[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do tego dziwnie odmłodniała i ładna.Stała na progu, przyglądając się obecnym.Za nią kuliła się w lękliwym oczekiwaniu kuzynka Georgiana.Valancy była tak szczęśliwa, że nie czuła do rodziny żadnej niechęci.Dostrzegła w krewnych nawet cechy pozytywne, których dawniej nie widziała.I bardzo się nad nimi litowała, a ta litość czyniła ją łagodną.– I cóż, mamo – odezwała się uprzejmie.– Więc nareszcie wróciłaś do domu! – powiedziała pani Fryderykowa i wyciągnęła chusteczkę.Nie śmiała okazywać oburzenia, lecz nie zamierzała również zrezygnować z wylania kilku łez.– No niezupełnie – odparła Valancy i rzuciła swą bombę.– Uważałam za obowiązek wstąpić i powiadomić cię, że wyszłam za mąż.W ubiegły wtorek wieczorem, za Barneya Snaitha.Stryj Beniamin podskoczył na krześle i ciężko opadł z powrotem.– Boże, miej w opiece mą duszę – rzekł głucho.Reszta rodziny skamieniała.Z wyjątkiem kuzynki Gladys, która zasłabła, i ciotka Mildred ze stryjem Wellingtonem musieli ją wyprowadzić do kuchni.– Powinna trwać przy wiktoriańskiej tradycji i zemdleć – zauważyła z ironicznym uśmiechem Valancy.Nie czekając na zaproszenie, usiadła na krześle.Kuzynka Stickles załkała.– Czy w swoim życiu choć przez jeden dzień nie płakałaś? – spytała wyraźnie zaciekawiona Valancy.– Valancy – odezwał się stryj James, który pierwszy odzyskał głos.– Czy to prawda?– Tak.– Więc rzeczywiście upadłaś tak nisko, że poślubiłaś, poślubiłaś tego osławionego Barneya Snaitha, tego… kryminalistę… tego…– Poślubiłam.– W takim razie – dodał oburzony stryj James – jesteś bezwstydną istotą, pozbawioną poczucia godności i przyzwoitości.Umywam ręce i pozostawiam cię własnemu losowi.Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy.– A co powiedziałbyś na mój temat, gdybym popełniła morderstwo? – spytała Valancy.Stryj Beniamin znowu zwrócił się do Boga o opiekę nad swą duszą, po czym jęknął:– Ten pijany wyrzutek… ten…W oczach Valancy pojawiły się niebezpieczne błyski.Mogli mówić o niej, co im ślina na język przyniosła, ale nie wolno im rzucać obelg na Barneya.– Powiedz „cholerny” i zaraz poczujesz się lepiej – zaproponowała.– Potrafię wyrażać uczucia bez przeklinania.Powiem ci, że okryłaś się hańbą i wieczną niesławą, wychodząc za tego pijaczynę…– Byłbyś znośniejszy, stryju, gdybyś wypił od czasu do czasu.Lecz Barney nie jest pijakiem.– Widziano go pijanego w Port Lawrence, zalanego do nieprzytomności – nie ustępował stryj Beniamin.– Jeśli to prawda, w co nie wierzę, musiał mieć ku temu ważny powód.Proponuję, żebyście przestali robić tragiczne miny i zaakceptowali sytuację.Jestem zamężna i nie możecie tego zmienić.A ponadto jestem bezgranicznie szczęśliwa.– Dzięki Bogu, że się chociaż z tobą ożenił.– Kuzynka Sarah próbowała dostrzec jasną stronę sytuacji.– Jeśli to naprawdę zrobił – dodał stryj James, który dopiero co umył ręce od spraw Valancy.– Kto wam dawał ślub?– Pastor Tower z Port Lawrence.– Wolny metodysta! – jęknęła pani Fryderykowa, jakby ślub dany przez metodystę uwięzionego był odrobinę mniej haniebny.Było to pierwsze wypowiedziane przez nią zdanie.Rzecz w tym, że nie wiedziała, co powiedzieć.Znalazła się w koszmarnej sytuacji.Żywiła przekonanie, że za chwilę się obudzi i wszystko okaże się snem.Czy musiało ją to spotkać właśnie teraz, kiedy pojawiła się nadzieja na pogrzebie…– To mi przypomina te, no jak je tam – opowieści, no wiecie, o złych wróżkach zamieniających dzieci w kołyskach – oznajmił bezradnie stryj Beniamin.