[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Za trzecim uderzeniem ostrze eksplodowało.Błyskawica wystrzeliła zamieniając się w deszcz poszarpanych gwiazd, które opadły wprost na naszego prześladowcę.Gdy dotknęły złocistej kuli, rozpadła się przy wtórze głuchego grzmotu, wyrzucając Mortacjusa ze swego wnętrza.Czarodziej przez jakiś czas koziołkował bezwładnie, po czym runął jak długi na kamienistą drogę.Przez chwilę leżał nieruchomo w karmazynowej kałuży swoich szat.Mało brakowało, a dalibyśmy się nabrać, bo właśnie szykowaliśmy się, by podbiec i skończyć z nim.Czerwone szaty drgnęły, a po chwili zamieniły się w szkarłatne skrzydła.Rzuciliśmy się do ucieczki co sił w nogach, podczas gdy skrzydła unosiły Mortacjusa w górę.Straszliwy skowyt targnął powietrzem – zew krwi, zapowiedź łowów, któremu odpowiedziały liczne głosy.Z beznadziejnych domów wysypali się niewolnicy czarodzieja.Poczuli ciepłą krew i ruszyli za nami.Wpadliśmy w ostatni zakręt przed przystanią, mając za plecami sforę milczących wilków z popędzających ich skrzydlatym mistrzem.Nasi towarzysze mocowali się już ze sznurami próbując odcumować łodzie, lecz znieruchomieli ujrzawszy, jak zbiegamy ze wzgórza.Nie było już czasu na ucieczkę.Pozostała jedynie walka.Usłyszałem, jak setnik Maeen rzuca krótkie rozkazy i zdumiałem się, gdy nasi przyjaciele odparli pierwszą falę natarcia.Stanęliśmy zwartym szeregiem w poprzek jednego z pomostów, zmuszając wrogów, by atakowali małymi grupkami.Mortacjus zataczał koła na nocnym niebie, wzywając swych niewolników do ostatecznego ataku.Miała to być powtórka z ostatniej walki, lecz w obliczu przeważających sił nieprzyjaciela nie mogliśmy mieć nadziei na choćby podobny rezultat.Z jednej z zacumowanych w pobliżu barek wytoczyliśmy beczkę z dziegciem i podpaliliśmy przystań.Prawdziwy ogień z rzeczywistego świata zapłonął żywo, podsycany dziegciem i spróchniałym drzewem, a nie zaklęciami, po czym przeistoczył się w rozszalałą rzekę płomieni.Napastnicy zmieniali się w ruchome pochodnie, a potem w proch, podobnie jak ich broń.Pozbawieni własnej woli, nie czując bólu, posuwali się naprzód.Każdy szereg czekał cierpliwie na swoją kolej, a następnie wkraczał w ścianę ognia.Wysoko w górze Mortacjus przeklinał ich popioły, wzywając coraz to nowe zastępy żołnierzy–niewolników.Nabrzeże pokryło niezliczone rzesze żywych trupów, a setki innych napływały kamienistą aleją.Mortacjus budował pomost z ich popiołów i spalonych kości.Musieli się jednak śpieszyć, bo ów ogień nie był wytworem mistrza, który nim władał: z jednej strony był naszą tarczą, z drugiej wrogiem, który systematycznie spychał nas do morza.Mortacjus wysłał swoich, ludzi do wody, by wpław dotarli na nasze tyły.Czarodziej zbliżył się jeszcze bardziej, szyderczo wyśmiewając nasze beznadziejne położenie.Jakaś ręka wysunęła się przez połamane deski chwytając Janosza za stopę.Podskoczyłem ku niemu krzycząc ostrzegawczo i odciąłem ją mieczem.Potoczyła się po pomoście.Mortacjus zachichotał i zawisł nisko nad ziemią.Janosz podniósł odciętą rękę i włożył miecz w drgającą dłoń.Martwe palce zacisnęły się mocno.Podrzucił ostrze do góry.Z ręką zaciśniętą na jelcu miecz zamienił się w upiorną włócznię: zdawało się, że prowadzi ją fantom, gdy mknęła w stronę Mortacjusa.