[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ha! Spójrz! Ten z czarno-srebrną rozetą!Na drugim końcu szranków Shea zobaczył wielkiego blondyna nakładającego właśnie hełm.Na twarzy miał wymalowane symetryczne czarne i srebrne trójkąty zbiegające się w jednym punkcie.To była widocznie „rozeta”.- Nikt inny, tylko sir Cambell - powiedziała impulsywnie Britomart.Nie skończyła jeszcze mówić, kiedy Cambell rzucił się naprzód jak huragan.Jeden z młodych rycerzy, próbujący go zatrzymać, został powalony z nóg jak kręgiel i stratowany przez konia.Shea miał nadzieję, że czaszka młodzieńca pozostała w całości.Ferramont, znów na placu, szarżował naprzeciwko Cambella.W chwili kiedy czarno-złoty i czarno-srebrny mieli się już spotkać, Cambell rzucił kopię.Jednym płynnym ruchem schylił się przed ostrzem włóczni przeciwnika, wyrwał zza pleców maczugę i zadał Ferramontowi potworny cios z bekhendu w tył głowy.Ferramont zachwiał się w siodle.Trybuny oszalały, Britomart skakała z radości i krzyczała:- Co za cios, co za cios!Opodal Shea zobaczył chmurzącą się twarz Satyrane’a i usłyszał szczęk opuszczanej przyłbicy.Tymczasem Cambell zawrócił, pochylił się nad Ferramontem i z furią zaczął go okładać maczugą.Krzyki obwieściły zbliżającego się Satyrane’a.Obrócił się na spotkanie wodza obrońców i popędził swego konia; maczugą celował w ostrze kopi Satyrane’a.Ale ten wiedział, jak ma się bronić.Kiedy jego broń odskoczyła w górę, zmienił cel, którym była tarcza Cambella, i wymierzył w prawe ramię przeciwnika.Długa włócznia trafiła prosto w cel i rozprysła się na tysiące kawałków.Cambell runął na ziemię; w jego ramieniu tkwiło ostrze włóczni.Z okrzykiem zachwytu obrońcy rzucili się na Cambella, aby wziąć go do niewoli.Liczniejsi napastnicy otoczyli rycerza i wynieśli go na swoją stronę.Jezdni przepychali się naokoło walczącej grupy pieszych.Głos trąby wzbił się ponad wrzawę.Shea zobaczył nowego zawodnika wchodzącego na arenę od strony napastników.Był to wielki, krzepki mężczyzna w zbroi pokrytej fantazyjnie mosiężnymi liśćmi dębu.Bezzwłocznie opuścił do poziomu wielką kopię i zaszarżował na Satyrane’a, który właśnie brał nową kopię.Klang! Włócznia Satyrane’a pękła, lecz obcy utrzymał się w siodle.Wódz obrońców natomiast znalazł się dwa metry za ogonem swojego konia i bezwładnie wylądował na ziemi.Obcy zaszarżował znowu.Kolejny obrońca znalazł się na ziemi.Britomart zwróciła się do Shea.- To jest na pewno ktoś wielce sławny - powiedziała - i teraz mogę wkroczyć do walki.Obserwuj mnie.Jeśli spadnę z konia, zabierz mnie stamtąd.Odeszła.Rannego Cambella, o którym zapomniano w tumulcie wznieconym przez nowego championa, odniesiono do jednego z namiotów po stronie napastników.Walka toczyła się teraz wokół Satyrane’a, który niepewnie próbował się podnieść.Za plecami Shea zagrała trąba.Odwrócił się i zobaczył Britomart wyjeżdżającą na plac.Rycerz w dębowych liściach również ją zauważył.Zatoczył koło i ruszył w jej stronę.Jego kopia prysnęła, a broń Britomart pozostała nie naruszona.Choć zmniejszył siłę uderzenia przez odchylenie się do tyłu, by kopia ześliznęła się po ramieniu przeciwnika, jego koń się zachwiał.Rycerz zakołysał się w siodle.Nie zdołał odzyskać równowagi i runął jak długi na ziemię.Dziewczyna-wojownik zawróciła przy końcu szranków