[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak się spodziewał Zefrid, z niczym wróciła Latorosłka od Stojgniewa i Emnildy.Uśmiechnął się krzywo, powiedział: - Dla próby cię jeno wysłałem.Noś ona ciasnochę a bisior.Ostawaj z Jezu Krystem.Znów leżał w saniach, patrzył na ośnieżone świerki, gnał gdzieś z polecenia księdzowego, lisie dumki chodziły mu po głowie, lecz wiedział: nie wiodło mu się jakoś.ostatnio.Aż w pewnej chwili uniósł się nieco na łokciach, rozejrzał się, pomyślał:- Dobiera sobie, Bolko, dobiera.Ale jest jeszcze Mazowsze.Mazowsze jest.Niechże się uspokoi ten gwałt, obaczym.Tymczasem.- i już myśli mu latały same, szybkie, gołymi imionami, przy każdym imieniu obraz, pamięć węzłów i intryg.Bolko.Rajnbern - z zapadniętą twarzą.Gaudenty - migający okiem, gdy kto Wojciecha wspomni.Gruby Dedi - z obwisłymi policzkami, krewniak Ody.Oda - sucha, zaciekła - a synowie jej.Mieszka jest giermkiem grafa Hugona.A Świętopełk?.niemały już Świętopełk.Piekuta - jakże go wygryźć, małego, krępego Piekutę? Dziewanna? Sobiesiaw? tego sam podkopał przed Bolkiem.Może klątwę na Piekutę wyjednać za ów krzyż, na który zrazu srebra dać nie chciał.U kogo? U Poppona?Unger - ach! trza znów z Ungerem się sprząc.Kłąb.Co za Kłąb? Komornik jakowy ś.Bolko Rudy, przeciw niemu Jaromir a Udalryk, a Sobiebor.Gaudenty, brat Sobiebora.Jakże to?Piekuta, Piekuta, Piekuta.Och, Piekuta!.Stojgniew i Przemko Świradowic, koński łeb Zadora i łysy Odrzykoń, i Budziwoj, i Jarosz, i Wartko, i Sułek.Jago, drug Ottona, ten ci w nieprzyjaźni z Dedim.Ekkehard, drug Bolkowy, a bratanek jego, Guncelin.A ówże Dzierżyk w Jomsborgu ponoć się kłóci z Sigwaldem.Emnilda, Latorosłka.Bolko.Natężone lisie plany.Tu mignąć, tam udać, wywabić, zagnać na śmierć.Czarne oczy patrzą w niebo.Po niebie ph/ną białe obłoki, na brzegach złoto.Złoto!Chłopak wiozący Zefrida usłyszał cichy śmiech.Głowę odwrócił - świątek patrzył w niebo, wargi ledwo odchylone, i ten cichy, z głębi piersi chichot.Tfu! na złe.Zefrid uniósł się nieco, krzyknął:- Poganiaj! Chyżo! Chyżo!Zawsze dlań było za wolno.Bolesław jechał drobnym truchcikiem, za nim walił na gniadym, rosłym źrebcu Piekuta.Bolko mu darował onego źrebca, starej klaczy nie nadążyć za koniem fiołkowym; a tej zimy mało się rozłączał Bolesław z pierwszym komornikiem, musiał Piekuta zdążać za księdzem w ślad i w ślad - już go kości bolały od tego ciągłego podskakiwania na siodle.Bolesław zdarł w pewnej chwili konia, kiwnął ręką na komornika.Zrównali się, jechali stępa pobok.Bolko spytał z przyjaznym uśmiechem, gdyby Stojgniew widział ten uśmiech, wiedziałby: źle z Piekuta.Ksiądz pytał: - Co jest Kłąb?Piekuta podniósł brwi ze zdziwieniem:- Jest taki komornik, posyłam ji tu.tam.jak wielu.- Jak wielu?.- zagadnął Bolko, nic nie odparł, uderzył konia pletnią.Piekuta spojrzał na falujące w galopie kłęby księdzowego konia, nastroszył się.Z najbliższego postoju pchnął gońca: “Kłąb natychmiast niech szuka mnie.Choćby z posłaniem jechał, niech zawróci i szuka mnie.Konia mu dać”.Nakaz Piekutowy dognał Kłąba podle Łęczycy.Zdał przewóz Robakowi, ruszył na Śląsk.Znalazł Piekutę we Wrocławiu, gdzie wprzódy ten był grodowym komornikiem, nim wziął miejsce po Sobiesławie.Przyszedł doń oszroniony, tak siak ostukał śnieg ze skórzni, pytał się Piekuty, czego by odeń chciał.Piekuta wparł weń oczy, zdało się: wszystkie mięśnie na twarzy mu chodziły, zagadnął:- Maszli jakiego wroga? Gadaj.Zaokrąglały oczy Kłąba.- Wroga?- Ktoś naszczekał na cię przed księdzem.- Kto?- Dureńeś.Bym był wiedział, przeczżebym pytał! Komuś w drogęś wlazł? Głowa w tym twoja: pókiś żył, tak blisko ciebie topór nie był.- Nijakiego wroga nie mam.- Pomyśl.- Nie mam, mołwię.Ni ja znam kogo z wielmożów, ni widziałem.Nikomum w drogę nie lazł.Piekuta potarł czoło pięścią, myślał o sobie, nie o Kłąbie, zwidział mu się przygięty nad skrzynią cień Sobiesława u Złotej Góry; mruknął:- Bieda.I kazał dać sobie piwa.Gęsto przepijał do Kłąba, nie spuszczał zeń twardego wejrzenia.W pewnej chwili przysiadł się doń bliżej, objął go ramieniem, z serdecznym przyjacielstwem rzekł:- Dziwny człek ty, Kłąb.Ktoś prosi za ciebie, ktoś judzi na cię.Wiem to: siedziałeś by dzik w puszczy.Zwierza biłeś ze stryjcem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.