[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W dodatku palącego fajkę!- Czy mógłbym pożyczyć pańską lornetkę? - spytał teatralnie wyglądający Anglik.- Oczywiście - odpowiedział Sam.- Jestem panu niezmiernie wdzięczny.- Ależ nie ma za co.- Przykro mi, że przerywam panom tę miłą pogawędkę - wtrącił kapitan Mariucci.- Mówię panu po raz ostatni, panie Gumpertz: proszę natychmiast uruchomić ten cholerny młyn i sprowadzić tego typa na dół.Dobrze? Capisce?- Panie kapitanie, Joey jest stary, ma osiemdziesiąt pięć lat.Jest uparty, nie znosi, kiedy mówi mu się, co ma robić.Poza tym to mój szwagier, brat mojej żony, Marie.Jeżeli stanie mu się coś złego, już po mnie.Zresztą Joey zmajstrował coś przy przekładni; nie jestem w stanie ruszyć mechanizmu.- Jeśli Joe zepsuł przekładnię, to niech pan ją naprawi - odparł Moochie.- Naprawi, naprawi.- mruknął Gumpertz.- Tak, naprawi!- Gdybym tylko umiał, panie kapitanie.Widzi pan tego grubego faceta w maszynowni? To nasz mechanik Manny.Właśnie próbuje naprawić przekładnię, ale mu nie idzie, bo Joey coś zepsuł.Chyba wyjął jakąś część i zabrał ze sobą na górę.- Włożył klucz między tryby, cholera jasna! - odezwał się głośno mechanik, ubrudzony chyba stuletnim smarem.Miał niewesołą minę.- O właśnie, włożył klucz między tryby - powtórzył Sam.- Wsadził duży klucz francuski w przekładnię główną - wyjaśnił Manny.- Tak sprytnie, żeby młyn mógł wykonać tylko pół obrotu, a potem się zablokował.- Skoro tak, wyjmij ten klucz, dobra? - powiedział Gumpertz.- Jest piątkowy wieczór, zbiera się coraz więcej klientów, a ty tu przychodzisz i gadasz takie rzeczy.Wracaj do szopy i wyciągnij klucz z przekładni.Zrobisz to dla mnie, Manny?- Dobrze, dobrze już wracam - zagderał mechanik, ruszając z powrotem ku szopie.- Spróbuję jeszcze raz.- Spróbujesz? Nie próbuj, tylko zrób to! Boże! Musimy wyjąć ten klucz, prawda, panie kapitanie?Znad Atlantyku nadleciał nagle silny powiew wiatru.W górze kłębiły się czarno purpurowe chmury, podświetlone na czerwono i żółto światłami wesołego miasteczka.Ambrose obserwował przez pożyczoną lornetkę wagonik z Joeyem Bonesem.Wagonik kołysał się teraz mocno na porywistym, wschodnim wietrze.Od strony oceanu niebo rozjaśniła błyskawica, po czym rozległ się grzmot.Wahadłowe ruchy wagonika zniechęciłyby nawet silnego mężczyznę do dalszego przebywania na szczycie diabelskiego młyna.A przecież prawdziwa wichura dopiero się zbliżała.- Panie Samuelu, proszę powiedzieć mi jeszcze raz, dokładnie, co skłoniło pana Bonesa do postąpienia w taki sposób?- Wiem tylko tyle, panie inspektorze, że czegoś się przestraszył.Około wpół do dziesiątej, jeśli się nie mylę, ktoś zadzwonił do niego, do kasy.Wyskoczył z budki, powysadzał klientów, pozapinał łańcuchy, żeby nie wchodzili nowi, zamknął młyn.Zawołałem: „Joey co ty wyprawiasz?!” A on na to: „Sammy, musisz mi pomóc, jestem w ciężkich opałach!”- Nie powiedział, w jakich?- Nie.Nie musiał.Jakby pan inspektor spędził całe życie na ulicach Brooklynu, wiedziałby pan, co oznacza takie spojrzenie, jak jego.Ktoś ostrzegł go przez telefon, że ktoś inny zamierza go kropnąć.- Czy pan Joey nie zdradził czasem, kto do niego zadzwonił? - dopytywał się angielski detektyw.- Podobno niejaki Lavon, z domu starców Bide-a-Wee.Joey jeździł tam często oglądać mecze w telewizji razem ze swoim starym kumplem z mafii, Bennym Sangsterem.W tym momencie z tłumu rozległ się czyjś krzyk.Congreve odwrócił się i zobaczył tęgą kobietę w czarnej chustce, zawiązanej na rosyjską modłę.Pokazywała palcem w górę, na stalową konstrukcję naprzeciw diabelskiego młyna, po drugiej stronie alejki.Sczerniała i pogięta, przywodząca na myśl wieżę Eiffla po pożarze, stała nieużywana od wielu lat.Była bardzo wysoka, musiała mieć chyba ze sto metrów.Ambrose przyłożył do oczu lornetkę i zobaczył wspinającego się po niej mężczyznę w białym kombinezonie.Człowiek ów znajdował się w tej chwili na wysokości jakichś trzydziestu metrów i szybko posuwał się w górę.- Moochie, chyba mamy problem - odezwał się Congreve.- Co tam widzisz?- Sam popatrz.- Ambrose podał koledze lornetkę.- O, cholera! Nie do wiary!- Co się dzieje, panie kapitanie? - niepokoił się Gumpertz, wytężając wzrok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.