[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wybuch entuzjazmu nie kazał na siebie długo czekać.Wydobywano z kufrów kostiumy i maski.Pędzono byki ulicami.Wierni bratali się z niewierzącymi i dzielili z nimi łzy szczęścia.El Murid pobłogosławił świętujących z wysokiego balkonu.Na jego twarzy zastygł nieznaczny uśmiech.Esmat na głos dziwił się ich radości.–Cieszą się nie ze względu na mnie, lecz na siebie, Esmat.–Panie?–Nie cieszą ich ani zdobycze, ani mój powrót.Cieszą się, ponieważ dzięki temu, że ocalałem, sekretne oblicze jutra powlekła znowu znana maska.Uwolniłem ich od niepewności.–Wobec tego z pewnością będą rozczarowani, kiedy przekonają się, ile chcesz poświęcić dla pokoju.Adept jednak już postanowił, że sprzeciwi się swemu Bogu.Jego misja, powtarzał sobie, polegała na zbudowaniu Królestwa Pokoju.Niezdolny był już dłużej wysyłać ludzi na śmierć…–Co ze środkami przeciwbólowymi? – zapytał jakby mimochodem.– Czy dostawy są zabezpieczone?–Raz już nazwałeś mnie tchórzliwym szczurem, panie.Od lat okupowaliśmy Ipopotam.Zdobyłem dość, by wystarczyło na kilka żywotów.El Murid w roztargnieniu pokiwał głową.Oszołomiony narkotykami, będzie w stanie niedopuszczać do siebie prawdziwego powodu, dla którego sprzeciwił się swemu Bogu: czystej dziecinnej złości za strzały zdrady, które trafiły go pod Pięcioma Kręgami.Wrócił do wcześniejszego pytania Esmata.–Oni nie dbają o to, jaką maskę nosi niepoznawalne.Chcą tylko, by skrywało się za jakąkolwiek.Emisariusze aliantów zaczęli przyjeżdżać po dwu tygodniach.–Tym razem wydają się znacznie bardziej poważni – zauważył Adept.– Zwłaszcza Książę Szarego Płaskowyżu.–Być może wyczuwają twoje zdecydowanie, panie – odparł Esmat.–Wątpię.– Już ostro zabrali się za sekretne knowania i podkładanie nóg konkurentom.Jednak nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że oto będzie miał do czynienia z ludźmi zdolnymi do uczciwych zobowiązań i wzięcia na barki ciężaru odpowiedzialności za ich realizację, a wszystko na oczach zgromadzonej ludności.Nawet Gildia wysłała swoje poselstwo, pod przewodnictwem groźnego generała Laudera.Itaskianie wysłali szacownego ministra wojny, jak również śliskiego niczym wąż Księcia Szarego Płaskowyżu.Z tych narad musiało się narodzić coś trwałego.Ustalona procedura formalna zostawiała niewiele miejsca na konflikty lub manipulacje.Żadna ze stron nie przemawiała z pozycji siły.Po tygodniu El Murid zwrócił się do Esmata:–Uda nam się.W ciągu miesiąca zamkniemy sprawę.Będziemy w Al Rhemish, zanim twoi dawni wspólnicy zdążą oddać wszystko, co ukradli na wieść o mojej śmierci.– Zachichotał.Stał się El Muridem znacznie łatwiejszym do zniesienia – czerpał młodzieńczą przyjemność ze zbijania wszystkich z tropu swą otwartością i świeżo nabytym cynizmem.Ludzie pamiętali, że był synem kupca solnego, i szeptali, że krew zawsze się odezwie.–Wcale nie tak długo jeszcze, Esmat.Jedynymi prawdziwymi złodziejami są tu Itaskianie, a oni sami sobie krzyżują szyki, nie potrafiąc działać w zgodzie.Wyjdziemy na tym znacznie lepiej, niż się spodziewałem.Niemalże natychmiast zawarł tajne, długoterminowe porozumienie z Księciem Szarego Płaskowyżu.Na osobności książę prezentował pragmatyczną uczciwość, którą El Murid potrafił docenić.–A co z Drugim Imperium, panie? Czy mamy porzucić ten sen?