[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jako wilkołak z pewnością znalazłby się wśróddominujących wilków.Posiadał tę specyficzną prezencjędobrego polityka.Nie był zabójczo przystojny, raczejpociągający surową, męską powierzchownością.Całościdopełniały brązowe włosy, kilka tonów jaśniejsze od moich, ipiwne oczy.Wyglądał na kilka lat młodszego od swojegotowarzysza, ale nie dziwiłam się, dlaczego Tim się go trzyma.W zatłoczonej pizzerii nie miałam szans wyłowieniazapachu faceta siedzącego po drugiej stronie stołu, ale kiedyukradkiem zbliżyłam do nosa dłoń, której przed chwilądotykał, wypad na pizzę natychmiast nabrał innego wymiaru.Austin także bywał u O'Donnella.Zrozumiałam też,dlaczego woń jednego z napastników Jesse wydała mi sięznajoma.Zapach to skomplikowana sprawa.Jest niepowtarzalny,lecz jednocześnie stanowi konglomerat wielu woni.Gros ludziużywa zwykle tego samego szamponu, dezodorantu czy pastydo zębów.Ma swoje ulubione środki czystości, kupuje tensam proszek do prania i chusteczki do suszarek.Wszystkie tenuty tworzą kombinację charakterystycznego dla danej osobyaromatu.Na pewno nie on zaatakował Jesse.Nie pasował wiekiem inie do końca zapachem.Ale zamieszkiwał ze sprawcą w tymsamym domu.Kochanek lub brat, pomyślałam, stawiając nawersję z bratem.Austin Summers.Postanowiłam zapamiętać nazwisko isprawdzić później, czy uda mi się znaleźć jego adres.Czy tonie w jakimś Summersie Jesse kochała się w zeszłym roku?Jeszcze zanim wilkołaki ujawniły swoje istnienie, a Adamfunkcjonował w społeczeństwie tylko jako średnio sytuowanybiznesmen.John, Joseph.jakieś biblijne imię.Jacob.JacobSummers.Tak.Nic dziwnego, że tak to przeżyła.Napiłam się, obserwując znad szklanki zajadającego pizzęTima.Dałabym głowę, że nie był gliną.Nic nie wskazywało,że pracuje w policji i na co dzień nosi broń.Tacy ludzie,nawet nie mając jej przy sobie, zawsze pachną prochem.Szanse, że Tim jest Panem Kolońskim, wzrosły do stuprocent.Co więc miłośnik folkloru i języka celtyckiego robiłw domu człowieka darzącego nienawiścią istoty, które wwiększości zajmowały poczesne miejsce właśnie w celtyckiejmitologii?Uśmiechnęłam się serdecznie.- Spotkaliśmy się już wcześniej, panie Milanovich, nafestiwalu.Rozmawialiście z doktorem Cornickiem po jegowystępie.Są miejsca, gdzie ludzie zapamiętują mnie ze względu naindiańską urodę, ale nie w Tri - Cities, mieście o sporejpopulacji latynoskiej.- Mów mi po imieniu - zaproponował, szukając mniegorączkowo w pamięci.Z kłopotliwej sytuacji wyratowało go nadejście Samuela.- Tu jesteś - rzekł, przeprosiwszy osobę, która próbowałaprzecisnąć się tą samą wąską luką, ale w przeciwną stronę.-Wybacz, że tyle to trwało, Mercy, ale ktoś mnie zagadał podrodze.- Położył na stoliku czerwoną, plastikową tafelkę znumerem trzydzieści cztery.- O, Tim Milanovich - zwrócił siędo chłopaka, siadając przy mnie.- Miło cię znowu widzieć.Samuel oczywiście zapamiętał nazwisko.Sądząc z miny,Timowi bardzo to pochlebiło.- A to Austin Summers - wykrzyknęłam, aby uczynićzadość kurtuazji, głośniej niż trzeba, biorąc pod uwagę, żeSamuel miał tak dobry słuch jak ja.- Austin, poznaj doktoraSamuela Cornicka, śpiewającego lekarza.- Już w chwili,kiedy na scenie przedstawiono wilkołaka tym mianem,wiedziałam, że Samuel będzie dostawał na jego dźwiękwysypki.I nie mogłam się powstrzymać, żeby go niepodrażnić.Samuel spiorunował mnie wzrokiem, po czymprzybrawszy miły wyraz twarzy, wdał się w rozmowę zTimem.Ukryłam tryumf pod maską łagodnego zainteresowania izaczęłam przysłuchiwać się wywodom na temat ludowychpiosenek angielskich i walijskich.Sam jak zwykle snuł swoje czarujące opowieści,argumenty Tima były suche i pedantyczne.W miarę trwaniadyskusji, Tim mówił coraz mniej.Dostrzegłam, że Austin obserwuje interlokutorów zpodobną do mojej, grzecznie zaciekawioną miną, izastanawiałam się, jakie myśli stara się pod nią ukryć.Naraz rozległ się przenikliwy gwizd, po którym gwarucichł, a oczy wszystkich zwróciły się ku wysokiemu,stojącemu na krześle mężczyźnie.Na wstępie powitał onwszystkich obecnych i złożył różnym osobom podziękowaniaza wkład w organizację festiwalu.- A teraz.Wiem, że wszyscy znacie kapelę Scallywags.- Schylił się, biorąc do ręki bodhran.Spryskał instrumentodrobiną wody z butelki, rozprowadził krople dłonią iprzemówił z wystudiowaną swobodą, która przykuła uwagęsłuchaczy.- Są z nami od początku historii festiwaluTumbleweed.Tak się składa, że wiem na ich temat coś, czegowy nie wiecie.- Co takiego? - zawołał ktoś z sali.- A to, że ich piękna wokalistka, Sandra Hennessy,obchodzi dzisiaj urodziny.I to nie byle jakie urodziny.- Oberwiesz za to, John - rozległ się głos kobiecy.-Zobaczysz.- Sandra kończy dzisiaj czterdzieści lat.Należy jej sięelegia urodzinowa, nie uważacie?Wybuchł gromki aplauz, który szybko przycichł.Salęwypełniła atmosfera wyczekiwania.- Żyj nam sto lat.- mężczyzna zaintonował rzewną,rytmiczną melodię pieśni nadwołżańskich burłaków.Jegosilny, aksamitny bas dotarł do każdego kąta mimo brakumikrofonu.Po pierwszym wersie uderzył w membranędwustronną pałeczką perkusyjną.BUM.Żyj nam sto lat.BUM.Śmierć kroczy już ku tobie,czeka w grobie.Żyj nam sto lat.BUM.Żyj nam sto lat.Zgromadzeni, łącznie z Samuelem, z ochoczą radościąpodjęli posępną pieśń.W knajpce znajdowała się ponad setka ludzi, w większościmuzyków.Wkrótce sala, niczym muszla koncertowa,rozbrzmiewała słowami śpiewanej na głosy absurdalnejpiosenki.Raz obudzona, muzyka już nie umilkła.Do bodhranudołączyły gitary, bandżole, skrzypce i piszczałki.Kiedy jednapieśń zamierała, ktoś wstawał, intonując kolejną, szybkopodchwytywaną przez resztę gości.Austin śpiewał przyjemnym tenorem.Tim nie dałby radywydusić z siebie czystej nuty, nawet gdyby zależało od tegojego życie.Na szczęście przy takiej ilości gardeł nie miało toznaczenia.Ja śpiewałam, dopóki nie dostaliśmy naszej pizzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|