[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy zachował się tak pod wpływem chwili, czy też coś razem ukartowali?Skoro oszukała go raz, to równie dobrze mogła to zrobić dwukrotnie.Czy celowo doprowadziła do skandalu związanego z domem pani Allison? Czy ma jakieś kontakty z „Morning Rampage”?–To tutaj? – spytał taksówkarz, wyrywając Qwillerana z posępnych rozmyślań.Auto zatrzymało się przed pretensjonalnym niskim budynkiem, miniaturową wersją pawilonów, które francuscy królowie stawiali dla swoich metres.Wystrój Sorbonne Studio składał się z imponującego połączenia kremowego marmuru, białych mebli i kryształowych żyrandoli.Biały dywan – gruby i o urozmaiconej fakturze – przypominał wielką bezę.Qwilleran postawił na nim ostrożnie stopę.W środku panowała ociężała cisza.Wreszcie zza składane go parawanu wyłoniła się ciemnoskóra kobieta o wyjątkowej urodzie.–Bonjour, monsieur – odezwała się.– Czym mogę służyć?–Jestem umówiony z panem Boulangerem – rzekł Qwilleran.– Pracuję w redakcji „Daily Fluxion”.–Qui.Monsieur Boulanger rozmawia przez telefon.Klient, pan rozumie.Zaraz pana zaanonsuję.Poruszając się krokiem modelki, znikła za parawanem wyłożonym lustrami.Qwilleran dojrzał odbicie swojej twarzy, patrzącej z zafascynowaniem na oddalającą się postać.Chwilę później z głębi wymaszerował przystojny Murzyn z hiszpańską bródką.–Witam – powiedział z uśmiechem, zachowując swobodną postawę.– Jack Baker.–Jestem umówiony z panem Boulangerem – powtórzył Qwilleran.–To ja.Jacques Boulanger dla moich klientów.Jack Baker dla przyjaciół i prasy.Proszę do mojego biura.Qwilleran ruszył za gospodarzem do jasnoniebieskiego pokoju, w którym były miękkie dywany, obite aksamitem ściany i filigranowe fotele.Zerknął niepewnie na sufit, po kryty w całości plisowanym niebieskim jedwabiem, upiętym pośrodku w rozetę.–Wiem, co sobie myślisz, człowieku – rzekł ze śmiechem Baker.– Wymoszczone jak w domu wariatów? Mais malheureusement, tego właśnie oczekują klienci.Czuję się jak osioł, ale z tego żyję.– Na widok wesołości w jego oczach Qwilleran nieco się rozluźnił.– Jak się panu podoba sala wystawowa? Właśnie zmieniliśmy jej wystrój.–Chyba dobra, jeśli ktoś lubi mnóstwo bieli.–To nie jest biel! – Baker zatrząsł się teatralnie.– Ten kolor to vichyssoise.Krem z porów.Ma lekki odcień zieleni.–Czy właśnie takie rzeczy robi pan dla swoich klientów? – spytał Qwilleran.– Chcielibyśmy sfotografować jedno z pańskich wnętrz dla naszego czasopisma.Podobno urządzał pan wiele domów w Muggy Swamp.–Proszę nie myśleć, że jestem niechętny do współpracy – odparł z wahaniem Baker – ale moi klienci nie lubią tego rodzaju rozgłosu.A mówiąc szczerze, wystroje, które robię w Muggy Swamp, nie są, quest-ce qu'on dit… warte nagłośnienia.Naprawdę.Moi klienci to ignoranci.Chcą ogranych szablonów.Najlepiej francuskich, a te są najgorsze.Chętnie pokazałbym panu wystrój, w którym jest wyobraźnia i śmiałość.Może mniej konwencjonalnej gustowności, ale za to więcej ducha.–Szkoda – mruknął Qwilleran.– Miałem nadzieję, że zrobimy sesję zdjęciową u jakiejś znanej rodziny.U Duxburych albo Pennimanów.–Żałuję, naprawdę.Tym bardziej, że cenię dziennikarzy.To właśnie amerykański dziennikarz w Paryżu poznał mnie z moją pierwszą klientką.Panią Duxbury.– Baker roześmiał się radośnie.– Chciałby pan o tym usłyszeć? To niesamowita historia!–Bardzo chętnie.Mogę zapalić fajkę?