– Valancy ma dwadzieścia dziewięć lat i trudno byłoby ją zamienić – wtrąciła drwiąco ciotka Wellington.– Była najdziwaczniejszym niemowlęciem, jakie widziałem – nie poddawał się stryj Beniamin.– Już wtedy mówiłem, pamiętasz, Amelio? Mówiłem, że dotąd nie spotkałem ludzkiej twarzy z takimi oczami.– Jestem zadowolona, że nigdy nie miałam dzieci – oznajmiła kuzynka Sarah.– Zawsze znajdą sposób, by złamać rodzicom serce.– Czy nie lepiej mieć serce złamane, niż miałoby zwiędnąć bezużytecznie? – wtrąciła Valancy.– Zanim zostanie złamane, musi coś odczuwać.A to warte jest bólu.– Stuknięta, całkowicie pomylona – mruknął stryj Beniamin z jakimś niejasnym i nieprzyjemnym uczuciem, że gdzieś to już słyszał.– Valancy – odezwała się pani Fryderykowa dostojnie – czy modlisz się, by wybaczono ci nieposłuszeństwo wobec matki?– Powinnam się raczej modlić o wybaczenie, że tak długo byłam posłuszna – odparła niewzruszenie Valancy.– Lecz nie modlę się o to.Po prostu dziękuję Bogu codziennie za swoje szczęście.– Wolałabym – tu pani Fryderykowa zaczęła płakać – widzieć cię martwą, niż usłyszeć to, co dzisiaj powiedziałaś.Valancy popatrzyła uważnie na matkę i ciotki.Zastanawiające, czy one kiedykolwiek zaznały prawdziwej miłości? W tej chwili litowała się nad nimi jeszcze bardziej niż dotychczas.Tak były godne pożałowania i nawet tego nie podejrzewały.– Barney Snaith jest łajdakiem, jeśli namówił cię do tego małżeństwa – zawyrokował stryj James.– Och, to ja go do tego namówiłam.Ja poprosiłam, by się ze mną ożenił – odparła Valancy z drwiącym uśmiechem.– Nie masz odrobiny dumy? – zagrzmiała ciotka Wellington.– Całe mnóstwo.Jestem dumna ze zdobycia męża bez niczyjej pomocy.Kuzynka Georgiana chciała mi pomóc złapać Edwarda Becka.– Edward Beck ma dwadzieścia tysięcy dolarów w banku i najładniejszy dom między Deerwood a Port Lawrence – nie omieszkał zauważyć stryj Beniamin.– Brzmi to doskonale – odparowała pogardliwie Valancy – ale nie jest tego warte – i tu strzeliła palcami – w porównaniu z uczuciem, którego doznaję, gdy Barney bierze mnie w ramiona i tuli twarz do mej twarzy.– Och, Doss! – powiedziały jednocześnie kuzynki Stickles i Sarah.Ciotka Wellington zaś zawołała:– Valancy, nie bądź nieprzyzwoita!– Co w tym nieprzyzwoitego, że lubi się być w ramionach męża? Raczej nieprzyzwoitością byłoby, gdybym tego nie lubiła.– Dlaczego mamy oczekiwać od niej przyzwoitości? – zapytał sarkastycznie stryj James.– Przecież na zawsze odcięła się od porządnego życia.Lecz cóż, jak sobie pościele, tak się wyśpi.Nie przeszkadzajmy jej w tym.– Dziękuję – oświadczyła szczerze wdzięczna Valancy.– Wyobrażam sobie, jak byś się znakomicie czuł na miejscu Torquemady.No, ale teraz muszę już wracać.Mamo, czy mogę zabrać te trzy poduszki, które zrobiłam na szydełku ostatniej zimy?– Weź je! Weź wszystko! – krzyknęła pani Fryderykowa.– Och, ja wcale nie chcę wszystkiego.Nie mam zamiaru zagracać mego Błękitnego Zamku.Zabiorę tylko poduszki.Wpadnę po nie któregoś dnia, gdy będziemy przejeżdżać.– Po czym podniosła się i podeszła do wyjścia.Tu stanęła i obejrzała się.Współczuła im jeszcze bardziej niż przedtem.Oni nie mieli Błękitnego Zamku i purpurowej samotności Mistawis.– Cały kłopot z ludźmi takimi jak wy – stwierdziła – tkwi w tym, że się prawie wcale nie śmiejecie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|