Śmiech zamarł nagle, kiedy miecz ugodził go prosto w oko.Zawył z bólu i gniewu i runął wprost do wody.Zobaczyliśmy, jak znika pod falami, lecz nie zdążyliśmy się z tego ucieszyć, bo musieliśmy stawić czoło jego niewolnikom, którzy wdrapywali się na most z popiołów.Zdawaliśmy sobie sprawę, że ich mistrz wkrótce wyłoni się z odmętów, by ponownie zagrzewać ich do walki.Pomodliłem się do bogów, moich stwórców, i przesłałem ostatnie podziękowania Halabowi.Dymiący kształt wyłonił się z płomieni.Uniosłem miecz w oczekiwaniu.Wtedy los odwrócił się jeszcze raz, wysyłając ku nam od morza tchnienie nadziei.Głęboki, krystaliczny głos magicznego dzwonu rozbrzmiał pośród fal zagłuszając wszelkie inne głosy.Wypełnił ciemną noc.Dzwon zabrzmiał ponownie i poczuliśmy, jak spływa na nas spokój.Melodyjny całun stłamsił płomienie.Niezwykłą pieśń usłyszeli nawet umarli.Znieruchomieli, odwracając głowy w zasłuchaniu.Kiedy rozbrzmiało ostatnie echo dzwonu, niewolnicy Mortacjusa rzucili broń, odwrócili się na pięcie i rozbiegli na wszystkie strony.Z ciemności wynurzył się wspaniały drakar z lśniąco białym żaglem i radosnymi iskierkami tańczącymi na rei i maszcie.Nigdy w życiu nie widzieliśmy tak majestatycznego okrętu.Sunął ku nam jak na zaczarowanych skrzydłach, jako że nie było wiatru, który mógłby wypełnić wielki żagiel.Usłyszałem, jak Janosz wstrzymuje oddech, a może to ja westchnąłem zdumiony, kiedy oczom naszym ukazało się godło: olbrzymi, zwinięty wąż na tle promiennego słońca.Kiedy statek podpłynął bliżej, niczym wdzięczny łabędź na tle czarnej toni, uświadomiłem sobie, że wszystko, czego doświadczyliśmy wcześniej, było swoistym testem, a Mortacjus – najcięższym sprawdzianem.Dziękowałem bogom, że go przeszliśmy.Jakiś głos zawołał do nas z pokładu:–Ahoj, poszukiwacze! – Głos ten był równie melodyjny jak dzwon.Ujrzałem wołającego człowieka – postawnego mężczyznę odzianego w białe, lśniące szaty.Krzyknął znowu: – Niesiemy pozdrowienia… z Odległych Królestw!Janosz chwycił mnie za ramię w radosnym uniesieniu, a powietrze zadrżało od wiwatów naszych towarzyszy.Gdy szalupy statku dotknęły powierzchni morza, moja radość przyćmiła wszelkie rozterki.Cieszyłem się tak zapamiętale jak pozostali.W taki właśnie sposób odkryliśmy Odległe Królestwa.ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGIOdległe KrólestwaOczekiwanie jest jak niestała bogini, lecz wiedza o tym nic nie pomaga, kiedy owa bogini postanowi nareszcie spełnić nasze.Obietnica to jej największy atut; im dłużej boginii każe jej tańczyć tuż przed tobą, tym chętniej za nią podążasz.Poczułem dotkliwy smutek, kiedy w końcu oddaliła się w tańcu i straciłem ją z oczu; tym większa była moja radość, gdy wreszcie padła w moje obięcia.To właśnie Oczekiwanie pchało mnie wytrwale ku Odległym Królestwom, jednocześnie stanowiąc wspaniałą obietnicę dla wielu serc, które pozostały w ojczyźnie.Niosłem ze sobą ich marzenia.Zastanawiałem się, jaką wizję ujrzę najpierw [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.