[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą ta skrytość płynie może i z ostrożności, która nie pozwala mu wypowiadać się przed nikim.Bądź co bądź, jest to przykre dla otoczenia.Niecierpliwiło mnie to często, ale nigdy do tego stopnia, jak owego wieczora.Czekało nas zadanie trudne i niebezpieczne, mieliśmy działać wspólnie, a jednak Holmes nie wyznaczał nam roli.Mówiliśmy o przedmiotach pobocznych, nie mających nic wspólnego ze sprawą.Mój przyjaciel wynajął na dworcu dorożkę i kazał się wieźć do Baskerville-Hall.Wysiedliśmy przy bramie.Zapłacił dorożkarzowi i odprawił go do Coombe-Tracey, po czym kazał nam iść ze sobą w stronę Merripit-House.— Czy masz broń? — zapytał Lestrada.— Nie rozstaję się z rewolwerem — odparł detektyw.— We dnie jest jak przylepiony do kieszeni moich spodni, a w nocy — do mojej poduszki.— To dobrze.Mój przyjaciel i ja jesteśmy w zbrojnym pogotowiu.— Cóż pan rozkażesz?— Czekać.— Ha! nie jest to miła robota, zwłaszcza wśród takiego otoczenia.Cóż za pustkowie!.— mówił Lestrade, oglądając się dokoła.— Widzisz te światełka w oddali? To Merripit-House, cel naszej wycieczki.Teraz musimy iść na palcach i mówić szeptem.O dwieście jardów przed domem Sherlock kazał nam stanąć.— Poczekamy tutaj — szepnął.— Te kamienie na prawo stanowią wyborną osłonę.Zaczaisz się za nimi, Lestrade.Wszak byłeś w tym domu, Watson? Rozkład mieszkania jest ci znany.Widzisz okno oświetlone?— To od kuchni.— A tamto, po drugiej stronie?— To od jadalnego pokoju.— Proszę cię, zakradnij się pod te okna i zobacz, co oni tam robią, ale na miłość Boską, ostrożnie, żeby nie zmiarkowali, że są śledzeni.Stąpałem powoli, na palcach; zgięty wpół, doszedłem do miejsca, skąd było widać okno jadalni.Przy okrągłym stole siedziało dwóch mężczyzn: sir Henryk i Stapleton.Byli zwróceni do mnie profilem.Obaj palili cygara i popijali kawę.Przed nimi stała butelka z winem.Stapleton rozprawiał żywo, baronet był blady i roztargniony.Może trapiła go myśl o samotnym powrocie przez to fatalne trzęsawisko.Po chwili Stapleton wstał i wyszedł z pokoju.Sir Henryk wypił haust kawy i zaciągnął się dymem cygara.Usłyszałem skrzypnięcie drzwi i chrzęst żwiru; ktoś szedł po drugiej stronie muru.Wyjrzałem ostrożnie i zobaczyłem naturalistę.Stąpał powoli, zakradał się jakby, wreszcie stanął u drzwi bocznej oficyny.Klucz zazgrzytał w zamku, po chwili doszedł mnie dziwny odgłos niby warczenie.Stapleton zabawił parę minut i wrócił do domu.Widziałem, jak wszedł do pokoju, w którym pozostawił był sir Henryka.Wróciłem do moich towarzyszów aby zdać raport Holmesowi.— A więc powiadasz, że dama jest nieobecna? — pytał, wysłuchawszy mnie do końca.— Nie ma jej w jadalnym pokoju.— We wszystkich innych pokojach ciemno? Gdzie się ukrywa?.Nad trzęsawiskiem unosiły się białe opary; księżyc, świecący jasno na niebie, nie zdołał ich rozproszyć.Cała okolica wydawała się posypana śniegiem.— Przeklęta mgła! — mruczał Holmes.