i teraz przejeżdżała wzdłuż trybun, kiwając ręką wiwatującym tłumom.Następny przeciwnik zajął pozycję do ataku.Britomart czekała na niego spokojnie.Nagle jakiś rycerz - po trzech skrzyżowanych strzałach na tarczy Shea rozpoznał w nim Blandamoura - wyskoczył konno z grupy walczących dookoła Satyrane’a.Bardzo szybko znalazł się tuż za plecami Britomart.Dziewczyna zbyt późno usłyszała ostrzegawcze okrzyki z tłumu i uniesiony miecz spadł na jej głowę.Cios trafił ją w podstawę hełmu.Runęła na ziemię.Blandamour skoczył za nią z mieczem w dłoni.Ktoś krzyknął:- To nieuczciwe!Tymczasem Shea biegł już przez plac, ciągnąc za sobą wielki, ciężki miecz.Blandamour zamierzał się właśnie do następnego ciosu.Zobaczywszy Harolda obrócił się i machnął potężnie mieczem w jego stronę.Shea niezgrabnie odbił uderzenie.Kątem oka zauważył, że Britomart podniosła się na kolana i wyciągnęła zza pasa maczugę.Blandamour brał następny zamach.Z takim łomem wiele nie zdziałam, pomyślał Shea.Próbował się zasłonić, lecz właśnie w tym momencie otrzymał cios w bok głowy.Zatoczył się, oczy wypełniły mu się łzami, machnął mieczem jak mocarz przygotowujący się do rzutu.Trafił Blandamoura w ramię.Poczuł, że zbroja przeciwnika ustąpiła pod uderzeniem.Ranny, obficie broczący krwią, przewrócił się.Rozległ się ogłuszający ryk trąb.Zbrojni halabardnicy zaczęli rozdzielać walczących.Britomart podniosła przyłbicę i wskazała na człowieka w zbroi leżącego u jej stóp i podrygującego jak kurczak po odrąbaniu głowy.- Przysługa za przysługę - powiedziała do Shea.- Ten zdradziecki szubrawiec uderzył cię z tyłu i chciał już poprawić, ale dosięgła go moja maczuga.- Teraz dopiero zauważyła, że dogorywający rycerz ma na tarczy barwy sir Paridella.- Ale jestem ci winna podziękowanie, drogi baronie.Bez twojej pomocy ten podły, tchórzliwy Blandamour mógł mnie zatłuc.- Drobiazg - rzekł Shea.- czy nie pora na posiłek?- Tak, turniej właśnie się zakończył.Shea spojrzał w górę i zaniemówił - słońce przesunęło się już na nieboskłonie bardzo daleko.Herold, który rozpoczął ceremonię, przejechał teraz przez plac w stronę sędziowskiej lektyki, potem zadął w róg i oznajmił:- Osądzono, że największe honory dzisiejszego turnieju zdobyła szlachetna, czcigodna dama, księżniczka Britomart.- Na trybunach rozległ się szum aprobaty.- Ale osądzono także, iż napastnik w zbroi z liśćmi dębu również okazał się jako mężny i dobry rycerz i on także otrzyma wieniec laurowy.Lecz gdy Britomart wystąpiła przed oblicze sędziego, okazało się, że rycerza w fantazyjnej zbroi nikt nie może znaleźć.Trybuny pustoszały powoli jak po meczu piłki nożnej.Kilku widzów gwizdało, kiedy medycy wynosili Blandamoura i Paridella.Gdzieś w tłumie mignął Chalmers; pędził za dziewczyną, która przedtem stała obok niego.Szła powoli, długim, wdzięcznym krokiem.Chalmers dogonił ją przy wejściu do zamku.Ktoś przebiegający obok potrącił go lekko i Chalmers zderzył się z nieznajomą.Dwoje bystrych oczu przypatrywało mu się teraz zza woalki.- O, to dobry pielgrzym.Witaj, wielebny - powiedziała bezbarwnym głosem.- Ahm - chrząknął Chalmers; usiłował znaleźć odpowiednie słowa, jakimi mógłby zacząć rozmowę.- Czy to nie jest.uhm.niezwykłe, że kobieta.uhm.zwyciężyła w turnieju?- Zaiste, tak jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.