[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dymek snuł śmiałe plany.Siedział na pojedynczym łóżku w jednoosobowym pokoju i myślał o tym, że wcale nie jest tu dużo lepiej niż w jego kryjówce.Motel Azalia należał do miejsc, gdzie ludzie biorą narkotyki, są mordowani i nikogo to nie obchodzi.Dymek dostał siódemkę za dwadzieścia osiem dolarów za noc.Bezmyślnie gapił się w telewizor i popijał wódkę z plastikowego kubka.Czekał na wiadomości.Pięć po szóstej rano zadzwonił telefon.– Czego? – warknął.Dzwoniła Święta.– Kociu, szturmowali naszą kryjówkę.Dokładnie tak, jak przepowiedziałeś – zawiadomiła go podekscytowana.Dymek uśmiechnął się i spojrzał na stojące w kącie worki na śmieci, pełne broni i amunicji.– Zostawiliśmy z Pacjentem samochód koło tej sprośnej księgarni i przyglądaliśmy się z lasku.Mówię ci, prawie pękaliśmy ze śmiechu.Wparowali tam z całym swoim sprzętem i wielkimi giwerami.Dobrze, że się stamtąd zmyliśmy.Kociu, kiedy się zobaczymy, co?– Jeszcze nie teraz – odrzekł bez większego zainteresowania.Przeglądał pusty bębenek colta.– Mógłbyś się zdobyć na jakieś „tęsknię za tobą” i trochę entuzjazmu – powiedziała Święta urażonym głosem.Dymek nie słuchał.Rozmyślał o tamtej starej kobiecie i jej strachu.Jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś tak się bał.Był oszołomiony własną mocą i pijany nią jak wódką.Kochał ten moment pociągania za spust.Czuł wówczas taką euforię, że prawie nie słyszał huku, gdy kule roztrzaskały głowę kobiety.Napił się wódki.– Co powiedzieć reszcie? – zapytała Święta.Dymek się ocknął.– O czym?– Ty mnie wcale nie słuchasz – oświadczyła ostrzejszym tonem.Na pewno nie chciał teraz kłótni ze Świętą.Gotowa była zrobić mu scenę, a tego absolutnie nie potrzebował.– Jestem zmęczony – powiedział i westchnął.– Tęsknię za tobą i chyba oszaleję, bo spotkamy się dopiero w sobotę wieczorem.Wtedy już będziemy wolni i czyści.– Jak to?– Zobaczysz.– A co z Kundlem i resztą?– Nie chcę ich tu teraz.Lepiej nie kręćcie się przy Paradzie Azalii.– Nie wiem, skąd tyle zamieszania wokół takiej zasranej imprezy.A nazywa się to jak jakieś krzaczory.– Święta złagodniała tylko troszeczkę.– Kochanie, będę jej królem.– A co? Przyjedziesz na platformie?Nienawidził jej szyderczego tonu.Odstawił butelkę z wódką, wycelował z rewolweru i strzelił na sucho do telewizora.– Zamknij się! – rzucił swoim piekielnym głosem, który zawsze pojawiał się wtedy, gdy następowała w nim zmiana.– Rób, co ci każę, pindo!– Jak zwykle – odparła potulnie.– I do nikogo nie dzwoń.Nie przychodź tutaj i nikt nie ma wiedzieć, gdzie jestem, kapujesz?– Ja nikomu nic nie powiem.A więc zostawiasz mnie?– Na dwa dni.– A potem wszystko będzie okay?– Jasne.Andy wpadł do domu jak burza i po chwili wrócił do samochodu Virginii z torbą na zakupy.W środku coś było.Brazil miał dziwną minę.– Co to jest? – zapytała.– Zobaczysz.Teraz nie chcę o tym mówić.– Masz tam kawałek czyichś zwłok, czy co?– W pewnym sensie – odrzekł niechętnie.Zastępczyni komendantki wiedziała o śmierci Ruby Sink.Takie rzeczy roznoszą się błyskawicznie.Wszyscy w departamencie policji wiedzieli, że panna Sink wynajmowała Brazilowi dom.A gdy Virginia poznała prawdę, nie mogła się uspokoić z powodu wyrzutów sumienia.Jakże była ślepa i głupia! Rzekoma dziewczyna Brazila okazała się siedemdziesięciojednoletnią staruszką! Parę godzin porucznik West czuła się fatalnie i nie wiedziała, co powiedzieć.Jechali przez dzielnicę Fan.Wszystko było pozamykane, nawet restauracja Robin Inn.Zatrzymali się przed domem Virginii.Wyłączyła silnik, ale nie wysiadali.Patrzyła na Andy’ego w ciemności.Serce jej drgnęło na widok wyrazistych rysów jego twarzy oświetlonych blaskiem ulicznych latarni.– Ja wiem – powiedziała.Milczał.– Wiem o Ruby Sink.Wynajmowała ci dom.I to ona miała być ową kobietą, z którą jakoby chodziłeś.Zmieszany odwrócił głowę.– Chodziłem? – powtórzył.– Gdzieś ty to słyszała?–Od pierwszego dnia w komendzie krążyły plotki, że kręcisz z właścicielką wynajmowanego domu – wyjaśniła.– Potem słyszałam twoją rozmowę przez telefon.Hm, wydawało się, że to potwierdzenie owych plotek.– Dlaczego? Bo byłem wobec niej uprzejmy i odpowiedziałem na wiadomość na pager? – mówił rozgorączkowany Brazil.– Bo była samotna i przynosiła mi ciasta i inne smakołyki? – Drżał mu głos.– Zostawiała je na progu, bo mnie nigdy nie było w domu i nie miałem dla niej ani chwili!– Przykro mi, Andy – odezwała się łagodnie.– To samo z moją matką – wyznał.– Nie dzwonię do niej, gdyż cały czas pije, a ja nie mogę tego znieść [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.