–Urodziłem się w tym mieście – z wyraźnym upodobaniem zaczął opowiadać Murzyn – ale po złej stronie torowiska, jeśli pan wie, co mam na myśli.Dzięki stypendium udało mi się skończyć studia ze stopniem magistra sztuki, co dawało mi prawo do pracy w pracowni wnętrzarskiej.Instalowałem draperie.Oszczędzałem każdy grosz, a potem wyjechałem do Paryża, na Sorbonę.Cest bien ca.– Baker się rozmarzył.– I tam właśnie odkryli mnie Duxbury'owie, ta parka pięknych kotów.–Czy wiedzieli, że pan jest stąd?–Skądże! Dla draki mówiłem po angielsku z silnym francuskim akcentem i zapuściłem sobie stylową bródkę.Duxburym spodobał się ten cały egzotyczny spektakl – niech ich Bóg błogosławi! – więc wynajęli mnie, bym urządził ich dom w Muggy Swamp.Trzydzieści pomieszczeń.Zrobiłem to w odcieniu ostrygi, pistacji i moreli.Potem wszystkie ważne rodziny chciały murzyńskiego dekoratora z Paryża.Musiałem dalej mówić z francuskim akcentem, pan rozumie.–Od jak dawna pan to ukrywa?–Nie robię z tego szczególnej tajemnicy, ale zbyt wielu ludzi wyszłoby na idiotów, gdybyśmy wszyscy otwarcie przyznali się do prawdy.Zatem uprawiamy takie małe niegroźne divertissement.Ja udaję Francuza, a oni udają, że się nabierają.Idealny układ.– Baker uśmiechnął się rozkosznie.Do biura weszła ponownie młoda ciemnoskóra kobieta o przepięknej twarzy i figurze.Wniosła delikatne filiżanki, plasterki cytryny i złoty imbryk na tacy.–To moja siostrzenica Verna – oznajmił dekorator.–Cześć – zwróciła się bezceremonialnie do Qwillerana.– Napijemy się? Z cytryną i cukrem? – Francuski akcent zniknął bez śladu.Kobieta wyglądała młodo i amerykańsko.Z arystokratyczną gracją nalała herbaty z pozłacanego imbryka.–Kto robił wnętrza w domach mieszkańców Muggy Swamp, zanim pan się pojawił w branży? – spytał Qwilleran.Baker uśmiechnął się krzywo.Eh bien, Lyke i Starkweather – odparł.Czekał na reakcję Qwillerana, ale ten potrafił się znakomicie ukryć za swymi sumiastymi wąsami.–Czy mam rozumieć, że odebrał im pan wszystkich klientów?–C'est la vie.Tacy klienci są niestali.I potulni, zwłaszcza ci w Muggy Swamp.Ponieważ Baker odpowiadał szczerze, Qwilleran postanowił zadać obcesowe pytanie:–No to jak to się stało, że G.Verning Tait pana nie zatrudnił?Dekorator spojrzał na swoją siostrzenicę, a ona na niego.Następnie uśmiechnął się przymilnie.–W tej akurat rodzinie był silny opór – odparł, cedząc słowa.– Pourtant, David Lyke wykonał świetną robotę.Ja nigdy nie położyłbym w holu tej tapety w paski, a lampy są przesadnie duże, ale się starał, naprawdę się starał.– Na jego twarzy odmalował się smutek, udawany lub autentyczny.– A teraz straciłem mojego głównego konkurenta.Bez konkurencji nie ma frajdy w tej branży.–Myślę o napisaniu artykułu o Lyke'u – oznajmił Qwilleran.– Czy mógłby pan coś o nim powiedzieć jako jego rywal?–Coś, co nadaje się do zacytowania? – spytał Baker, rzucając mu chytre spojrzenie.–Od jak dawna go pan znał?–Od bardzo dawna.Jeszcze z czasów, kiedy obaj byliśmy po drugiej stronie torowiska.Gdy jeszcze nazywał się inaczej.–A więc Lyke to nie było jego prawdziwe nazwisko?–Nie.Prawdziwe nie nadawało się do wymówienia ani zapisania.David uznał, że „Lyke” brzmi znacznie sympatyczniej.–Lubiliście się?–Tiens! Znaliśmy się ze szkoły średniej.Byliśmy dwoma estetami wśród dżungli pełnej dwumetrowych koszykarzy i brutali.W głębi ducha czułem się od niego lepszy, bo miałem rodziców, a on był sierotą.Po studiach zacząłem dla niego pracować: mierzyłem okna i wywiercałem dziury, żeby David mógł sprzedawać draperie po pięć tysięcy dolarów i wejść do śmietanki towarzyskiej w Muggy Swamp [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.