— Ogarnie nas niebawem, a wtedy wszystko stracone.To jedno może mi szyki pomieszać.Ale mam nadzieję, że nie będziemy długo czekali.Dziesiąta.Sir Henryk wyjdzie lada chwila.Ta mgła stanowi o jego życiu.Noc była jasna; poza obrębem oparów widać było Merripit-House.Tylko dwa okna były oświetlone.Wtem światło zgasło w kuchni; pozostało tylko w pokoju jadalnym, w którym morderca i jego ofiara siedzieli przy kieliszkach i cygarach.A tymczasem mgła spowijała coraz szerszą przestrzeń, muskała już dom Stapletona.Zniknął w niej mur na drugim końcu ogrodu, czubki drzew wynurzały się jeszcze spoza oparów.Holmes przestępował z nogi na nogę.Był zaniepokojony.— Jeżeli nie wyjdzie za kwadrans, cała robota na nic.Za pół godziny nie będziemy mogli dojrzeć rąk własnych.Uklęknął i przyłożył ucho do ziemi.— Dzięki Bogu! słyszę jego kroki.— szepnął.Rozległo się miarowe stąpanie.Kroki stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze, dochodziły do nas przez mgłę, jak przez zasłonę, i oto nagle pojawił się ten, na którego czekaliśmy.Przeszedł ścieżką obok nas i podążył dalej, a idąc, oglądał się na prawo i lewo, z widocznym niepokojem.— Pst! — szepnął Holmes.— Baczność!Mgła była już o pięćdziesiąt yardów przed nami.Wytężyliśmy wzrok, czując, że wyłoni się z niej coś strasznego.Spojrzałem na Holmesa.Był blady, wpatrywał się w jeden punkt, usta mu drgały.W chwili tej Lestrade krzyknął i padł twarzą do ziemi.Zerwałem się, nie wypuszczając pistoletu z garści, choć krew zamarła mi w żyłach na widok strasznego zjawiska, które wyskoczyło z za mgły.Był to pies olbrzymi, czarny jak węgiel, ale nie pies zwyczajny.Jego rozwarta paszcza siała ogniem, z oczu sypały się iskry, cały pysk był jakby w płomieniach.Najstraszniejsza zmora nie mogła być straszniejszą od tego piekielnego zwierza, wyłaniającego się ku nam z ciemności.Dziki zwierz biegł śladami naszego przyjaciela w podskokach.Byliśmy tak przerażeni tym zjawiskiem, że nie wystrzeliliśmy w porę.Pies przebiegł mimo nas.Holmes i ja daliśmy ognia równocześnie; zwierzę, ugodzone widocznie, jęknęło przeraźliwie, lecz nie zatrzymało się w swym szalonym pościgu.Sir Henryk, który już był daleko, obejrzał się; widziałem w blasku księżyca, że stanął przerażony i podniósł ręce do góry.Jęk psa rozproszył nasze przesądne obawy.Jeśli kula raniła zwierzę, a więc było nie widmem, lecz rzeczywistością — mogliśmy je zabić.W życiu moim nie widziałem nikogo, pędzącego tak szybko, jak Holmes owej nocy.Biegłem za nim, ale mnie wyprzedził.Słyszeliśmy przed sobą warczenie psa i wołanie o pomoc sir Henryka.Nadbiegłem w chwili, gdy rozjuszone zwierzę rzuciło się na swą ofiarę, powaliło ją na ziemię i wyszczerzało zęby.Z dzikiem wyciem i jękiem bólu dogorywający pies zwalił się na baroneta.Skoczyłem naprzód i przyłożyłem psu pistolet do łba, ale wystrzał był zbyteczny.Czworonożny prześladowca rodu Baskerville’ów już nie żył.Nachyliliśmy się nad sir Henrykiem.Mój przyjaciel odetchnął swobodniej, widząc, że nasza pomoc przyszła w porę.Lestrade wlał baronetowi do ust parę kropel wódki.Sir Henryk spojrzał na nas przerażonymi oczyma.— Co to? — szepnął.— Co to takiego? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.