagodzić napięcia i znaleźć pokojowe rozwiązanie kryzysu, prezydent mianował byłego doradcę bezpieczeństwa narodowego Tony’ego Lake’a specjalnym wysłannikiem, a mnie rozkazano z nim współpracować.Nasze współdziałanie stało się znane jako „Strategia Tony-Tony”.W pierwszym tygodniu września pojechałem do Etiopii i Erytrei [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.