[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy to oznaczało, że Joy zniknęła na dobre? A może to czysty przypadek, że Koko wystukał na maszynie „30", stary symbol dziennikarski, używany na określenie końca historii?Nagle przypomniał sobie ostatnią wiadomość zostawioną w maszynie do pisania.Przypadek czy nie, to było genialne!–D-O-G – powiedział na głos i wysunął się z łóżka z pilnym pytaniem w głowie.Miał zamiar zapytać o to Roberta Mausa przy śniadaniu, ale minął się z nim.Zapytał panią Marron – nie potrafiła pomóc.Zapytał Hixie, kiedy stawiła się po szynkę, jajka i wiejskie frytki z cynamonowym tostem, ale ta nie miała najmniejszego pojęcia.Dan Graham nie pojawił się na śniadaniu, a kiedy Qwilleran zadzwonił później do pracowni, nikt nie odebrał.W końcu zadzwonił do biura Roberta Mausa.–Przykro mi to mówić, ale… umknęło mi to z pamięci –powiedział prawnik.–Niech mi pan pozwoli sprawdzić w mojej kopii umowy.Qwilleran wymamrotał jakąś wymówkę, że pisze coś i że ta informacja koniecznie jest mu potrzebna w tej chwili.–Nie – zapewnił Maus po tym, jak sprawdził w aktach.–Nie widzę żadnej wzmianki o drugim imieniu ani o podobnym inicjale.Qwilleran zadzwonił do biura Archa Rikera i opowiedział mu o trzyliterowym słowie w maszynie do pisania.Powiedział:–Jestem pewien, że Dan Graham jest typem, który ma drugie imię, coś w stylu Otho albo Odgebert, i myślałem, że Koko chce mi coś przez to powiedzieć.Już dawniej podsuwał mi rozwiązania, które okazywały się genialne.–Cieszę się, że uczy się literować – powiedział Riker.– Jak tak dalej pójdzie, to za sześć miesięcy będzie mógł przejąć twoją kolumnę.Jak udała się wczorajsza kolacja?–Dobrze.Ale nie dowiedziałem się zbyt wiele.Maus poczęstował mnie mało wiarygodną historią o tym, jak to nabawił się sińca.–Będziesz w śródmieściu na lunch?–Nie, wolę zostać w domu i napisać mój artykuł o „Toledo Tombs".To miejsce pełne jest sprzeczności.Człowiek nie wie, czy wychwalać je pod niebiosa, czy wyśmiać i obsmarować.–Tylko bez obrażania właścicieli restauracji – ostrzegł go Arch – bo będę miał na karku dział marketingu.Coś nowego w sprawie Joy?–Nie, nic.Qwilleran miał jeszcze inny powód, żeby zostać w domu: chciał być blisko telefonu, na wypadek gdyby zadzwoniła.Wiedział, że upłynęło zbyt mało czasu, żeby oczekiwać jakiejś wiadomości pocztowej, nie minęło więcej niż dwadzieścia cztery godziny, odkąd zniknęła.Mimo to ruszył na dół, kiedy o jedenastej przyszedł listonosz, i był rozczarowany, że nie znalazł nic w swojej skrzynce w foyer.Potem wytłumaczył sobie, że Joy zaadresowałaby przesyłkę na jego biuro, nie była przecież taka głupia.Jej charakter pisma zbyt łatwo rozpoznano by w Maus Haus.Zastanawiał się, czy poczta poradzi sobie z dostarczeniem przesyłki zaadresowanej „Juu Qwwww" na adres „Duuy Fwxwu".Następną godzinę spędził przy maszynie, próbując zdobyć się na obiektywizm w artykule o „Toledo Tombs".Po wielu nieudanych początkach porzucił ten temat i zaczął szkicować sylwetkę Roberta Mausa – z jego licznymi uprzedzeniami i tym, co poczytywał sobie za powód do dumy (ostre noże i duże zapasy masła).Maus żywił odrazę dla herbaty w torebkach, szybkowarów, koktajli z owoców w puszce, majonezu ze słoika, kawy rozpuszczalnej, sałaty lodowej, glutaminianu sodu, jajek krojonych w ósemki, ciepłych kolacji z nowoangielskiej kuchni i wszystkiego, co przypomina szwedzki stół, bar sałatkowy i bufety „jesz, ile chcesz".Raz czy dwa razy Qwilleran przestawał pisać i nasłuchiwał.Wydawało mu się, że słyszy czyjś śpiew.Rzadko słyszało się śpiew na żywo – nie w radiu czy telewizji.Gdzieś jakiś męski głos śpiewał na szkocką nutę i krew Mackintoshów, płynąca w żyłach dziennikarza, odpowiadała na ten zew.Qwiłleran stukał w klawisze, cytując oburzenie Mausa na ziemniaki pieczone w folii, kiedy ktoś zapukał do drzwi jego apartamentu.W drzwiach stała starszawa białowłosa sąsiadka, upudrowana prawie białym mącznym pudrem.Jak zwykle miała na sobie dużo biżuterii, a w rękach krzyżówkę.–Przepraszam za najście – powiedziała panna Roop, przebierając palcami między trzema sznurkami korali – ale ta krzyżówka zabiła mi klina.Pomyślałam, że pan jako pisarz ma jakiś dobry słownik.Potrzebny mi rodzaj orchidei na jedenaście liter, pierwsza „c, ostatnia „m".–Cypripedium – powiedział Qwiłleran i przeliterował jeszcze raz całe słowo.Pannę Roop zatkało z wrażenia i wyraz szczerego podziwu zapłonął w jej małych niebieskich oczach otoczonych siatką zmarszczek.–Jak… jak to możliwe, panie Qwilleran, jest pan niesamowity!Dziennikarz przyjął komplement, nie odkrywając prawdziwego źródła swojej domniemanej mądrości.Nauczył się tego słowa, grając z Koko w grę słownikową kilka miesięcy temu.–Wejdzie pani? – zapytał.Zaczęła się wycofywać.–Ach, jest pan pewnie zajęty pisaniem jednego z pańskich wspaniałych artykułów.– Ale jej oczy zdawały się wyrażać ochotę.–Najwyższa pora, żebym zrobił sobie przerwę.Proszę wejść.–Jest pan pewien? – rozejrzała się po holu na obie strony,a potem szybko przekroczyła próg mieszkania, kuląc ramionaw poczuciu winy.Qwilleran zamknął zaraz za nią drzwi, a kiedy spojrzała na niego nieufnie, wyjaśnił, że to z powodu kotów, które mogłyby uciec na zewnątrz.Koko i Yum Yum wygrzewały się w słonecznym świetle na niebieskiej poduszce, ułożonej na kuchennym stole.Panna Roop spojrzała na nie i wyraźnie zamarła.Koko całkowicie się wyciągnął, a Yum Yum bawiła się jego ogonem.Prowokował ją, uderzając ogonem raz w jedną, raz w drugą stronę, a ona chwytała go, jak tylko znalazł się w jej zasięgu.Poruszane powietrzem futerko kotów lśniło w promieniach słońca, wpadających do pokoju przez duże okno studia.Nieubłagane słoneczne światło podkreśliło dwa rzędy zmarszczek na czole panny Roop, efekt ciągłego podnoszenia brwi.Koko dostrzegł jej pełne dezaprobaty spojrzenie i przerwał zabawę.Przekręcił się, podniósł jedną tylną łapkę i kontynuował mycie nasady ogona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.