[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Grubas kopnął starter i wychylił się do tyłu, Usiłując przekrzyczeć rozgdakany silnik:- Handel starymi samochodami.Rozumie pan? W życiu nie zrobiłem lepszego interesu za siedemdziesiąt dolarów!- Poklepał czule odrapany bak.- Dokąd?- Los Angeles!Kiwnął głową na znak, że zrozumiał, i ostrogą podrażnił swojego rumaka.Po kilku minutach jazdy miałem już dosyć.Podekscytowany Fred przekręcił rączkę gazu do oporu i rozpoczął szaleńczy wyścig na zapchanych ulicach, pokrzykując szyderczo do facetów za kierownicami kolejno mijanych wozów, chcąc wziąć na nich odwet za piekielną nudę lat spędzonych przy sortowaniu majtek.Jakim cudem wyszliśmy z tego bez najmniejszego zadrapania, pozostanie do końca tajemnicą.Połykając szare płyty autostrady goniliśmy zachodzące słońce, które przeciekało przez sita rozrzedzonych chmur.Jadąca przed nami ciężarówka z przyczepą, naładowaną dwoma warstwami wozów sportowych, na moment przesłoniła szosę, która w tym miejscu biegła łagodnym lukiem.Wychyliłem się w bok i natychmiast cofnąłem z powrotem.Około pół kilometra w przodzie zauważyłem wóz policyjny, a obok niego trzy sylwetki w mundurach, kręcące się przy zatrzymanym autobusie.- Zawracaj! - ryknąłem do ucha Freda.Pokazał zdziwioną twarz.- Tu nie można.- Zawracaj!Nacisnął pedał hamulca i gwałtownie skręcił kierownicę w lewo, a gdy motocykl piszcząc dartymi oponami ustawił się tyłem do oddalającej się ciężarówki, ponownie dodał gazu.Przemykaliśmy się między pędzącymi z naprzeciwka wozami, których kierowcy wymachiwali w naszym kierunku pięściami albo malowali na czołach znaczące kółeczka.Innych reakcji nie zauważyłem.Po minucie przyszła mi do głowy myśl, że całe miasto skrzyknęło się i postanowiło wyruszyć nam naprzeciw.Po następnej Fred nacisnął hamulec i motocykl zatrzymał się na skraju stromego zjazdu z autostrady.- Jest jakaś inna droga na zachód? - zapytałem.Oderwał palce od kierownicy, podrapał się po zmarszczonym czole i pokręcił przecząco głową.- Nie wydaje mi się.- Chce pan w dalszym ciągu brać udział w tej zabawie?- Panie Brown - powiedział - niczego mi bardziej nie brakowało, jak takich zabaw.Co pan proponuje?- Pojedzie pan dalej sam.Jakieś dwa kilometry albo trzy.Później niech się pan zatrzyma i co kilkanaście sekund naciśnie klakson.Zrozumiał pan?Nie odpowiedział.Kopnął starter i podniósł kciuk do góry.Odprowadziłem wzrokiem malejący punkciki poszedłem w stronę szpaleru drzew oddzielających mruczącą autostradę od monotonii zielonych pól.Wschód słońca zastał nas na wysokości dwóch tysięcy metrów w samym środku stanu Kolorado, o czym donosiła przydrożna tablica.Wierzyłem jej.Już od dłuższego czasu usiłowałem opanować stukanie zębów, ale poza przyciętym językiem nie osiągnąłem niczego.Wtuliłem więc głowę w podniesiony kołnierz kurtki i chowając się za szerokimi plecami kowboja, w milczeniu obserwowałem przesuwający się wolno krajobraz Gór Skalistych z całymi stadami modrzewi o jasnej, polerowanej korze, ostro wycinających się z jasnoszarego tła poszarpanych skał.Przyłapywałem się kilka razy na tym, że zaczynam na to wszystko spoglądać oczami beztroskiego turysty, zapominając o właściwym Celu mojej podróży, rudzielcu, chłopcach MacDonalda i jeszcze innych rzeczach,Zanim minęliśmy reklamową; tablicę, zapraszającą do odwiedzenia najlepszego na przestrzeni stu mil campingu o obiecującej nazwie „BARŁÓG NIEDŹWIEDZIĄ”, silnik chrapliwie zagdaka! jak zarzynana kura i umilkł.Nie pomogły ani łagodne słowa perswazji, ani kopnięcia.Milczał.W przeciwieństwie do Freda mruczącego coś bez przerwy o oszustach i siedemdziesięciu dolarach.Po jakimś czasie podniósł się, wytarł o spodnie zabrudzone smarem ręce, splunął i zepchnął motocykl do rowu.W końcu i do niego dotarła prawda, że pojazd nie wytrzymał morderczej jazdy i wyciągnął tłoki.Facet o głowie do interesów przerzucił wzrok z wychudzonego plecaka na mnie, a gdy głośno przełknąłem ślinę, ruszył W kierunku, jaki pokazywała strzałka na tablicy.XV- Jeszcze raz to samo! - Zamglone oczka Freda patrzyły z dziwnym błyskiem na śniadą twarz barmanki o wyjątkowo obfitych kształtach.Siedzieliśmy już przeszło godzinę w tej stylowej knajpce o drewnianych ścianach, ozdobionych skórami niedźwiedzi, a mógłbym na palcach jednej ręki policzyć chwile, kiedy oderwał od niej wzrok.Chrząknąłem znacząco i po- stukałem palcem o szkło zegarka.Reakcja była całkowicie inna, niż się mogłem spodziewać.Wstał, jednym haustem wypił zawartość szklaneczki i z pustą skierował się do barku, gdzie tłusta facetka o uśmiechu, przy którym grymas Mony Lizy byłby jasny jak słońce, podrygiwała w rytmie proponowanym przez szafę grającą.Postawił pustą szklankę na kontuarze i pokazał palcem jedną z butelek stojących za jej plecami.Gdy nalała mu odpowiednią porcję płynu, zagadał bełkotliwie, a ona odpowiedziała.W ten sposób byłem świadkiem narodzin czegoś tam między grubą kobietą i grubym mężczyzną.Po jakimś czasie przypomniał sobie o moim istnieniu, puścił damskie rączki i przysiadł na sąsiednim krześle.- Ja tu zostaję, panie Brown - wydusił z siebie.- No to cześć - mruknąłem podnosząc się z krzesła.- Dzięki za podwiezienie.Powodzenia!- Panie Brown! - zatrzymał mnie okrzyk, gdy położyłem już rękę na Mamce.Odwróciłem się.Fred skończył pisać, podszedł do mnie i wetknął mi w rękę zabazgraną serwetkę.- To mój adres - powiedział i sięgnął do wnętrza skórzanej kurtki.- Te pięćdziesiąt dolarów odda mi pan, kiedy tylko zechce.Na nogach do Los Angeles doszedłby pan za kilka miesięcy.- dodał, uśmiechnął się i ruszył z powrotem do baru.Musiałem mieć cholernie głupią minę, gdy tak stałem w progu, wpatrując się w zielony banknot w mojej dłoni, bo jeszcze później, kiedy zostawiłem już za sobą camping z małą knajpką w środku, dźwięczał mi w uszach perlisty śmiech barmanki.Nogi bolały mnie piekielnie.Nie należało im się zresztą dziwić.Szedłem już prawie dwie godziny wzdłuż pokręconej szosy, a jedynym rezultatem machania ręką do nadjeżdżających ze wschodu wozów były siniaki na łydkach.Prezenty od kamyków wystrzelonych spod tylnych kół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.