–Nie martw się, Esmat.Nie martw się.Kupujemy tylko odrobinę czasu na nabranie oddechu, czasu, w którym sen może stać się nową siłą.Wierni zanieśli Słowo aż na brzegi Srebrnej Wstążki.Posiali burzę.Te pola oddadzą nam swoje bogactwa, kiedy następne pokolenie Wybranych przybędzie na zbiory.Esmat patrzył na swego pana i myślał:„Tak, ale… Któż będzie ich siłą napędową? Kto wniesie iskierkę boskiego szaleństwa, każącą ludzkim masom podążać na śmierć za sprawę, której nie potrafią pojąć? Nie ty, panie – myślałEsmat.– Nie ty.Ty już nawet samego siebie nie potrafisz przekonać”.Spojrzał na El Munda i poczuł, jak ogarnia go wielki smutek; poczuł się tak, jakby w chwili, gdy odwrócił wzrok, zabrano mu coś cennego.Nie miał jednak pojęcia, co to mogło być.Nie rozumiał tego uczucia.Zawsze uważał się za praktycznego człowieka.Rozdział 22Ostatnia bitwaHaroun i Beloul patrzyli w dół na szeregi wrogów.Obóz oblegających miasto rósł z każdym dniem.–To może się paskudnie skończyć, panie – zauważył Beloul.–Robi się z ciebie wielki prorok, Beloul.– Haroun powiódł wzrokiem po popękanych murach obronnych Libiannin.Ciężkie machiny oblężnicze nie będą miały kłopotów z ich skruszeniem.Wróg w istocie wcale nie musiał tracić czasu na budowanie machin.Dobrze zaplanowany atak z pewnością powali mury.Jemu i Hawkwindowi brakowało ludzi do ich obsadzenia, a tubylcy odmówili pomocy.–Co się dzieje, Beloul? Dlaczego jeszcze nie atakują? Dlaczego nie pokazała się itaskiańska flota? Muszą wiedzieć, jaka jest nasza sytuacja.Z pewnością będą nas chcieli wydostać, nieprawdaż?Od tygodni nie miał kontaktu ze światem.Wedle ostatnich wieści, jakie doń dotarły, El Murid poległ w bitwie z Itaskianami.Nadzieje Harouna uleciały ku niebu niczym triumfujące orły.Wysyłał posłańca za posłańcem, póki nie zaczęło to wyglądać jak niekończąca się procesja rybackich łodzi, opuszczających zatokę, by nigdy do niej nie powrócić.–Zapomnieli o nas, panie – powiedział Beloul.– Świat zajmuje się jakimiś swoimi sprawami i o nas zapomniał.Może celowo.–Ale skoro Adept nie żyje…–Panie, nikogo prócz nas, rojalistów, nie obchodzi, czy kiedykolwiek zasiądziesz na Pawim Tronie.Itaskianie? Są zadowoleni, że robimy tu mnóstwo hałasu, zajmując ludzi Adepta.Ale czy zechcą oddać za nas życie? Nie mieliby z tego żadnej korzyści.Haroun uśmiechnął się słabo.–Miej litość, o zabójco złudzeń.–Oto nadchodzi Shadek.Wygląda na człowieka, który sam chętnie zarżnąłby kilka marzeń.Na twarzy el Senoussiego gościł ponury cień.Haroun zadrżał.Wyczuwał złe wieści.–Przybyła łódź, panie – wydyszał Shadek.–I cóż?–Przywiozła człowieka Gildii, nie zaś jednego z naszych ludzi.Teraz rozmawia z Hawkwindem.Kiedy na mnie patrzył, miał śmieszny wyraz twarzy.Smutny i pełen bólu.Przywodził na myśl kata, który właśnie ma ściąć swego bliskiego.Haroun poczuł znienacka ciarki na plecach.–Co myślisz, Beloul?–Myślę, że najlepiej będzie, jak zaczniemy się oglądać za siebie, panie.Myślę, że wkrótce dowiemy się, dlaczego żaden z naszych kurierów nigdy nie powrócił.–Obawiałem się, że coś takiego powiesz.Żałuję, że moich studiów shaghfina nie doprowadziłem do miejsca pozwalającego na dokonanie inwokacji wyroczni… Naprawdę mogliby się zwrócić przeciwko nam?–Ich interesy nie są zbieżne z naszymi, panie.–To też obawiałem się od ciebie usłyszeć.Haaken i Reskird wyglądali jak ludzie stojący nad grobem nagle zmarłego przyjaciela [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.