[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było zbyt ciemno, bym mógł dostrzec szczegóły, ale pokój wydawał się niewiele większy od szafy.Na przeciwległej ścianie, od podłogi do sufitu ciągnęły się półki, dzieliły mnie od nich niecałe dwa metry.Kolejne pudła i papiery: woń kwaśnego powietrza, którym nikt nie oddycha.Zrobiłem krok do przodu, przekraczając próg.Zdążyłem akurat z ostrożnością paranoika zerknąć za drzwi, gdy ktoś mocno wpadł na mnie od tyłu, wpychając do środka.Zderzyłem się boleśnie z regałami; jeden przechylił się pod moim ciężarem.Odzyskałem jednak równowagę i szybko się obróciłem.Promień latarki na moment mnie oślepił - a potem sama latarka, uniesiona niczym znacznie cięższe narzędzie, rąbnęła mnie z boku w głowę.Ponieważ jednak światło zapowiedziało ów ruch, zdążyłem zareagować: miast ogłuszającego ciosu poczułem tylko stuknięcie w czaszkę.Wciąż byłem gotów do walki.Walki z kimś, kto wydawał się znacznie masywniejszy ode mnie i kto spokojnie przyjął mój cios pięścią.Znów mnie uderzył, tym razem ręką, nie latarką, i poleciałem na plecy.Usłyszałem trzaśniecie drzwi i ów dźwięk sprawił, że szybko zerwałem się na równe nogi.Jeśli napastnik miał klucz, mógł mnie tu zamknąć.Złapałem oburącz klamkę, pochyliłem się i szarpnąłem.On pociągnął w drugą stronę.Zaparłem się stopą o ścianę, drugą o podłogę i pociągnąłem mocniej.Gdy drzwi gwałtownie ustąpiły, zachwiałem się i o mało znów nie upadłem - ale po raz drugi trafiłem na regał i zdołałem się utrzymać na nogach.Kroki biegnącego napastnika oddalały się korytarzem, wybiegłem zatem z pokoju i puściłem się pędem za nim.Co prawda nie widziałem go, ale słyszałem stopy tupiące o drewnianą podłogę.Biegiem wpadłem na podest i sekundę za późno uświadomiłem sobie, że kroki umilkły.Z boku coś się poruszyło, znów zacząłem biec.Jego ramię trafiło mnie w sam środek piersi, pozbawiając tchu.Zatoczyłem się do tyłu, wymachując rękami jak pijak.Jeden krok, dwa.pewnie zdołałbym odzyskać równowagę, gdybym podczas trzeciego kroku wciąż miał coś pod sobą, ale moja stopa natrafiła w pustkę przechyliłem się i spadłem bezdźwięcznie z podestu.Być może jestem zbytnim introwertykiem jak na człowiek czynu i za dużo myślę.Z całą pewnością podczas tego krótkiego upadku zabrakło mi czasu, by nawet zareagować na to, co się dzieje.Pamiętam, że rozrzuciłem ręce, jakbym liczył, że mogą natrafić na coś umieszczonego akurat tak, by dało się to złapać.Między palcami przeleciało mi jednak tylko powietrze.Zamknąłem oczy, zbierając siły - oczywiście w przenośni - i czekając na zderzenie głowy z solidnym kawałem marmurowej płyty.Nagle jednak coś się wyłoniło z ciemności z boku.Wyglądało jak koniec smyczy, chlasnęło mnie w pierś i głowę, po czym owinęło się dookoła, raz, drugi, trzeci.W miejscu, gdzie mnie dotykało zapłonął ogień, wnikając głęboko, od skóry aż do samego jądra mego ciała.Otworzyłem usta, by krzyknąć.Potworne szarpnięcie, gdy nagle się zatrzymałem, przekształciło krzyk w bezgłośną eksplozję oddechu, który przeleciał przez zaciśnięte zęby i odbił się rykoszetem w mroku.Przez chwilę dyndałem jak obciążnik na końcu wahadła, odmierzając pożyczony czas: a potem lina rozluźniła się i rozplątała i znów upadłem: na ziemię, z wysokości półtora metra.Wylądowałem ciężko na zimnej posadzce.Przez moment nie byłem w stanie nawet wciągnąć powietrza w płuca.Ktoś przebiegł obok mnie, ujrzałem rozmazane plecy, gdy pędził w stronę otwartych drzwi.Nim zdołałem dźwignąć się na nogi i pokuśtykać do wyjścia na Churchway nie było już nikogo.Nagły powiew zimnego wiatru rozrzucił po chodniku luźne kartki gazet i styropianowe pudełka po hamburgerach.Nic więcej się nie poruszało.Po paru chwilach, kiedy chwytałem oddech, wróciłem do środka i wdrapałem się po schodach na strych: teraz jednak zapaliłem wszystkie światła i tym razem zauważyłem krótki zakręt w lewo na końcu korytarza, który za pierwszym razem przeoczyłem.Były tam jeszcze jedne drzwi, na samym końcu, podobne do wszystkich z lewej strony, tylko odrobinę mniejsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.