[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Amerykanie? – zapytał Gmitruk.– Tak.Pociąg wyładowany bezcennymi skarbami jechał z Norymbergi do Krakowa i dla świeżej komunistycznej władzy to była niezręczna sytuacja.Ludzie stali wzdłuż trasy przejazdu, wiwatowali na cześć Amerykanów, rzucali kwiaty.Kierownikiem pociągu był Estreicher, dwunastoma amerykańskimi żołnierzami ochrony dowodził kapitan Everett Lesley, było też trochę dziennikarzy, trochę kobiet nazywanych w źródłach oględnie „paniami do towarzystwa”.Myślę, że była to dość wesoła gromadka.Pociąg wjechał do Polski na gapę, bo tylko Lesley miał wizę, ale kto by się wówczas przejmował kontrolą dokumentów.– Bardzo wygodne dla wywiadu albo sił specjalnych – zauważył Gmitruk – Jak długo byli w Polsce?– Pięć dni.– Aż nadto, żeby się rozejrzeć i wszystko sprawdzić.Co to był za skandal?– Znamy tylko wersję oficjalną.Ostatniego wieczoru był bankiet, Amerykanie popili, a jak doszli rankiem do siebie, zobaczyli ponure twarze milicjantów i wojskowych, ponieważ jeden z nich miał w nocy zastrzelić dwóch milicjantów.Zrobiło się nieprzyjemnie, nagle wizy stały się istotne, Polacy otoczyli kordonem pociąg razem z Amerykanami i zażądali wydania winnego strzelaniny.Albo sprawca, albo wszyscy zostają.– I jak z tego wybrnęli?– Wydali jednego, który poszedł siedzieć.Niejaki Timothy Beagley.Posiedział, ale nawet nie doczekał procesu.Amerykanie oficjalnymi kanałami podali, że to jednak inny żołnierz był winien awantury, już się przyznał i został aresztowany.Wyglądało to podejrzanie, ale Polacy łyknęli to i wypuścili Beagleya.Gmitruk pokiwał głową.– Dobra wywiadowcza robota, nie wierzę, że to było improwizowane.Ciekawe, na czym go przyłapali, że musiał zlikwidować ogon.Kiedy to wszystko się działo?– Na przełomie kwietnia i maja 1946.W Święto Pracy, dlatego wybuchł taki skandal.Karol aż gwizdnął.– Tak jakby wszystko wskoczyło na swoje miejsce, co nie? Gubernator szantażuje Amerykanów, ale ci mu nie wierzą i doktor prawa już czuje pętlę na szyi.Więc doktor sypie, w nadziei, że jak położą łapy na sekrecie i wartej majątek kolekcji, to może mu odpuszczą.Naiwne, ale co ma do stracenia.Amerykanie wysyłają swoich, korzystając z przykrywki transportu dzieł sztuki, i znajdują figę z makiem.Maglują go jeszcze chwilę, a potem Frank ląduje z uśmiechem na szubienicy, zanim zdąży powierzyć swoje tajemnice komuś, kto da im wiarę.Dobrze mówię?– Naprawdę się uśmiechał? – Gmitruk wydawał się zaciekawiony.– Podobno.Dobrze mówię?– Tak, tak, dobrze mówisz.– Lorentz nie potrafiła i nie chciała ukryć irytacji, która ogarniała ją zawsze, kiedy ludzie oczekiwali potwierdzenia oczywistości.Marnowanie czasu, i tyle.– Tylko nie mówisz, że znowu to samo.Znowu smok z bajki, jak odetniemy jedną głowę, wyrastają trzy następne.Wszystko spekulacje.– Co się rzucasz znowu?– Co się rzucasz? Co się rzucasz? – przedrzeźniała go.– Tak się pytasz, jakbyś już pozował do zdjęć w muzeum w Warszawie, za jedną rękę trzymasz Claude’a, za drugą Vincenta.Jeśli ta teoria jest prawdziwa, to ktoś ukradł między czterdziestym piątym a czterdziestym szóstym rokiem Frankowi jego schowaną na czarną godzinę kolekcję i jego sekret.I chyba zeżarł potem, bo znowu wszystko znika bez śladu, to już tradycja w tej historii.Denerwuje mnie to, muszę spokojnie pomyśleć.Wygrzebała się ze śpiwora, przelazła przez stertę siana i wyszła na świeże powietrze.12Na zewnątrz było ciemno i mroźno, podmuch wiatru uderzył w nią niczym siarczysty policzek.Przypomniała jej się gehenna przedzierania się przez las i Zofia o mało co nie wróciła do ciepłego wnętrza, ale podniosła kołnierz kurtki i zmusiła się do marszu.Musi pomyśleć.Naprawdę musi się zastanowić, bez trzech osób na głowie.Wszystko ją męczyło i stresowało, nie mogła się skupić, irytacja działała na jej mózg jak alkohol, otumaniając i odbierając jasność umysłu.Mnożyli zagadki i hipotezy, podniecali się zbiegami okoliczności, a zapominali o najważniejszym – o znalezieniu w tym kłębku jakiejś nitki, za którą można podążyć.To nie było oczywiście tak atrakcyjne jak żonglowanie tajemnicami, ale tylko żmudna praca mogła przynieść efekty, inaczej będą się gubić pośród przemawiających do wyobraźni zagadek, trochę jak w gabinecie luster, patrząc bezradnie na własne odbicia, wyobrażenia i fantazje zamiast faktów.To nie był jej styl.W jej stylu było pomyśleć, rozważyć za i przeciw, stworzyć kilka wariantów rozwiązania i wybrać właściwy.Tak jak to widziała, stoją przed nimi cztery zadania.Zadanie pierwsze: stwierdzić, czy Milewski faktycznie miał kolekcję francuskich impresjonistów.Zadanie drugie: dowiedzieć się, w czyje ręce trafiła i jak mogła wylądować u Franka.Zadanie trzecie: potwierdzić hipotezę o sekrecie Franka.Zadanie czwarte: znaleźć Portret Młodzieńca.Na pierwsze miała rozwiązanie, trzecim nie chciała się zajmować, bo na tym etapie była to czysta fantastyka naukowa, tyle że pozbawiona pierwiastka nauki.Drugie zadanie nie dawało jej spokoju.Ponieważ jeśli w Polsce ktoś powinien to wiedzieć, to właśnie ona.To ona musiała dokonywać karkołomnych wyczynów, aby udowodnić, że jakiś obraz, który pojawił się na aukcji w Londynie albo w Hamburgu, został zrabowany w Polsce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.