[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem.Z drugiej strony mamy KOC i G&H, czyż nie tak?- Oraz środowisko artystyczne i akademickie.I całe zastępy dawnych lokatorów, którzy wspierają KOC.To może wydawać się dziwne, ale są ludzie, którzy wspominają „Casablancę” w taki sam sposób jak powiedzmy - Paryż.Ten dom ma swoją osobowość, charakter.Śmierć Di Bessinger to wielka strata.Okazywała mnóstwo zapału i jak pan zapewne wie, miała odziedziczyć budynek.- To dla mnie nowość - zdziwił się Qwilleran.- Można powiedzieć, że była osobiście zainteresowana „Casablancą”.Nie umniejsza to jednak w niczym jej szczerego zaangażowania.- Chce pan powiedzieć, że Hrabina uczyniła Bessinger swoją spadkobierczynią?- Tak, Di spędziła dużo czasu na dwunastym piętrze i jak widać starsza pani potrafiła to docenić.I nic dziwnego, bo - spójrzmy prawdzie w oczy - prowadzi raczej życie odludka.- Proszę mi powiedzieć - indagował dalej Qwilleran - jeżeli Fundacja Klingenschoenów złoży ofertę, czego w tym momencie nie mogę stwierdzić z całą pewnością, czy możemy być pewni, że Hrabina sprzeda „Casablancę”?- Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć - powiedział architekt.- Mary Duckworth uważa, że Hrabina bawi się chytrze w kotka i myszkę z obiema stronami.Na pewno nie pragnie zburzenia swojego domu, ale ze strony matki jest przecież spokrewniona z Pennimanami, a oni są inwestorami Bramy.Czy zna pan Pennimanów?- Wiem, że są właścicielami „Morning Rampage” - stwierdził Qwilleran - i jako były pracownik „Daily Fluxion” nie jestem najlepszego zdania o tej gazecie.- Są także potentatami w radiu, telewizji i Bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze.Penniman w tym mieście znaczy S-I-Ł-A.Osobiście bardzo bym się ucieszył, gdyby ich ludzie dostali po nosie.- Czyli być może czeka nas istna krucjata - zauważył Qwilleran.- Oczywiście rozumie pan, że zarząd Fundacji Klingenschoenów nie spotka się aż do czwartku i do tego czasu nie mam co obiecywać gruszek na wierzbie.Obydwaj panowie uścisnęli sobie dłonie i obiecali, że będą ze sobą w kontakcie.Z klubu prasowego Qwilleran powędrował do biblioteki publicznej, która mieściła się w jednym z niewielu budynków, które nie uległy zmianie, jeśli pominąć dobudowany do niej parking.Była czterdzieści razy większa od biblioteki w Pickax i zastanawiał się, czy Polly Duncan kiedykolwiek ją widziała.W ogóle przychodziła mu do głowy częściej, niż się spodziewał.Ciekawe, co by pomyślała o windach w „Casablance”? O lokatorach? O salonie? O obrazach z grzybami? O złotych kranach? O łóżku wodnym? Wątpił, żeby mógł jej się spodobać budynek, który wyglądał jak lodówka.Przeszukując zbiory biblioteczne dotyczące historii okolic, ku swej satysfakcji znalazł obfity materiał na temat „Casablanki” z czasów, gdy Zwinger Street przemierzały konie i powozy, a potem samochody parowe Stanleya i elektryczne marki Columbus Electrics.Czarno-białe i sepiowe zdjęcia przedstawiały prezydentów, finansowych potentatów i teatralne sławy - u schodów wejściowych, wychodzących z duesenberga, którego drzwiczki otwierał im umundurowany odźwierny, czy spożywających posiłek w restauracji „Pod Palmami” na szczycie budynku.Kobiety w obcisłych, zwężających się do dołu satynowych spódnicach i futrach oraz towarzyszący im mężczyźni w pelerynach i cylindrach wybierali się na bal dobroczynny.Na trawie w parku przylegającym do budynku niańki pilnowały niemowląt zażywających kąpieli powietrznej w swych wózkach, a przesadnie wystrojone dzieci grały w wolanta, uderzając rakietkami korkową lotkę z piórkami.Było nawet zdjęcie basenu i kąpiących się dżentelmenów w strojach z długimi nogawkami.Uwagę Qwillerana przykuły zdjęcia Harrisona Plumba.Nosił niewielki wąsik, zapewne wspomnienie dni spędzonych w Paryżu.Na kilku zdjęciach widać go było w towarzystwie jego przyjaciela, Grinchmana; o wiele częściej obok odwiedzających go dygnitarzy; często z żoną i trójką dzieci - chłopcy mieli spodnie do kolan, a małej Adelaide pukle włosów opadały kaskadą spod przybranego kwiatami ronda kapelusza.Na późniejszych zdjęciach Adelaide z ojcem pozowali w aucie marki Stutz Bearcat albo przy stoliku z herbatą na tarasie.Niektórzy twierdzą - przypomniał sobie Qwilleran - że stare budynki w pewien sposób nasiąkają osobowością dawnych mieszkańców i echami przeszłych wydarzeń, które nadają każdej cegle, ścianie i korytarzowi swoistą aurę.Jeżeli tak jest w rzeczywistości, na tym właśnie polega magia „Casablanki”, którą Lowell próbował mu opisać.Po dwóch godzinach wycieczki w spokojną, elegancką przeszłość Qwilleran z trudem znosił szum samochodów.Poszedł do domu szybkim krokiem, bo zaczął wiać chłodny wiatr, a wysokie budynki bulwaru Zwinger jeszcze potęgowały jego podmuchy.Redaktor działu kulinarnego „Fluxion” nazwał tę okolicę „bulwarem smakoszy” i rzeczywiście, Qwilleran naliczył z tuzin etnicznych restauracji, jakich nie można było znaleźć w Moose County: polinezyjską, meksykańską, japońską, węgierską, syczuańską i arabską.Zamierzał sprawdzić je wszystkie po kolei.Żałował tylko, że Polly nie będzie mu towarzyszyć.Zbliżał się koniec dnia i mieszkańcy „Casablanki” wracali do domu samochodami, autobusami i taksówkami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.